Chleb nasz powszedni [ROZMOWA]
Zawsze jest początkiem – symbolem tego, co najważniejsze: miłości, pokoju, dobra, Jednak bez wiosny chleba nie będzie. Nic nie wyrośnie na zmarzniętej ziemi. Z Konradem Ciempką – dyrektorem krakowskiego biura Pomocy Kościołowi w Potrzebie rozmawiam o aktualnej sytuacji w Syrii.
Emilia Klimasara: 12 piekarni w różnych miastach Syrii. Praca 210 rodzin. Pożywienie dla 500 tysięcy Syryjczyków. Najnowsza akcja Pomocy Kościołowi w Potrzebie zakłada działania na szeroką skalę.
Konrad Ciempka: Rzeczywiście „Chleb dla Syrii” zakłada tak dużą skalę działania, ale aż 13 milionów Syryjczyków wymaga pomocy humanitarnej, zwłaszcza teraz – w zimie. Wojna, przez to, że trwa już 9 lat, trochę nam „spowszedniała”, szokuje nas coraz mniej. Zapominamy jednak, że jej skutki wciąż są, i pewnie jeszcze długo będą, widoczne – zniszczone budynki, migrujący ludzie, bieda, a w tym wszystkim próba powrotu do normalnego życia.
>>> Polska sekcja Pomocy Kościołowi w Potrzebie ma już 14 lat
Od chleba wszystko się przecież zaczyna…
I o to też w tej akcji chodzi. Zależy nam, żeby w miejscach, w których nie ma już działań wojennych, ludzie sami zaczęli wracać do życia, które wojna im odebrała. Chcemy dawać wędkę, nie rybę. Poczucie sprawczości, wpływu na rzeczywistość.
Żeby wojna oddała „chleb powszedni”?
Tak! Zobacz, nawet jak modlimy się modlitwą „Ojcze nasz”, prosimy o chleb w rozumieniu szerokim, ale też tym dosłownym.
>>> Syryjczycy uciekają przed wojną do Europy, Turcja otwiera dla nich granice [ZDJĘCIA]
Chleb jako normalność?
Jako nadzieja na lepsze dzisiaj. Nasze akcje pomocowe i projekty, które realizujemy w Syrii to nie tylko wsparcie materialne, ale przede wszystkim początek nowego starego życia – dla rodzin, społeczeństw…
Jednym ze sposobów angażowania ludzi we wsparcie akcji jest umożliwienie robienia wpłat przez „daromaty”. Pierwszy z nich stoi już na Dworcu Centralnym w Warszawie.
Dworzec to miejsce, przez które codziennie przechodzi ogrom ludzi. Rocznie aż 15 milionów. Gdyby każda osoba dała złotówkę, można by zrobić wiele dobra. Poza tym ma to jeszcze jeden wymiar – informacyjny. Przez przedstawianie informacji na temat Syrii na dworcu, chcemy przypomnieć, że tamtejszy dramat to nie tylko zniszczone budynki czy nieprzejezdne drogi – to dla wielu stracone dzieciństwo, dla miliona sierot ciągła tęsknota za rodzicami, którzy już nie wrócą.
W grudniu pojechałeś do Syrii. Jak wygląda świat, który budzi się z koszmaru?
Myślałem, że ludzie na miejscu będą wojną zrozpaczeni – tego chyba bałem się najbardziej. Zauważyłem jednak, że pomimo otaczającej ich właściwie z każdej ze stron rzeczywistości wojennej, nie tracą nadziei – są uśmiechnięci, wierzą, że cierpienia i prześladowania wkrótce ustaną. To automatycznie rodzi refleksje, że nasze trudności przy tym, co oni mają na co dzień, są łatwiejsze (przede wszystkim możliwe) do pokonania. Dali mi ogromne świadectwo wiary. Mówią: „Mamy siłę dzięki Jezusowi, on jest w naszych cierpieniach, on cierpi razem z nami. To nas umacnia każdego dnia”. Bardzo mnie to poruszało. Byliśmy w miejscach, w których skala zniszczeń była potężna – na przykład w Homs – mieście, które dopiero w listopadzie zostało otwarte przez wojsko. Przejeżdżając przez nie, nie mogliśmy wysiąść z samochodu i zrobić nawet kilku zdjęć. Wszystko wokół wyglądało jak Warszawa z 44. roku – gruzy, zniszczone bloki, żadnej żywej duszy. Tylko wojskowi i pusta przestrzeń. Byliśmy też w Jabrud – małym miasteczku leżącym w okolicach Damaszku. W niewielkim kościele na własne oczy zobaczyłem zniszczone ikony, krzyże, Maryję ze zmasakrowaną twarzą. Przeraziło mnie to – wielka nienawiść popychająca ludzi do zniszczenia czegoś dla innych najświętszego. Takie obrazki zostają na długo.
>>> Lekarze, którzy ratują życie w jaskini
Ból i brak zaufania są u tamtych ludzi coraz większe?
Odpowiem na to pewną historią. W Libanie, w domu dziecka, w którym pomagamy, poznałem Miał może 23 lata i pochodził z Maluli – typowo chrześcijańskiego miasteczka w Syrii. Przed wojną chrześcijan było tam 20 tysięcy, teraz jest ich około 2 tysięcy. Opowiedział mi, jak terroryści z tzw. Państwa Islamskiego wjechali bladym świtem do miasta – nie atakowali jednak nikogo, nie niszczyli domów, kościołów. Przez megafon ogłosili, że przyjechali im pomóc, bo przecież chrześcijanie są ważną częścią Syrii – braćmi, których należy bronić przed reżimem Asada. Oczywiście to było kłamstwo, jedno wielkie kłamstwo, kpina z nadziei i lęków tamtych ludzi. Wzięli kilku młodych mężczyzn na rynek, zażądali wyparcia się wiary, przejścia na islam. Żaden z nich tego nie zrobił. Wśród ludzi, którzy wtedy zginęli, był wujek Mikaela. Pamiętam, że powiedział, że w jego odczuciu, mając te doświadczenia – obrazy napaści terrorystów, trudno będzie na nowo żyć chrześcijanom z muzułmanami. Musi minąć kilka pokoleń. To małe miasto, które ma w sobie ogrom bólu.
Jak reagowałeś na takie historie?
Jedyne, co mogłem zrobić, to słuchać i zapewniać o modlitwie – dawać nadzieję i pewność, że sercem jesteśmy z nimi.
Zastanawiają się, gdzie w tym wszystkim jest Bóg?
Na pewno. Patrząc na historię z 2017 roku, kiedy najmłodszy chrześcijanin umierał na krzyżu, mając 12 lat, słysząc: „Zgiń tak, jak zginął twój Bóg”, bardzo utożsamiają się z Jezusem. „Zewsząd znosimy cierpienia, lecz nie poddajemy się zwątpieniu; żyjemy w niedostatku, lecz nie rozpaczamy; znosimy prześladowania, lecz nie czujemy się osamotnieni, obalają nas na ziemię, lecz nie giniemy” (2 Kor 4,8-9) – to wielkie świadectwo życia Ewangelią każdego dnia. Nawet gdy mówią o bólu wewnętrznym, o tym, że trudno będzie im żyć z muzułmanami, nie żywią do nich nienawiści. To nie jest zasada „oko za oko” – nie tylko wybaczają, ale i proszą, żeby modlić się za prześladowców. Nie wiem, jak zareagowałbym, gdyby nagle wjechali tu terroryści i kazali wyprzeć się wiary.
Jak wraca się do Polski z takimi obrazami?
Z poczuciem ogromnej misji i wielkiej odpowiedzialności, za to, co się zobaczyło, czego się doświadczyło. Tego nie można zostawiać, trzeba o tym mówić.
Czujesz się odpowiedzialny za osoby poznane w Syrii?
Tak! Przede wszystkim duchowo. Pracując w PKWP mówię w szkołach, w parafiach, na różnych wydarzeniach o tym, do czego prowadzi nienawiść, jak rodzą się prześladowania. Wcześniej zapytałaś, czy ludzie nie lubią słuchać o cierpieniu…
Tak, ale miałam na myśli prześladowania ze względu na religię. Zobacz, niewiele się o nich mówi.
Bo to okropnie trudny temat. Słysząc o nich (takie mam wrażenie), ludzie odnosiliby te wydarzenia do siebie, musieliby skonfrontować się sami ze sobą. Ktoś idzie na Mszę raz na miesiąc albo rzadziej i wie, że może z niej nie wrócić, a ja? W Krakowie mam kościół na każdej ulicy, Mszę co pół godziny, nic mi nie zrobią, jak w tramwaju wyciągnę Biblię czy różaniec, nie wrzucą mnie do więzienia za bluźnierstwo, a takie sytuacje dzieją się w wielu krajach. Słysząc o nich, nie mogę przejść obojętnie, to wymusza na mnie refleksje nad moim stylem życia, codziennymi wyborami. Patrząc na ludzi, którzy umierają z powodu imienia Jezusa, przyglądam się swojej wierze i widzę, jak jest mała. Współcześni męczennicy, ci, którzy umierają za wiarę i ci, którzy żyją w miejscach, gdzie doświadczają prześladowań, wołają do świata: „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”.
>>> Syria: ludzie przychodzą do kościoła wypłakać się i krzyczeć o pomoc
Nie boisz się, że ten ciężar odpowiedzialności cię przygniecie? Nie zajmujesz się pomocą w wyborze koloru skarpetek czy najnowszego modelu telefonu.
Staram się oddzielać życie prywatne od zawodowego, co oczywiście czasami nie jest łatwe. Masz rację – patrząc na to, co dzieje się choćby w Syrii, trzeba być odpornym. Nie mogę dać się złapać w pułapkę, życia tamtym światem przez 24 godziny na dobę. A czy się nie boję? Wiesz, myślę, że jak Pan Bóg kogoś do czegoś powołuje, to go wyposaża w odpowiednie łaski i narzędzia do tego, żeby dać sobie radę. Pewnie – nie zawsze jest łatwo, myślę jednak, że to nie przypadek, że jestem akurat w tym miejscu. Mam konkretną robotę do wykonania.
Pracę łączysz z misyjnością.
Życie chrześcijanina powinno być misyjne – i prywatne, i zawodowe.
Czego byś życzył Syryjczykom?
Pokoju i spokoju. Zbyt dużo już cierpień i napięć. Choć może to zbyt utopijne, ale przecież wszystko jest możliwe dla tego, kto wierzy, chciałbym im teraz, w Wielkim Poście, życzyć, żeby świat zaczął reagować. Żeby ich krzywda nas wszystkich wreszcie obudziła i wyrwała ze znieczulicy.
Jak się obudzić?
Wpływać na świat własną postawą i świadectwem! Ostatnio zastanawiałem się, dlaczego największe prześladowania chrześcijan są akurat w Syrii, Afryce, na Bliskim Wschodzie. Dotarło do mnie, że doświadczają ich ludzie naprawdę wierzący i prości. To oni mają siłę, prześladowania ich nie złamały, wręcz przeciwnie – odrodzili się dzięki nim mocniejsi. Tylko czy my byśmy to znieśli? Wierzę w to, że ten dramat prześladowania przyniesie dobre owoce. Pytanie tylko, co zrobi z nimi świat zachodu, nadal tkwiący w pozornie bezpiecznym zimowym śnie.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |