Garifuna – potomkowie niewolników. Między inkulturacją a synkretyzmem [REPORTAŻ]
Ludność Garifuna, zamieszkująca wybrzeża Morza Karaibskiego Ameryki Środkowej, raczej mało jest kojarzona z tym regionem. Czarnoskórzy przedstawiciele tej społeczności wyróżniają się muzyką, tańcem i językiem, a także silnym poczuciem własnej tożsamości. – Żaden z Garifuna nie jest obcym wśród nas, nawet jeśli pochodzi z innej części świata – mówi Betzy, Garifuna z Livingston w Gwatemali.
Livingston to niewielkie miasteczko w Gwatemali położone u ujścia rzeki Rio Dulce nad zatoką Amatique, która wpływa do Morza Karaibskiego. Stąd już niedaleko do Belize, dokąd można popłynąć łódką. Inaczej zresztą do i z Livingston się nie dostaniemy – jedynie łodzią wzdłuż rzeki lub morzem. Chyba że ktoś śmiały chciałby pieszo przebyć dziesiątki kilometrów przez dżunglę i góry, gdzie oficjalnych szlaków raczej się nie znajdzie. Nawet bowiem miejscowi zazwyczaj poruszają się drogą wodną pomiędzy swoimi wioskami. Spokojna i relaksująca atmosfera miasteczka przyciąga turystów z całego świata, aczkolwiek nie każdemu chce się przyjeżdżać aż tutaj. Ci, którzy dotrą aż tam, doświadczają ekscytującej mieszanki wielu kultur – kręcących się po miasteczku bardzo spokojnych Indian Q’eqchi’, typowych latynoskich metysów oraz właśnie niesłychanie hałaśliwych i ceniących dobrą zabawę Garifuna. To gwatemalskie centrum tej ludności. Kultura ta narodziła się w wyniku metysażu afrykańskich niewolników sprowadzanych w ten region świata z rdzenną ludnością karaibską. Z tego styku tak różnych społeczności powstały tradycje charakteryzujące się barwnymi ceremoniami wypełnionymi dźwiękiem bębnów oraz rytmicznie, a czasem wręcz szaleńczo, uderzających o ziemię stóp podczas zwyczajowych tańców. Część z tych obrzędów schrystianizowano i włączono nawet do liturgii po soborze watykańskim II. To co jednak czasami odbywa się poza kościołem budzi pewne kontrowersje wśród miejscowych katolików.
>>> Wielu już nie wróciło. O misji wśród gwatemalskich Majów Q’eqchi’ [REPORTAŻ]
Katolicy od zawsze
Gdyby spytać zaangażowanych katolików ze społeczności Garifuna – to przedstawią się jako katolicy od kiedy sięga pamięć. Jest to element ich tożsamości. Choć powołań jest niewiele, to deklarują się jako mocno przywiązani do Kościoła. I rzeczywiście, wielu z nich to bardzo gorliwi katolicy, których o synkretyzm raczej trudno posądzić. – My, jako Garifuna, od samego początku nie mieliśmy innej religii niż katolicyzm – mówi z całym przekonaniem Betzy.
– Moja duchowość jest przede wszystkim zakorzenia w wierze w obecność i pomoc Bożą – Ojca i Syna, i Ducha Świętego – podkreśla María Eulogia. Jej mama od dziesiątek lat mocno zaangażowana jest w życie miejscowej parafii. – A potem dopiero przychodzi to wszystko, co jest wierzeniami naszych przodków – szczególne przywiązanie do wiary w to, że oni nie odeszli. Jako Garifuna wierzę w życie po śmierci. Wiara w Trójcę Świętą jest kluczowa, bo jeśli nie wierzę w zmartwychwstanie, to jak mogę żywić nadzieję co do życia wiecznego moich przodków? Prawie rok temu zmarła moja mama. Nie mówię, że nie brakuje mi jej fizycznej obecności, i że nie jest mi czasami ciężko. Zdarza się, że proszę Boga o przebaczenie, bo trochę narzekam (śmiech). Ale mam tę ufność, opartą na Ewangelii, a także na tradycji naszej kultury, że choć nie jest ona obecna ze mną fizycznie, to duchowo jak najbardziej – dodaje kobieta.
María Eulogia jest nadzwyczajną szafarką Komunii świętej od 1983 r. – Uformowały w tamtym czasie się grupy szafarzy, co mi się podobało. Przeszłam formację i dzięki Bogu aż do dzisiaj w ten sposób służę Kościołowi – opowiada. Wówczas parafią zarządzali ojcowie klaretyni. Oni też mieli szczególnie mocno dialogować z tradycjami Garifuna. W liturgii znalazły się tańce z darami na ofiarowanie, bębny i radosne śpiewy z tańcami. Obecny proboszcz parafii, Gwatemalczyk, stwierdził, że stara się jednocześnie trzymać wszystko w odpowiednim porządku. Tłumaczy, że liturgia jest liturgią. Niektórzy katolicy z regionu opowiadają, że pewne ich rytuały budzą czasem nieco kontrowersji. Sami Garifuna przyznają, że część kościelna i ceremonialna w ich kulturze to dwie odrębne sprawy, choć odżegnują się raczej od takiego słowa jak synkretyzm.
Marihuana ku czci Matki Bożej
Ważnym elementem katolickiej tradycji Garifuna są pielgrzymki piesze z Livingston do Esquipulas – „od kiedy się pamięta”. – Robimy to w celu wyrażenia wdzięczności Bogu i osobistego spotkania z Nim. Tę tradycję przekazuje się z pokolenia na pokolenie – wyjaśnia María Eulogia. W związku z pielgrzymką odbywają się szczególne i wyjątkowe tańce, jest tez specjalna muzyka. Małą cząstkę tego mogłem zobaczyć podczas mszy sprawowanej w ich języku w parafii pw. Matki Bożej Różańcowej w Livingston. Radosna liturgia pełna żywych śpiewów i tańców oraz szerokich uśmiechów na twarzy pokazuje ich silną wolę oddania czci Bogu. „Chwalcie Go [Boga] bębnem i tańcem, chwalcie Go na strunach i flecie!” – głosi przecież Psalm 150. – Garufina są bardzo muzykalni. Nasze nawrócenie i powołanie dokonuje się poprzez bębny i muzykę. Właściwe duszpasterstwo Garifuna rozpoczęło się, kiedy zostaliśmy przyjęci przez Kościół katolicki razem z naszymi tradycjami – zaznacza Betzy. Przyznaje też, że była pierwszą kobietą w grupie muzycznej Garifuna w otoczeniu, wtedy jeszcze, samych mężczyzn. Dodaje z dumą, że najstarszy członek tej ekipy ma prawie 80 lat i wciąż tańczy jak młodzieniec. – To coś więcej niż tradycyjny taniec, jest to duchowy taniec wyzwolenia, który towarzyszy tej ludności od chwili przybycia na te wybrzeża – wskazuje Betzy.
Jednak poza tymi schrystianizowanymi tradycjami czasami dzieje się coś jeszcze. Jeden z dziennikarzy z Puerto Santo Tomás, który towarzyszył wspólnocie Garifuna podczas ich pielgrzymek i ceremonii, pokazał mi nagrane przez niego wideo, na którym kobieta podczas uderzania w bębny w czasie ceremonii wywija się w nieco nienaturalnym tańcu, który przypomina raczej nerwowe i gwałtowne konwulsje. Miała zostać „opętana” przez ducha jednego z jej przodków. Tak czasem realizuje się tę silną więź pomiędzy żywymi a zmarłymi w kulturze Garifuna. To bardzo niebezpieczne zjawisko nie jest jedynym, choć inne przedstawiają sobą dużo mniejszy „kaliber”. Pewnego razu pewna grupa Garifuna miała wziąć z kościoła figurkę Matki Bożej i wypłynąwszy z nią na rzekę, palić marihuanę. O ten narkotyk zresztą nietrudno wśród niektórych Garifuna. O takie oferty sprzedaży „czegoś specjalnego” bardzo łatwo w Livingston.
Te, niektóre dość zabawne, a niektóre naprawdę groźne, praktyki wydają się mi sprzeczne ze stwierdzeniem, że Garifuna są „od zawsze i tylko katolikami”. Myślę, że odpowiedź na tę sprzeczność jest banalnie prosta. Są Garifuna mocno zakorzenieni w ortodoksji katolickiej i praktykujący schrystianizowane elementy ich ceremonialnej kultury, i są też tacy, którzy zapalą Bogu świeczkę, a diabłu ogarek. Nie oni jedyni. To rzeczywistość Kościoła na całym świecie. Po prostu w niektórych regionach nie objawia się to tak wyrazistym uprawianiem bałwochwalstwa, lecz nieuporządkowanym w jakiejś sferze życiem, które – przez swoją nieszczęsną powszechność – staje się akceptowane i wydaje się być „normalne” nawet dla katolika.
Synodalni też od zawsze
Pozostaje pytanie o to, na ile lokalna społeczność jako całość jest świadoma tego, że pewne obrzędy czy zachowania są nie do pogodzenia z katolicyzmem. Niektórzy mówią, że ojcowie klaretyni tolerowali zbyt wiele, ale ciężko mi to zweryfikować. Natomiast wyraźnie widoczna jest nie tylko silna tożsamość Garifuna jako grupy, ale i olbrzymia solidarność między poszczególnymi jej członkami.
– Kiedy nam Kościół przedstawił ideę synodalności, to na początku nie rozumieliśmy co to za słowo, bo było ono dla nas nowe, ale kiedy je objaśniono, to zobaczyliśmy, że my tym duchem żyjemy już dzisiaj, już od bardzo dawna – zauważa María Eulogia. Możemy powiedzieć, że solidarność, która jest elementem synodalności, jest czymś nieodłącznym dla naszych społeczności Garifuna – dodaje Betzy. – Mówimy, że żaden z Garifuna nie jest obcym wśród nas, nawet jeśli pochodzi z innej części świata. Podobnie też ci, którzy nas odwiedzają, są przyjmowani przez naszą wspólnotę. Staramy im się służyć. Ta postawa solidarności oraz przyjmowania drugiego takim, jakim on jest, w naszej kulturze jest czymś esencjalnym – podkreśla kobieta.
Tę solidarność da się zauważyć szczególnie podczas śmierci kogoś bliskiego. – Składać kondolencje czy wesprzeć rodzinę zmarłych przychodzą nie tylko członkowie tej rodziny, ale i cała wspólnota. Bliscy osoby zmarłej czują się otoczeni opieką społeczności. Nie pozwala się, by ktoś, kto stracił właśnie kogoś ważnego pozostał sam i popadł w depresję. Moja mama zmarła 11 miesięcy temu, a do dzisiaj ludzie przychodzą do mnie i pytają o samopoczucie albo o to, czy czegoś mi nie potrzeba – przyznaje María Eulogia.
– Podobnie, gdy ktoś przeżywa jakąś trudność, nawet jeśli jest spoza społeczności Garifuna, my w tym momencie zawsze staramy się ofiarować ten dar służby drugiemu – objaśnia Betzy. – Mówimy, że jeśli coś nie nadaje się do służby, to nie nadaje się do życia. Utożsamiamy się z mentalnością służby. Moja babcia od dziecka mi wpajała, żeby być dla innych i pomagać im, gdy tego potrzebują. W tym domu ta kuchnia tradycyjna, którą widzisz w patio, służyła nie tylko gościom z naszej społeczności lokalnej, organizacji wydarzeń parafialnych, lecz także przybyszom z całej Ameryki Środkowej! Już jako mała dziewczynka pomagałam przy obsługiwaniu tak wielkiej liczby gości – stwierdza z dumą i podziwem wobec swojej babci Betzy.
To sformułowanie, że jeśli coś nie nadaje się do służby, to nie nadaje się do życia, mocno zapadło mi w pamięć. Jest ono bardzo prawdziwe.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |