Gawędziarz i kierowca

Lubił wieczorem włączyć muzykę klasyczną lub posłuchać zespołu „Śląsk”. Siadał na werandzie misji z kieliszkiem koniaku Hennessy. Przez długie godziny prządł ciekawe opowieści o misjach i życiu. Pytał przez telefon, jak tam jego Ruch Radzionków. Bywało, że grał na skrzypcach. Także jako biskup grywał w piłkę nożną i to bardzo dobrze. Do misji w buszu, nawet jak miał ponad siedemdziesiąt lat, chodził na piechotę lub sam prowadził auto. Na pakę zabierał ludzi po drodze, aby nie musieli chodzić. Był lubiany.

Jaka duma
Eugeniusz Juretzko urodził się w Radzionkowie 25 grudnia 1939 r. jako drugie z czworga dzieci Teodora i Marii z domu Skop. Stanowili typową śląską, katolicką rodzinę: Teodor był górnikiem pracującym w kopalni Radzionków, natomiast Maria dbała o dom. Talent i miłość do muzyki młody Eugeniusz odziedziczył po ojcu. Uczęszczał do Szkoły Muzycznej w Tarnowskich Górach, w Niższym i Wyższym Seminarium Duchownym doskonalił swoje umiejętności muzyczne. Dobrze grał na skrzypcach i tubalnie śpiewał. „Rodzina słynęła z zamiłowania do pięknej muzyki i śpiewu. Matka Eugeniusza dobierała drugi głos, Eugeniusz trzeci, a siostrom pozostawał pierwszy. W domu były przeróżne instrumenty, więc grano na skrzypcach, gitarze, akordeonie. Ojciec potrafił zagrać na każdym z nich, Eugeniusz na skrzypcach, młodszy brat na gitarze, a później na skrzypcach dołączyła najmłodsza siostra” – wspomina bratanica, Justyna Konik. Dodaje – „Po wielu latach matka biskupa Eugeniusza, Maria, pytana o nazwę diecezji, w której pełnił posługę biskupią, z uśmiechem odpowiadała: „jaka duma”. Poprawiana przez wnuki, że przecież poprawna nazwa diecezji to Yokaduma, nie zwracając uwagi na poprawność, powtarzała: „Tak, tak, ja wiem, jaka duma”.

„Acapulco” na misje

W oblackiej, wielkopolskiej, często zasnutej mgłami Obrze k. Wolsztyna 8 września 1961 r. złożył śluby wieczyste. Święcenia kapłańskie otrzymał z rąk ks. abp. Antoniego Baraniaka w Poznaniu 17 maja 1964 r. Po święceniach został skierowany do Lublińca, gdzie odbył roczny staż pastoralny. Następne lata to praca duszpasterska w prowadzonych przez oblatów parafiach: najpierw był to Kędzierzyn-Koźle, a od 1966 r. Obra. Właśnie w Obrze o. Eugeniusz odkrył powołanie misyjne. Biskup-oblat Yves Plumey, pasterz diecezji Garoua z północnego Kamerunu, zwrócił się z naglącą prośbą do polskich oblatów o pomoc w pracy duszpasterskiej. Eugeniusz Juretzko z grupą czterech oblatów wyjechał z Polski 1 maja 1969 r. Była to pierwsza powojenna grupa oblackich misjonarzy. Po ukończeniu kursu języka francuskiego w Paryżu i załatwieniu spraw wizowych 2 stycznia 1970 r. wypłynął z Marsylii na statku „Acapulco” pod liberyjską banderą do Kamerunu i 23 stycznia zakotwiczyli w porcie Douala. W marsylskim porcie, pachnącym przyprawami, gdzie kultura europejska krzyżuje się z afrykańską i arabską, dwa wieki temu biskupem był założyciel oblatów – św. Eugeniusz de Mazenod. Wybudował olbrzymią figurę Matki Bożej. Przypominała oblatom wypływającym na misje, że służą swoją pracą Maryi. Postać Niepokalanej była zapewne jednym z ostatnich obrazów, które w sercu zachował młody Eugeniusz Juretzko rozpoczynający wówczas afrykański okres życia. To właśnie o tej figurze śpiewa Mireille Mathieu, w piosence „Santa Maria De La Mer”, którą zresztą bardzo lubił.

Na peryferiach świata
„Zawsze w pracy misjonarskiej był z najuboższymi. Pamiętał o nich i stawał się Ojcem, do którego przychodzili ze wszystkimi problemami” – wspomina współbrat, Alojzy Chrószcz OMI. 12 czerwca 1991 r. Stolica Apostolska podała do publicznej wiadomości informację, że na prośbę biskupów Kamerunu Ojciec Święty Jan Paweł II podzielił diecezję Bertoua i utworzył nową diecezję Yokadouma, mianując pierwszym biskupem nowej diecezji Eugeniusza Juretzko OMI. Był pierwszym biskupem-oblatem pochodzącym z Polski. Po otrzymaniu święceń biskupich, 8 września 1991 r. w stolicy nowej diecezji Yokadouma, o. Juretzko znalazł się w sytuacji podobnej do tej sprzed 21 lat, kiedy stawiał pierwsze misyjne kroki w Figuil. Wszystko było nowe. Diecezja była usytuowana na przeciwnym krańcu Kamerunu, na końcu świata – jak mawiali niektórzy. Na tym terenie żyło wtedy 90 tys. ludzi, w tym 25 tys. pogardzanych, wykluczonych przez wszystkich Pigmejów, z nieoficjalną stolicą w Salapoumbé. Nawet Kameruńczycy uważają, że jest to lud „półdzikich” koczowników, którzy nie nadają się do szkoły i nie zasługują na pomoc medyczną. Były zaledwie trzy parafie, pięciu kapłanów, ośmioro braci i sióstr zakonnych, nie było kleryków, szkolnictwa, opieki medycznej, a miejscowych katolików około 9 tysięcy. Dodatkową barierą było to, że Pigmeje nie posługiwali się językiem francuskim, ale specyficznym językiem mlaskanym.

 

Wszystko dla odtrąconych
Przed biskupem stanęły nowe zadania. Przede wszystkim trzeba było otoczyć duszpasterską troską ludzi już ochrzczonych i równocześnie iść z Ewangelią do pogan. Pilną sprawą okazała się formacja katechistów i animatorów powstających wspólnot. Równolegle z rozwojem misji rosły też wydatki. Do prawidłowego funkcjonowania diecezji potrzebna jest administracja. Biskup Eugeniusz tworzył od zera całe zaplecze administracyjne. „Praca wśród Pigmejów jest właściwie pracą od podstaw: głoszenie Ewangelii i katechizacja, zabieganie o ich równouprawnienie, wykształcenie, zdrowie” – pisał w swoich listach. Stąd wzięło się zakładanie przychodni, organizowanie tzw. leśnych szkół, w których Pigmeje mają pierwszy kontakt z nauczaniem i obroną przed wszelką niesprawiedliwością, a potem przechodzą do szkół dla wszystkich Kameruńczyków. Diecezja Yokadouma liczy sobie już 26 lat. Aby ocenić ogrom pracy o. Juretzko, warto przedstawić aktualne liczby: 14 parafii, 21 księży, 38 braci i sióstr, 8 kleryków, około 30 tys. katolików. Biskup wybudował około 60 szkół podstawowych (w większości są to jedyne szkoły przygotowujące dla Pigmejów) i jedną średnią, 16 przychodni i szpital. Odszedł do Pana 16 stycznia 2018 r.

Świeccy

Bp Eugeniusz Juretzko OMI był prekursorem wielu elementów pracy misyjnej, które dziś są standardem. „Byłam pełna podziwu dla jego wysiłku. Przy tym zawsze był życzliwy i uśmiechnięty. Świadectwo jego życia dawało do myślenia i zachęcało do jeszcze większe go poświęcenia” – podkreśla Barbara Uszko-Dudzińska, która pracowała w latach osiemdziesiątych z biskupem Juretzko w Kamerunie. Ojciec Eugeniusz zawsze cenił sobie poświęcenie i pomoc osób świeckich, a one uwielbiały pracę z nim. Był jednym z niewielu, którzy już w latach osiemdziesiątych zapraszali świeckich na misje. Był prekursorem ich działalności ewangelizacyjnej, która jeszcze dziś w niektórych misjach nie jest przyjmowana życzliwie. Wiedział, że ich wsparcie i różne życiowe do świadczenia są bezcenne na misyjnej niwie.

Szkoły integracyjne
W Kamerunie dla Pigmejów budowano osobne szkoły, klasy. Eugeniusz Juretzko OMI był ich przeciwnikiem. „Od początku byłem zwolennikiem »drogi integracji« – wybrania spośród pigmejskiej społeczności elity i włączenia ich do zwykłych klas szkolnych, jak wszystkich innych Kameruńczyków. Oni później mogliby już uczyć następnych. Wszystko szło w tym kierunku. Niestety wprowadzono dla nic specjalne klasy, tworząc w ten sposób, choć niezamierzenie, segregację – i teraz jest ciężko. Oczywiście inaczej jest w naszych szkołach” – mówił. Już w latach osiemdziesiątych wprowadzał intuicje pedagogiki integracyjnej, która w Polsce pojawiła się w myśli edukacyjnej kilkanaście lat później. Bardzo bliska mu była idea okazywania Bożej miłości przez troskę o człowieka, przez zakładanie szkół, ośrodków zdrowia i pomocy. Nikt, kto przychodził do niego, nie zostawał bez pomocy. Miał dla wszystkich czas. Uchodźcy W ostatnich latach z pomocą misjonarzy świeckich przyjmował uchodźców z Republiki Środkowoafrykańskiej, oferując im niezbędną pomoc. Zakładał obozy dla uchodźców. W okolicy Yokadouma są trzy. Przyjmował potrzebujących, nie pytając o majętność czy religię.Prowadził dialog międzyreligijny, szczególnie z islamem. Był dla wszystkich. Gdybym miał powiedzieć, co go charakteryzowało, podałbym trzy słowa: pokora, pokora, pokora. Biskupa Eugeniusza nie dało się nie lubić. Był przede wszystkim człowiekiem. Nie pozostawił nikogo bez pomocy w potrzebie. Miał czas i wrażliwe serce, które pozwalało na przekonującą ewangelizację. W swojej metodzie pracy misyjnej, otwartości na świeckich, troskliwości o sprawy społeczne, dialogu międzyreligijnym, wrażliwości na ubogich i uchodźców, wyprzedzał i nadal wyprzedza niektórych swoich kolegów misjonarzy o kilka dekad.

o. Marcin Wrzos OMI

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze