Bp Juretzko OMI: Jaka duma!

Nie koturnowa postać, nie niedostępny hierarcha, ale po prostu wujek Eugeniusz, który przyjeżdżał do rodzinnego domu i dowiadywał się o codziennych sprawach swoich krewnych. Tak zapamiętała go rodzina, która jest z niego bardzo dumna. 

Dla współbraci i wiernych był przede wszystkim biskupem i misjonarzem. Dla mnie był wujkiem, z którym wraz z całą rodziną oglądaliśmy mecze i śpiewaliśmy piosenki. Wszyscy, którzy go wspominają, niezależnie od tego, jaką mieli z nim relację, podkreślają jedno – o. Eugeniusz Juretzko był dobrym człowiekiem.

Pierwszy elementarz

Jest rok 1925. Dziesięcioletnia Maria wraz ze swoją babcią idą do sanktuarium maryjnego w Piekarach Śląskich. Tam dziewczynka dostrzega obraz św. Teresy z Lisieux, patronki misji. Mała Tereska od Dzieciątka Jezus otoczona aniołami, sypie płatki róż, symbol Bożej Łaski na misjonarzy i miejscową ludność, w tym Afrykańczyków. Dziesięciolatka prosi babcię o zakupienie tego obrazu, przekonując ją, że sama poniesie do domu, choć jest duży. Z uśmiechem na ustach i radością w sercu Marysia maszeruje z obrazem kilka kilometrów do rodzinnego domu. Wiele lat później ta sama Maria, żona i matka czworga dzieci, w tym matka wujka Eugeniusza, słyszy słowa Ewangelii: „Któż jest moja matką i którzy są moimi braćmi? Kto pełni wolę Bożą, ten Mi jest bratem, siostrą i matką”. Lata wojenne nie były łatwe dla rodziny. Maria, matka trójki wówczas dzieci uzupełniała domowy budżet skromnymi wynagrodzeniami za usługi krawieckie. Mały Eugeniusz wymykał się do pobliskiego kościoła i na cmentarz, uczestnicząc w obrzędach pogrzebowych. Tym zachowaniem wywoływał zdumienie ówczesnego proboszcza, ks. Edwarda Pawlaka. Książeczka do nabożeństwa była dla niego pierwszym elementarzem. Śledząc teksty modlitw i pieśni, nauczył się czytać.

Wirtuoz

Po zakończeniu wojny do domu wrócił ojciec sześcioletniego Eugeniusza. Otoczone opieką ojca rodzeństwo i sam Eugeniusz poczuli się bezpieczniej. Ojciec podjął pracę w miejscowej kopalni Radzionków. Z kopalnianego przydziału przynosił do domu ociosane kawałki drewna, a Eugeniusz miał doskonały materiał, by budować z niego oczywiście wieże kościelne i tworzyć wizje kościołów. Mając niespełna siedem lat, rozpoczął naukę w Szkole Podstawowej w Rojcy. Jako mały chłopiec razem z bratem Pawłem i kuzynami grał w piłkę nożną, lubił szachy. Uzdolniony muzycznie, uczył się w szkole muzycznej w Tarnowskich Górach, pięknie śpiewał i przede wszystkim grał na skrzypcach. Był bardzo zdolnym uczniem, ojciec i nauczyciele widzieli w nim wirtuoza skrzypiec, a on postanowił zostać Bożym wirtuozem. Kończąc edukację w szkole podstawowej, już wiedział, co będzie robił. Rozpoczął naukę w Niższym Seminarium Duchownym w Tarnowskich Górach, zamieszkał w szkolnym internacie, stamtąd też wysyłał do domu rodzinnego piękne, pełne ciepła listy do rodziców. W jednym z nich, adresowanych do matki z okazji imienin, życzył jej, by była zawsze uśmiechnięta, by: „Najjaśniejsze słonka promienie biegły ku Tobie prosto od Boga, Mamusiu Droga”.

Muzykalna rodzina

Po dwóch latach nauki w rodzinnej parafii spotkał o. Alfreda Rozynka OMI, który głosił rekolekcje parafialne. To wzbudziło w nim powołanie do życia misyjnego, dlatego wstąpił do nowicjatu misjonarzy oblatów w Markowicach na Kujawach. W jego życiu rozpoczął się nowy etap. Do rodzinnego domu przychodziły listy, w których dzielił się swoimi sprawami i oczekiwał wiadomości z domu. Pierwszy raz odwiedził rodzinę dopiero po dwóch latach. Kiedy już się pojawiał w domu, zawsze było weselej. Nie obyło się bez muzycznych, rodzinnych wieczorków. Rodzina słynęła z zamiłowania do pięknej muzyki i śpiewu. Matka Eugeniusza dobierała drugi głos, Eugeniusz trzeci, a siostrom pozostawał pierwszy. W domu były przeróżne instrumenty, więc grano na skrzypcach, gitarze, akordeonie. Ojciec potrafił zagrać na każdym z nich, Eugeniusz na skrzypcach, młodszy brat na gitarze, a później na skrzypcach do łączyła najmłodsza siostra.

Kamerun – druga ojczyzna

Po porannej Mszy św. codziennie na stole pojawiały się ciastka, które podkreślały niecodzienne odwiedziny. Jednym słowem – świętowano! Cała rodzina była dumna, że ma takiego syna i brata. Były też wakacyjne wyjazdy z kuzynami i bratem na rowerach do Częstochowy, na motorach do Zakopanego i do Łańcuta, a z młodszą siostrą do wesołego miasteczka. Przyjazdy Eugeniusza do domu rodzinnego zawsze ubarwiały rodzinną atmosferę. Po wielu latach matka biskupa Eugeniusza, Maria, pytana o nazwę diecezji, w której pełnił posługę biskupią, z uśmiechem odpowiadała: „jaka duma”. Poprawiana przez wnuki, że przecież poprawna nazwa diecezji to Yokaduma, nie zwracając uwagi na poprawność, powtarzała: „Tak, tak, ja wiem, jaka duma”. Czuliśmy ogromną radość z przebywania z nim i rozmowy. Nie zawsze to były rozmowy na temat pracy misyjnej. Wiele było tematów z naszego codziennego życia, naszych trudności, pracy, wychowania dzieci. Wspólnie słuchaliśmy muzyki, wspólne kibicowaliśmy, oglądaliśmy mecze piłki nożnej. Pamiętam, jak bardzo cieszyło wujka, że oprócz polskiej drużyny piłkarskiej kibicujemy tak samo gorąco Kameruńczykom. Kamerun i dla nas stał się drugą ojczyzną.

Dokładnie 23 stycznia 1970 r., czyli 48 lat temu, wujek po raz pierwszy stanął na ziemi kameruńskiej. 23 stycznia 2018 r. pożegnaliśmy go kolejny raz w Lublińcu. Powołanie misyjne i spotkania z ludźmi poprowadziły go z rodzinnego domu w Rojcy przez Zgromadzenie Misjonarzy Oblatów aż do Afryki. Stał się nie tylko misjonarzem, ale także budowniczym, architektem, lekarzem, nauczycielem, a wreszcie ojcem duchownym. Jego ślad pozostawiony w diecezji Yokadouma jest ważny, wyraźny i na pewno zostanie tam na długie lata.

Justyna Konik

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze