Radość życia w slumsach
Przeżył piętnaście miesięcy w slumsach Chile, w mieście Valparaiso. I dziś wspomina, że był to jeden z najciekawszych i najważniejszych okresów jego życia. Rafał Bilicki był wolontariuszem Domów Serca, które działają od początku lat 90., swoją misję zaczęły w Argentynie. Teraz Domy Serca są już w 26 krajach, misję pełni w nich około 160 wolontariuszy.
Jadą nie po to, by robić rewolucję i zmieniać świat. Chcą towarzyszyć tym, do których przyjeżdżają. Choć zmiana i tak się dokonuje, ale bardziej w sercach niż w tych bardziej przyziemnych i namacalnych sferach życiach. Rafał w slumsach spotkał ludzi, którym mimo biedy i wielu innych problemów nie brakowało radości życia. Wręcz przeciwnie – wielu z nich potrafiło nią jeszcze obdarowywać innych.
Przypadłości Chilijczyków
Jedną z największych bolączek Chilijczyków jest duże (zdecydowanie zbyt duże) rozwarstwienie społeczne. Przez to – w ostatnich latach – kraj ten był świadkiem masowych protestów. Płonęły także kościoły. Kościół w tym kraju przeżywał zresztą spore trudności za sprawą skandali pedofilskich, które zakończyły się dymisją całego tamtejszego episkopatu. Jak podkreśla Rafał Bilicki to nie sprawiło jednak, by wiara Chilijczyków podupadła. Szczególnie tych, którzy żyją i mieszkają w slumsach. Ich wiara jest bardzo ludyczna, bardzo mocno ugruntowana w sercu. I choć często nie mają podstawowej wiedzy teologicznej, to Bóg jest dla nich niezwykle istotny, jest kimś stale obecnym w życiu. – Chilijczycy to bardzo pogodni i przyjaźni ludzie, ale do jednego nie mogłem się przyzwyczaić… To ich nieustanna skłonność do rozmowy. Mówili od razu po obudzeniu i mówili aż do momentu, gdy zasypiali. Gdyby mogli mówić przez sen, to pewnie by to robili – śmieje się Rafał Bilicki. – Chilijczycy mają też inną „przypadłość”. Także związaną z mówieniem. Niemal każde zdanie kończą słowem „po”, co na polski można przetłumaczyć jako „tej”. Poznaniacy zrozumieją!
>>> Chile. Usłyszałem okrzyk: „Niech zginie Kościół!” [MISYJNE DROGI]
>>> Chile: młodzież odbudowuje kościół spalony podczas zamieszek w stolicy
Chilijczycy lubią też protestować. Protestowanie mają jakby we krwi. Rafał wspomina, że w czasie jego pobytu bywało tak, że centrum stolicy kraju (Santiago) codziennie było paraliżowane przez demonstracje o przeróżnej tematyce i celu. Slumsy to nie jest najbardziej bezpiecznie miejsce do życia. Człowiek o białej karnacji skóry może bardzo szybko zostać pozbawiony telefonu komórkowego czy portfela. Na szczęście wolontariusze misyjni są dość dobrze rozpoznawani i dzięki temu przysługuje im immunitet, status nietykalnych. Wszyscy wiedzą, że pomagają tym najbardziej potrzebującym, więc nic złego im się przytrafić nie może. Wolontariusze mieszkają w dzielnicy biedy nie po to, by przed innymi wykazać swoją bohaterskość, ale po to, by jak najpełniej móc towarzyszyć ludziom, do których przyjechali. Także dlatego to na cały Dom Serca przeznaczony jest jeden telefon komórkowy. To z kilku względów. Po pierwsze, by mieć czas dla ludzi, by nie siedzieć z nosem w telefonie. Po drugie, by żyć tak jak oni, życiem podobnym do ich życia.
Kościoły dla bogatych
Rafał opowiada, że podział społeczny w Chile przybiera niekiedy wręcz absurdalne zasady. Są osobne miasta dla bogatych i osobne dla biednych, osobne sklepy, w których wizyta biednych jest niemile widziana. O dziwo, tak samo, jest z kościołami. Są takie, do których chodzą tylko ci z „lepszej” warstwy społeczeństwa. Można powiedzieć – zaprzeczenie Ewangelii. Tych życiowych paradoksów jest w Chile więcej. To chociażby ten, że nawet w ledwo stojącym domu musi być porządny telewizor. Gdy słuchałem tych opowieści, przypomniał mi się niedawno obejrzany film „Nowy porządek”. To film opowiadający o możliwej politycznej i społecznej przyszłości, jeśli rozwarstwienie w poziomie życia obywateli tego samego kraju będzie zbyt duże. Akcja filmu była zresztą osadzona w kraju Ameryki Południowej. Jak tragiczne i dramatyczne mogą być skutki takiej sytuacji? Polecam obejrzeć.
>>> Chile: apel o konstytucyjne zagwarantowanie wolności religijnej
Kwestia przykazań nie jest im dokładnie znana. To wynika zarówno ze słabego wykształcenia religijnego, jak i z bardzo pragmatycznego powodu. Chilijczycy, szczególnie ci z dzielnicy biedy, często w kolejne niedziele idą do innych kościołów. Nie chodzi jednak tylko o różne parafie, ale także o różne denominacje chrześcijańskie. – Raz odwiedzają kościół protestancki (który w Chile jest najliczniejszy), a raz mormonów. Najczęściej idą tam, gdzie im coś więcej zaoferują – przyznaje Rafał Bilicki. Ich religijność jest obecna w codziennym życiu. Obok wspomnianych telewizorów w praktycznie każdym domu znajdzie się też obrazek z Jezusem lub Maryją. Na ulicy pozdrawiają się słowami: „Niech Bóg Cię błogosławi”. Mówią też, że „za swoje czyny odpowiemy po śmierci”.
Celem towarzyszenie
Życie w slumsach polega na radzeniu sobie z trudnymi sytuacjami. Dom buduje się tam własnymi rękoma. Niestety często w parze z zaradnością idzie wchodzenie w coraz to większe problemy: kradzieże, uzależnienie od narkotyków czy alkoholu. – Mimo wszystko trudno tam znaleźć osobę, która byłaby nieszczęśliwa z powodu biedy – mówi Rafał Bilicki. Mimo że slumsy to dzielnica ludzi poranionych przez życie, często samotnych. Wolontariusze Domów Serca mieszkają w tej dzielnicy właśnie po to, by im w tym wszystkim towarzyszyć. By pokazać ich godność, by dać im chwilę wytchnienia… Jednocześnie nie stawiają sobie za cel poprawy ich życiowej sytuacji. Poprawy rozumianej jako wyrwanie ze slumsów. Rafał Bilicki (wolontariusz Domów Serca) przyznaje, że nie przypomina sobie sytuacji, by ktokolwiek z mieszkańców slumsów przyszedł do niego z pytaniem, jak wyrwać się do innego, lepszego świata, jak zdobyć zawód czy pójść na studia. – Czy było to frustrujące? Czy nie chcieliście ich do tego namawiać? – pytam. – Nie, nie takie jest nasze zadanie. Mamy towarzyszyć im w ich decyzjach, a nie podejmować je za nich – mówi Rafał.
>>> Honduras: kraj, w którym członek gangu boi się jedynie Boga
To może deprymować – przyznaje mój rozmówca. – Gdyby rozpatrywać naszą misję pod względem efektów, to można pomyśleć, że efektu nie przynosi. Bo czy ktoś, kto nie wierzył, się nawrócił? Albo czy któryś z mieszkańców slumsów podjął decyzję o wyrwaniu się z tego miejsca? Pewnie nie. To jednak nie znaczy, że nasza obecność nie ma tam sensu. My od tych ludzi też wiele dostajemy, wiele się uczymy – mówi Rafał Bilicki i podkreśla, że piękno Chilijczyków polega na tym, że przyjmują rzeczywistość taką, jaka jest. – Oni uważają, że dla nich nie ma szans na zmianę, ale nie żyją narzekaniem, nie popadają w marazm. Jeśli tylko nie „klepią” totalnej biedy, to cieszą się z tego, co mają – podkreśla.
Im mniej mieli, tym bardziej byli szczęśliwi
Ich relacje często tak bardzo stawały się osobiste, że wolontariusze misyjni byli zapraszani na takie wydarzenia jak chrzest czy przyjęcie I Komunii świętej. Także z tego powodu, że często nie było zaprosić kogo innego (bliscy albo nie żyli albo nie było wiadomo, co się z nimi dzieje). Wolontariusze oczywiście z dużą chęcią spełniali te prośby. Ich podstawową misją jest przecież towarzyszenie, także w tych radosnych, rodzinnych chwilach. Najczęściej to jednak towarzyszenie w samotności i problemach. A tych, najwięcej, mają w Chile kobiety. – To często tego rodzaju samotność, kiedy nikt cię nie odwiedza… – mówi Rafał i podkreśla, że większość kobiet żyjących w slumsach zachodzi w ciążę bardzo wcześnie, często kilkakrotnie w życiu i to z różnymi mężczyznami. Bywa tak, że mając 30 lat mają już szóstkę dzieci. – Wychowują je, jak mogą, a później, na starość, zostają zupełnie same. Często ich dzieci, nawet jeśli żyją, zapominają o matce i nie dzielą się z nimi pieniędzmi, chociażby tymi pozyskanymi z mało legalnych biznesów – mówi Rafał.
Przeczytaj też >>> Młody prawnik rzuca wszystko dla misji w chilijskich slumsach [ROZMOWA]
– Mimo wszystko to fantastyczni ludzie, którzy potrafią się cieszyć każdą chwilą dnia – dodaje. I przypomina sobie w tym momencie starszą kobietę, która mimo swojego wieku i wielu trudnych doświadczeń, cały czas miała w planach i marzeniach naukę tańca. Mówiła o tym przy każdym ich spotkaniu. To również pomogło mu przetrwać trudniejsze chwile, które – co naturalne – przychodziły. Rafałowi pomagała wtedy modlitwa i… uśmiech Chilijczyków. – Mam wrażenie, że ci ludzie im mniej mieli, tym bardziej byli szczęśliwi – tak kwintesencję chilijskiego życia widzi Rafał. I tego akurat od Chilijczyków można by się nauczyć!
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |