fot. arch. Rafał Bilicki

fot. arch. Rafał Bilicki

Święci księża komuniści [MISYJNE DROGI]

Syn Boży przyszedł na świat nie po to, aby mu służono lecz aby służyć. Jako naśladowcy Jezusa staramy się czynić to samo – służymy innym. Szczególnie do takie postawy zaproszeni są księża.

Grupa licząca około 20 studentów, pod przewodnictwem księdza mieszka w danym miasteczku i przez dwa tygodnie odwiedza ludzi w ich domach, organizuje zajęcia dla dzieci i starszych. Jest też czas na wspólne spędzanie czasu przy ognisku oraz codzienną mszę świętą.

Papież Franciszek stał się symbolem dzisiejszego Kościoła zatroskanego o lud. To właśnie on kładzie największy nacisk na kwestię posługi i wyjścia księży do ludzi. Piętnuje klerykalizm, gromadzenie bogactw oraz zamknięcie się na plebaniach. Czasami może wydawać się nam – Europejczykom – że papież przesadza ze swoją krytyką. Często bywa dla nas niezrozumiały. To, co nas szokuje, na drugim końcu świata, tam skąd papież Franciszek pochodzi, jest normalnym podejściem. Inny typ księży w Ameryce Południowej nie istnieje, albo jest bardzo mocno piętnowany.

W trosce o biedniejszych

Żeby dobrze zrozumieć sposób myślenia Latynosów o tym, jak powinna wyglądać posługa kapłańska wśród wiernych, trzeba cofnąć się w czasie, tak do końca II soboru watykańskiego. Właśnie wtedy zaczęła rodzić się i bardzo szybko rozwijać w Ameryce Południowej teologia wyzwolenia. Był to ruch teologiczny, który łączył idee katolickie z rewolucyjną aktywnością polityczną. Kazał spojrzeć na Jezusa jak na rewolucjonistę, który przynosi sprawiedliwość społeczną. Mimo mocnego sprzeciwu papieża Jana Pawła II, teologia wyzwolenia wywarła i
wywiera do dziś niemały wpływ na życie Kościoła katolickiego w Ameryce Południowej i Środkowej. Sam papież z Polski w swoim nauczaniu zawarł wiele zaczerpniętych z niej treści. Pisał w swoich dokumentach o „strukturach zła”, „grzechu strukturalnym”, czy „powszechnej opcji na rzecz ubogich”. Postać księdza-rewolucjonisty, księdza-działacza społecznego, księdza, który aktywnie, także przez politykę, włącza się w walkę o lepsze jutro ubogich mieszkańców swoich parafii absolutnie nikogo nie dziwi.

fot. arch. Rafał Bilicki

Domy Chrystusa

Najlepszym przykładem tego połączenia kapłaństwa, oddania się najbiedniejszym i zarzutów o komunizm jest św. ojciec Alberto Hurtado, żyjący w pierwszej połowie XX w. chilijski jezuita, z wykształcenia prawnik, kanonizowany przez Benedykta XVI w 2005 r. Ojciec Hurtado już jako młody zakonnik odkrył w sobie szczególne powołanie do służby młodym, biednym i wykorzystywanym. W 1941 r. został skierowany do pracy w Młodzieżowej Akcji Katolickiej w Santiago de Chile. Dzięki ogromnemu zapałowi udało mu się znacznie powiększyć liczbę członków stowarzyszenia oraz rozciągnąć jego działalność na inne chilijskie miasta. Skupienie się na obronie praw pracowników nie spotkało się z ogólną aprobatą hierarchii kościelnej w Chile, w związku z czym odwołano go z pełnionej funkcji. Poświęcenie się dla pracowników sprawiło, że w wielu kręgach postrzegany był jako ksiądz-komunista.Później skupił się bardziej na pracy z ubogimi. W 1944 r. rozpoczął swoje największe dzieło, jakim było założenie i prowadzenie Hogar de Cristo (Dom Chrystusa) – miejsca, które funkcjonuje do dziś i jest największą tego typu jednostką istniejącą w Chile. Placówka została stworzona przede wszystkim dla bezdomnych, oferując im „dach nad głową, chleb i odzienie”. Miał to być ośrodek, w którym osoby najbardziej cierpiące i zmarginalizowane znajdą nie tylko ciepłe miejsce na odpoczynek, ale również miłość, opiekę i troskę. Dziś Hogar de Cristo funkcjonuje w paru miastach w Chile, a jego działalność rozciągnęła się również na osoby starsze, opiekę nad dziećmi czy organizowanie dla bezdomnych warsztatów przygotowujących ich do podjęcia pracy.W miarę, jak dzieła o. Hurtado zaczynały przynosić wielkie owoce, duchowny stał się osobą rozpoznawalną w całym kraju. Przyjął go papież Pius XII, który rozmawiał z nim na temat nauczania społecznego Kościoła.

Ksiądz od wszystkiego

Przenosząc się do sąsiedniej Argentyny, warto zatrzymać się przy innym świętym, który poświęcił się dla ludu. Mowa o księdzu Brochero, urodzonym w 1840 r., działającym na terenie prowincji Cordoba, kanonizowanym przez papieża Franciszka w 2016 r. Gdy miał 30 lat został posłany, aby być księdzem w Dolinie Traslasierra, która obejmuje wielki teren 4 336 km2, na którym żyło wówczas jedynie około 10 000 mieszkańców, bez dróg dojazdowych, szkół czy szpitali. Ksiądz Brochero już na początku służby założył szkołę oraz ośrodek misyjny dla tamtejszej ludności. Następnie z pomocą ludzi udało mu się poprowadzić drogę łączącą dolinę z najbliższym miastem – Cordobą. Ks. Brochero połączył się w pełni ze swoim ludem – ubierał poncho, poru-szał się na mule, używał języka charakterystycznego dla tubylców. Zajmował się wszystkim – jeśli brakowało w wiosce cieśli, ksiądz Brochero był cieślą, jeśli brakowało malarza, był malarzem, jeśli kucharzy, był kucharzem. Ale przy tych wszystkich pracach nie zapomniał o swoim głównym powołaniu – o budowaniu Kościoła. I udało mu się go rzeczywiście stworzyć, przyciągając nie słowami, ale swoim przykładem.Tak samo jak o. Hurtado, ks. Brochero nie umknął oskarżeniom o komunizm. Trzeba zrozumieć, że upominanie się o prawa ubogich lub pracowników w Ameryce Południowej powoduje od razu podejrzenie o sympatyzowanie z komunizmem. Określenie „ksiądz – komunista” dla większości Latynosów jest określeniem pozytywnym.

fot. arch. Rafał Bilicki

Śpiący w błocie

Parę miesięcy temu w niektórych polskich mediach furorę zrobiło zdjęcie ukazujące biskupa diecezji Limón w Kostaryce Javiera Gerardo Romána Ariasa, który spał w błocie w środku dżungli. Okazało się, że tamtejszy biskup sam musi pokonywać kilometrowe trasy, aby dotrzeć do najbardziej oddalonych wiosek w swojej diecezji i odprawić tam mszę.Taki obraz posługi przywodzić nam może na myśl film Rolanda Joffe „Misja” z 1986 r. Oczywiście, wspomniany biskup z Kostaryki nie musi, tak jak postaci grane przez Roberta de Niro i Jeremy’ego Ironsa, bać się, że zostanie zaatakowany lub zabity w trakcie drogi. Niemniej jego przykład uświadamia, że wciąż są katolicy, którzy żyją w oderwaniu od miast, w miejscach bardzo trudno dostępnych. Bycie księdzem w Ameryce Południowej oznacza więc jednocześnie bycie misjonarzem wewnątrz kraju.

fot. arch. Rafał Bilicki

Wśród swoich

W Chile co pół roku duszpasterstwo Uniwersytetu Katolickiego z Santiago organizuje „Mission Pais”, czyli „Misje krajowe” lub „Misje parafialne”. W ramach tego wydarzenia proponuje się studentom wyjazd do regionów Chile, w których wiara katolicka jest słabo rozwinięta lub brakuje księży. Grupa licząca około dwudziestu studentów, pod przewodnictwem księdza, mieszka w danym miasteczku i przez dwa tygodnie odwiedza ludzi w ich domach, organizuje zajęcia dla dzieci i starszych. Jest też czas na wspólne siedzenie przy ognisku oraz codzienną mszę świętą. Co ważne, nie jest to ewangelizacja z Biblią w ręku, lecz ewangelizacja poprzez przykład i zaangażowanie. Podobne programy realizowane są także w innych krajach Ameryki Południowej.Interesujący jest latynoski model księdza, który nigdy nie używa sutanny, a i często nie ma też koloratki. Zna parafian z imienia, przed każdą mszą znajdzie chwilę, żeby usiąść z wiernymi w ławkach i przez moment z nimi porozmawiać. Który po mszy wychodzi na tył kościoła, aby pożegnać wiernych. Księdza, który stara się być jak najbliżej ludzi. W zasadzie tylko taki model księdza jest przez Latynosów akceptowany. Jednocześnie prawie każdy duchowny, za względu na ich małą liczbę oraz duże odległości między miastami, jest misjonarzem w swoim własnym kraju. Często jeden ksiądz zajmuje się parafią i dodatkowo kilkoma lub kilkunastoma kaplicami, oddalonymi o wiele kilometrów od parafii. To sprawia, że w poszczególnych wspólnotach wiernych może być jedynie raz na jakiś czas. Wielu księży bierze więc wzór z ks. Brochero i pełni rolę łącznika wspólnoty z miastem, jest głosem, który walczy o jej prawa. Inni księża, skupieni bardziej na pracy w mieście, w obliczu dużej nierówności społecznej, walczą o prawa pracowników i obejmują ochroną bezdomnych, jak o. Hurtado. I na te dwa sposoby rozumie się w Ameryce Południowej znaczenie zwrotu „pasterz, który pachnie owcami”.

Rafał Bilicki – Fundacja „Domy Serca”

>>>Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę<<<

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze