Zapach Papui [MISYJNE DROGI]

Kiedy zacząłem w domu rozpakowywać i po kolei wyciągać z plecaka rzeczy przywiezione z misji, mama powiedziała: „Dziecko kochane, gdzieś ty był? Przecież to wszystko czuć tak jakbyś wyciągnął z wędzarni”. „Mamo”, odpowiedziałem, „tak pachnie Papua”.

Patrząc na naszych misjonarzy tutaj, na Papui Nowej Gwinei, mogę śmiało powiedzieć, że jesteśmy w takim uprzywilejowanym miejscu, w którym każdego dnia mamy wiele okazji do „oddawania życia” za owce, i to na różne sposoby.

Kiedy w 2000 roku przyjechałem do Polski na mój pierwszy urlop po trzech latach pracy na Papui Nowej Gwinei, przywiozłem ze sobą plecak wypełniony po brzegi tamtejszymi pamiątkami. Zabrałem pewnie jedną koszulę, spodnie i bieliznę na zmianę, a poza tym: strzały, bilumy (takie nasze papuaskie siatki, torby), wystrugane w drzewie maski, korale i koraliki, pióropusze i plecionki, czapki papuaskie noszone przez tubylców w górach, sukienki z trawy… Nawet łuk zapakowałem! Wszystko przed podróżą wyczyściłem, układałem, zawijałem w papiery i woreczki, tak żeby w drodze się nie rozsypało. Kiedy zacząłem to w domu rozpakowywać i po kolei wyciągać z plecaka, mama powiedziała: „Dziecko kochane, gdzieś ty był? Ognisko jakieś robiłeś po drodze? Przecież to wszystko czuć tak jakbyś wyciągnął z wędzarni”. Bo naprawdę pokój wypełnił się szczególnym zapachem. „Mamo”, mówię, „tak pachnie Papua”. Dla mnie to był piękny zapach. Ale wszystko trzeba było na kilka dni wyłożyć na naszym polskim, „świeżym powietrzu”, żeby później można było rozdawać te pamiątki moim przyjaciołom i znajomym. Ale i tak pachniały! Było to chyba dla mnie pierwsze doświadczenie tego, jak pachnie Papua Nowa Gwinea, że ja nią pachnę. Że pachnę tak, jak moi ludzie na Papui. Sam nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale inni to „wyczuli”.

Moi współbracia pachnieli Papuą

Kiedy byłem w seminarium, marzyłem o wyjeździe na misje. Moi starsi współbracia, którzy już tutaj pracowali i żyli na Papui, gdy przyjeżdżali na urlopy, to opowiadali nam wiele o tym cudownym kraju. Mogłem sobie wyobrażać te małe górskie wioski, domy pokryte trawą, drewniane kościółki, ścieżki, mosty, drogi przez busz. Pokazywali nam wiele cudownie kolorowych zdjęć. Słuchaliśmy opowieści o ich pracy, radościach, trudnościach, o ludziach, o wierze i o zwyczajach. Dzielili się z nami swoim doświadczeniem i swoim życiem na misjach. Trochę z taką „pobożną” zazdrością patrzyłem na nich i słuchałem o ich pasterzowaniu. Tak, tak, właśnie, to słowo – „pasterzowanie” – bardzo do nich pasowało! Bo w ich opowiadaniach dało się wyczuć, i można to było też zobaczyć w ich oczach i gestach, że tam jest coś więcej niż tylko nauczanie religii czy budowanie. Tam jest coś więcej niż tylko kancelaria. Tam jest coś więcej niż tylko niedzielne kazanie czy spotkanie w salce parafialnej. Oczywiście, to są wszystko ważne rzeczy – ale nie najważniejsze. Co mnie urzekło i zawsze pasjonowało w opowiadaniach moich starszych współbraci misjonarzy, to był to kontakt z konkretnym człowiekiem, obecność i bliskość bliźniego. Oni, misjonarze, byli otoczeni przez tych ludzi, dla których pracowali. Na każdym zdjęciu i w każdym opowiadaniu było widać i czuć tę bliskość. I chociaż oni może nie zdawali sobie z tego sprawy, bo dla nich to wydawało się już takie normalne, to jednak my „wyczuliśmy”, że oni pachną już misjami, że pachną już Papuą.

Papua pachnie inaczej niż Polska.

Kiedy wreszcie dostałem pozwolenie na wyjazd do Papui Nowej Gwinei, jako młody misjonarz jedną z pierwszych spraw, którą musiałem sobie wbić w głowę i się jej nauczyć było to, że Papua pachnie inaczej niż Polska. I nie chodzi tu tylko o zapach przyrody, górskich lasów i tropikalnego buszu czy Oceanu Spokojnego. Nie. Tu chodzi o zupełnie nową rzeczywistość, w którą wchodzi misjonarz. Inny język, inna kultura, inne zwyczaje, inna mentalność, wszystko inne. I żeby pachnieć jak jego owieczki, pasterz musi nauczyć się swoich owiec. Jak? Po prostu być z nimi. Słuchać ich, rozmawiać, nauczać i doradzać, płakać kiedy płaczą i śmiać się, cieszyć się ich radościami. Po prostu z nimi być. Przez 22 lata pobytu na Papui miałem okazję uczyć się, pracować i podglądać różnych pasterzy. Miałem to błogosławieństwo, że poznałem misjonarzy, księży, siostry i biskupów, którzy jako pierwsi zakładali stacje misyjne, budowali kościoły i wspólnoty parafialne. I chociaż każdy z tych pasterzy ma inne talenty, charakter, wypracowane metody pracy i marzenia, to jednak każdy z nich pachnie swoimi owcami.

Dobry pasterz oddaje swoje życie za owce

Pachnieć jak owce, to znaczy dokładnie to, co mówił Pan Jezus. To znaczy oddać życie za swoje owce. I jest to wezwanie dla wszystkich pasterzy. Patrząc na naszych misjonarzy tutaj, na Papui Nowej Gwinei, mogę śmiało powiedzieć, że jesteśmy w takim uprzywilejowanym miejscu, w którym każdego dnia mamy wiele okazji do „oddawania życia” za owce, i to na różne sposoby. Ojciec Kazimierz Niezgoda, werbista, to jeden z takich przykładów i świadków bycia dobrym pasterzem. Rok temu obchodził 50-lecie pobytu na Papui Nowej Gwinei. Praktycznie cale swoje kapłańskie życie oddał ludziom mieszkającym tutaj w górach w prowincji Enga. Jako pierwszy biały człowiek docierał do wiosek i głosił Ewangelię. Zakładał szkoły i budował kaplice, by nowa wspólnota chrześcijańska miała swój Bosy Dom. Uczył, formował, przygotowywał do sakramentów, tłumaczył i wyjaśniał. Był świadkiem wielu walk plemiennych, w których ginęli jego ludzie. Niekiedy patrzył też, jak płonęły z trudem budowane kościoły czy inne budynki misyjne. Radość i szczęście przeplatały się z trudem i smutkiem. Ale nigdy nie usłyszałem od niego złego słowa o jego owieczkach. Zawsze radosny i z poczuciem humoru, był do ich dyspozycji. Po prostu z nimi był. Nigdy ich nie zostawił. Dzisiaj, gdy nie ma już sił, żeby iść w góry, służy pomocą siostrom i wszystkim, którzy przychodzą do niego po radę, dobre słowo i po modlitwę. Ma już 86 lat. Można śmiało powiedzieć, że oddał życie za swoje owce i dlatego roznosi się za nim cudowna woń jego owiec. Gdy ktoś udaje się do prowincji Enga i wspomni że jedzie do ojca Kazika, to każdy napotkany po drodze poprosi, żeby go pozdrowić.

Pan jest moim pasterzem

Od początku mojego pobytu na Papui Nowej Gwinei, przez 18 lat, pracowałem w diecezji Mendi. Moim biskupem był bp Stefan, kapucyn ze Stanów Zjednoczonych. Jego zawołaniem biskupim jest: „Kochać Boga i kochać Ludzi”. Po papuasku to brzmi tak: „Laikim God na Laikim ol Manmeri”. Nie było to jednak tylko jego biskupie zawołanie, które ozdabiało katedrę, ale dokładnie formuła i droga, według której pasterzował naszej wspólnocie diecezjalnej. Drzwi jego domu nigdy się nie zamykały. Dla każdego miał czas, każdego wysłuchał. Czy to przyszedł ksiądz załamany swoimi pastoralnymi porażkami, czy katecheta, który prosił o pomoc w zapłaceniu czesnego w szkole dla swoich dzieci, czy staruszka, która płakała, bo nie ma nikogo w domu, a dzieci pouciekały do miasta. Biskup Stefan zawsze ich przyjmował i słuchał. Nawet, gdy nie był w stanie nic zmienić czy pomóc materialnie, to zawsze wysłuchał. Po prostu dla nich był. W trudnych chwilach albo przy niełatwych decyzjach dodawał sobie odwagi, powtarzając po cichu słowa: „Pan jest moim Pasterzem”. Kiedy w roku 2011 został mianowany arcybiskupem w Madangu i na pożegnalnej mszy świętej w katedrze w Mendi żegnał się ze swoimi owieczkami, wszyscy płakaliśmy jak za ojcem. Ja też. Taki był nasz biskup w Mendi. Słowa papieża Franciszka pasują doskonale do tego, czego doświadczyłem w tym miejscu. Dobry pasterz jest przesiąknięty zapachem owiec. Ale ma uśmiech taty, który patrzy z upodobaniem na swoje dzieci i wnuki.Od 2016 roku jestem biskupem w diecezji Goroka na Papui Nowej Gwinei. Z pomocą i łaską Boga chcę być dobrym pasterzem. Często więc otwieram dokument papieski Evangelii Gaudium i czytam sobie: „Biskup powinien zawsze sprzyjać komunii misyjnej w swoim Kościele diecezjalnym, dążąc do ideału pierwszych wspólnot chrześcijańskich, w których wierzących ożywiały jedno serce i jeden duch (por. Dz 4, 32). Dlatego niekiedy stanie z przodu, aby wskazać drogę i podtrzymać nadzieję ludu, innym razem zaś stanie pośród wszystkich ze swoim miłosierdziem, a w pewnych okolicznościach powinien iść za ludem, by pomóc tym, którzy zostali z tyłu, ponieważ jest pasterzem swojej owczarni, jego węch pozwala mu rozpoznać nowe drogi”. I mam nadzieję, że zapachnę jak moje owce.

>>>Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę<<<

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze