fot. archwium prywatne Moniki Kubiaczyk
Monika Kubiaczyk: gdy traciłam nadzieję, miłość mnie dopadła [ROZMOWA]
– Do dzisiaj za każdym razem, gdy wstawię zdjęcie z kościoła albo jakieś słowo na niedzielę, wiele osób jest w szoku i pisze do mnie „Brawo, mało jest osób, które dziś udostępniają takie treści”. Jestem w szoku, że dostaję takie komentarze i co ciekawe – nigdy nie spotkałam się z hejtem z powodu mojej wiary – mówi Monika Kubiaczyk. Z dziennikarką, znaną m.in. z prezentowania prognozy pogody w jednej ze stacji telewizyjnych, rozmawiała Karolina Binek.
Karolina Binek (misyjne.pl): Był w Twoim życiu jakiś szczególny moment, w którym poczułaś, że Twoje miejsce jest w Kościele?
Monika Kubiaczyk: – Trudno mi wskazać konkretny moment, bo pochodzę z wierzącej rodziny i właściwie nigdy nie wyobrażałam sobie niedzieli bez pójścia do kościoła. Może tylko, gdy byłam mała, to jeszcze nie do końca rozumiałam, o co w tym wszystkim chodzi i nie bardzo chciałam chodzić na msze. Ale wiara została we mnie zakorzeniona i później, gdy zaczęłam mieszkać już sama, – zawsze w niedzielę oraz w święta byłam i wciąż jestem w kościele.
Na Twoim Instagramie można znaleźć zdanie: „Ważne, co myśli o Tobie Bóg, a nie inni ludzie”. Kiedy zrozumiałaś sens tych słów?
– Niestety dość późno. Przez to, co pokazuję w mediach społecznościowych oraz przez moją pracę na wizji, wiele osób myśli, że jestem pewna siebie i zadowolona z życia. A tak naprawdę pod tym wszystkim kryją się ogromne kompleksy i bardzo duży strach przed opinią innych ludzi. Nie wiem, skąd mi się to wzięło. Ale zawsze tak miałam, że bałam się oceny, czułam się gorsza i chciałam imponować innym. W pewnym momencie, po wielu trudnych i bolesnych przeżyciach, gdzieś w kościele usłyszałam wspomniane zdanie i uświadomiłam sobie, że niepotrzebnie się wszystkim przejmuję. Zrozumiałam, że jestem dzieckiem Bożym i jedynym, który może mnie oceniać jest Bóg, a nie inny człowiek, który zmienia zdanie i opinie jak chorągiewka.
>>> Adam Wyszyński, Mister Polski 2025: wiara daje fundament [ROZMOWA]

Niedawno pisałaś również o tym, że potrzebowałaś tylko pokochać i być pokochana. Kiedy dojrzałaś do momentu, w którym poczułaś, że to ważne, żebyś ty sama siebie lubiła?
– Nadal nad tym pracuję. Ale o wiele łatwiej jest nad tym pracować, jeżeli ma się tę jedną ukochaną osobę u boku. Ja zawsze byłam kochana przez moją rodzinę, przez rodziców, przez brata. Mam wspaniałą, pełną rodzinę. I bardzo to doceniam, że jest cała, że nigdy nie brakowało mi z jej strony miłości. Ale nie miałam szczęścia w miłości romantycznej i przez jakiś czas był to krzyż, który niosłam. Miałam dłuższe i krótsze związki, ale każdy z nich się skończył. Być może też dlatego, że wcześniej postawiłam bardziej na swoją karierę niż na miłość. Ale gdy już traciłam nadzieję, w końcu ta miłość mnie dopadła. I zdecydowanie teraz, od kilku miesięcy, łatwiej jest mi radzić sobie z moimi mniejszymi i większymi kompleksami. Mam u boku osobę, która mnie po prostu kocha za to, jaka jestem. Która akceptuje moje wady i cechy, przez które nie jestem idealna.
Szczególnie zapadł mi w pamięć Twój filmik na TikToku z tekstem: „Kiedy nagle uświadamiasz sobie, że ten rok przyniósł Ci prawdziwy upgrade życia… Z chłopaka, przez którego obsesyjnie sprawdzałaś telefon z nadzieją, że może po kilku godzinach odpisze… Na mężczyznę, który dzwoni kilka razy dziennie, żeby zapytać, co u Ciebie, mimo że mieszkacie razem”. Z doświadczenia wiem, że takie sytuacje, jak ta z telefonem, sprawiają, że łatwo nam stracić pewność siebie.
– To prawda. Wtedy człowiek zastanawia się: „Kim jestem? Nie zasługuję na niego”. To życie w permanentnym, ciągłym stresie. Niestety żyłam tak przez kilka miesięcy. Spotykałam się ze sławną osobą, również wierzącą. I absolutnie nie winię go o to, co mi zrobił, bo wiem, że wynikało to z jego niedojrzałości emocjonalnej w tamtym momencie. Teraz buduje on zdrowy związek, z fajną dziewczyną, i mocno im kibicuje. Wydaje mi się, że ten chłopak nie zrobił mi tego specjalnie, ale prawdą jest, że przez jego zachowanie przeżyłam katusze. Miałam wtedy najgorszy okres w swoim życiu, żyłam w wielkim stresie, szukałam wiecznie kogoś, kto się mną zainteresuje. Byłam wręcz w fazie przetrwania, co bardzo odbiło się na moim zdrowiu. Mocno schudłam. Chodziłam tylko do pracy i na siłownię. Byłam skupiona na punktach, które odciągały mnie od myślenia o drugiej osobie. Mimo to wciąż o niej myślałam. Ale dałam radę. Dziś jestem silniejsza. Między innymi dzięki wierze. O wiele mocniej przeżywałam msze wtedy niż teraz, kiedy jestem szczęśliwa. Kiedy bolało mnie serce i było popękane – prawie na każdej mszy miałam w oczach łzy i prosiłam oraz błagałam o to, by w końcu coś się zmieniło, by było lepiej.
Jak nie tracić nadziei w takich trudnych momentach i mimo wszystko chodzić do kościoła, wierzyć w Boga i w to, że ma dla nas dobry plan?
– Nigdy nie przestałam wierzyć, ale miałam momenty, w których wątpiłam w ten plan. Jednak kościół zawsze, jako budynek i miejsce, w którym jest Bóg, przynosił mi ukojenie. Z wiekiem coraz bardziej staję się introwertyczką i trochę odgradzam się od ludzi, ale społeczność Kościoła jest jedyną, która mi absolutnie nie przeszkadza. Mimo że jest tam wielu ludzi – nie potrzebuję być w kościele sama. Czuję tam spokój, a czasem wręcz mam wrażenie, że jestem w świątyni sama z Bogiem. Również dzięki temu w tych trudnych chwilach starałam się myśleć więcej o tym, co mam, a nie o tym, czego mi brakuje. I starałam się sobie tłumaczyć, że olewa mnie jedna osoba, ale to nie jest koniec świata, bo mam kochającą rodzinę, wiarę i dobrą pracę.

Dzielisz się swoją wiarą w mediach społecznościowych. Nie miałaś nigdy momentu zastanowienia, czy aby na pewno to dobry pomysł?
– Nie. Zawsze przychodziło mi to naturalnie i wręcz dziwiło mnie, że ludzi zaskakuje, że dzielę się swoją wiarą w social mediach. Do dzisiaj za każdym razem, gdy wstawię zdjęcie z kościoła albo jakieś słowo na niedzielę, wiele osób jest w szoku i pisze do mnie „Brawo, mało jest osób, które dziś udostępniają takie treści”. Jestem w szoku, że dostaję takie komentarze i co ciekawe – nigdy nie spotkałam się z hejtem z powodu mojej wiary. A przecież jest dziś tak wiele osób, które są daleko od Kościoła lub są ateistami.
W naszej rozmowie przeplata się słowo „nadzieja”. Czym dla Ciebie jest Adwent? To także czas nadziei?
– Zdecydowanie. Ale też Adwent to dla mnie czas wyciszenia. Końcówka roku jest dla wielu osób intensywna. Robią różne podsumowania, zakupy świąteczne, jest black friday, ciągle za czymś gonią. A ja wtedy mam czas, by się uspokoić, by pomyśleć o tym, co działo się u mnie w tym roku, za co dziękuję, co mogę zrobić w przyszłym roku. Uwielbiam te „konwersacje” z Bogiem. I uwielbiam sam czas zimy, kiedy jest mroźno, pochmurnie i nostalgicznie. Większość ludzi narzeka teraz na brak słońca, a ja się cieszę, że mam możliwość w takim klimacie podziękować za to, co było i za to, co będzie.
>>> Magdalena Wolińska-Riedi: gdy przekraczam próg kościoła, wiem że jestem u siebie [ROZMOWA]
Co powiedziałabyś sobie z początku tego roku? Minęło zaledwie kilkanaście miesięcy, a dużo się u Ciebie zmieniło.
– Powiedziałabym sobie, że będę musiała zmienić życzenie noworoczne. Bo miłość już będzie ze mną. Co roku prosiłam: „Boże, daj miłość, daj jakiegoś chłopaka, daj kogoś, kto mnie pokocha na zawsze”. Pechowo moje wszystkie związki kończyły się w okresie świątecznym. Nowy rok zazwyczaj zaczynałam więc samotnie.

Jakie masz plany na nadchodzące święta?
– Mieszkamy teraz z chłopakiem w Warszawie, ale święta będą wyjazdowe. Jedziemy do Poznania, do moich rodziców. A później do rodziców Kacpra, na południe, bo wynajęli domek w górach. Spędzimy tam drugie święto. A sylwestra w Świnoujściu, bo to rodzinne miasto mojego chłopaka. Będziemy więc się przemieszczać po zachodniej Polsce. W przyszłym roku natomiast planujemy powrót do Poznania. W czerwcu zakończyłam pracę w telewizji i od tamtego momentu ani razu tego nie żałowałam. Miałam co do tej decyzji ogromne wątpliwości i bardzo bałam się zrezygnować. Ale myślę, że to idealny moment na zakończenie mojej przygody z Warszawą. W Poznaniu czeka na mnie dużo ciekawych wyzwań i może jeszcze nie na początku roku, ale już w marcu i w kwietniu znów tam zamieszkam.
W takim razie czego sobie życzysz na przyszły rok?
– Przede wszystkim dużo wytrwałości. Bardzo przywiązuję się do miejsc i ludzi, dlatego przeprowadzka będzie dla mnie dużym obciążeniem psychicznym. W Warszawie mam swój dom. Ale wiem też, że dom jest przede wszystkim tam, gdzie są najbliżsi. Wierzę, że w Poznaniu znajdziemy swoje miejsce. I życzę też sobie opatrzności Bożej i tego, bym cały czas potrafiła realizować Jego plan oraz bym nigdy w Niego nie zwątpiła.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
| Zobacz także |
| Wasze komentarze |
Ks. Damian Wyżkiewicz: różnorodność Kościoła jest piękna, dobra i daje do myślenia [ROZMOWA]
Zuzia i Michał Bukowscy: relacja i zaangażowanie tworzą dom – tak samo jest we wspólnocie chrześcijan [ROZMOWA]
Mateusz Filipowski OCD: Bóg szuka tych, którzy są poza widzialnymi granicami Kościoła [ROZMOWA]





Wiadomości
Wideo
Modlitwy
Sklep
Kalendarz liturgiczny