Fot. Archiwum prywatne Aleksandry Woźniak

Myślenie, że jedna modlitwa magicznie rozwiąże nasz problem to wystawianie Boga na próbę [ROZMOWA]

Aleksandra Woźniak jest psychologiem. Pracuje przede wszystkim z osobami uzależnionymi od alkoholu. W rozmowie z Karoliną Binek opowiada m.in. o tym, czy rzeczywiście trzeba sięgnąć dna, by zdecydować się na podjęcie leczenia oraz w czym  pomaga jej wiara w pracy.

Karolina Binek (misyjne.pl): Kiedy postanowiłaś, że chcesz zostać psychologiem?

Aleksandra Woźniak: Zawsze interesowała mnie geografia i chciałam być pilotem wycieczek, jednak życie tak się potoczyło, że wybrałam ekonomię, bo wydawało się to bardziej opłacalne, co później nie do końca mi odpowiadało. Studia mnie nudziły i robiłam je tylko po to, żeby było jakiekolwiek wykształcenie. Przez cały czas wciąż zastanawiałam się, co chciałabym robić w życiu, szukałam swojej drogi. Podczas studiów spotykałam osoby, które przeżywały różne trudności, jedna z nich zmagała się z depresją i wtedy zaczęłam się interesować kwestiami związanymi ze zdrowiem psychicznym. Pojawiła się myśl, że może dobrze byłoby zmienić kierunek nauki. Później, jeszcze studiując ekonomię, byłam u doradcy zawodowego, który powiedział mi, że mam predyspozycje do zawodów pedagogicznych związanych z pomocą innym. Wtedy też dużo modliłam się o to, żeby rozeznać, czym chcę się zajmować, jaki zawód powinnam wybrać, bo zupełnie nie czerpałam żadnej radości z tego co robiłam i miałam poczucie, że nie jestem na swoim miejscu. W międzyczasie zaczęłam należeć do duszpasterstwa akademickiego, prowadzonego wtedy w Kielcach przez dominikanów. Pamiętam, że dużo mówili nam o zasadach rozeznawania i modlili się w naszych intencjach, które zapisywaliśmy na kartkach. Kończyłam właśnie trzeci rok ekonomii i był to czas decyzji, co dalej. Wtedy też bardziej poznałam postać św. Jacka, za wstawiennictwem którego zaczęłam się modlić, aby dobrze wybrać swoją dalszą drogę i myślę, że zawdzięczam temu świętemu odkrycie swojego powołania. Pojawiła się myśl, aby pójść na psychologię i choć miałam duże wątpliwości, czy powinnam zaczynać kolejne studia, to Pan Bóg tak jakoś tym pokierował, że zdecydowałam się. Studiując, powoli przekonywałam się, że to jest to. W międzyczasie zaangażowałam się w wolontariat wśród osób z niepełnosprawnościami i nabrałam przekonania, że jak już będę psychologiem, to chcę pracować z chorymi, czy z osobami przeżywającymi trudności, będącymi w kryzysie. Studiując psychologię chciałam pójść na praktyki na odział psychiatryczny, bo to bardzo pomaga w dalszej pracy w zawodzie ale pojawiła się pandemia i nawet nie mieliśmy możliwości odbycia takich praktyk. Gdy moje studia dobiegały końca właściwie przez przypadek trafiła się oferta pracy na oddziale psychiatrycznym więc od razu zdecydowałam się.

Podobnego pierwszego pacjenta się nie zapomina. Zgodzi się z tym?

– Tak, zdecydowanie. Moim pierwszym pacjentem była młoda osoba w kryzysie bezdomności, uzależniona od narkotyków. Kiedy rozpoczynałam pracę na oddziale, to on już od miesiąca był na detoksie. Pamiętam, że uderzyło mnie to, że właściwie w każdym momencie mógł się wypisać na własne żądanie i wrócić do swojego życia, a nie robił tego, pomimo bycia na dużym głodzie narkotyków. Do pójścia do szpitala zmotywowały go wolontariuszki, które pomagają osobom w kryzysie bezdomności i dzięki nim zrozumiał, że warto zawalczyć o swoje życie. Wiedział, że albo zaćpa się na śmierć, albo z tego wyjdzie. Był zmotywowany do tego, żeby zostać i pójść na terapię i mam nadzieję, że finalnie na nią dotarł. Bo nie wiem, co dzieje się z nim dalej.

Po powrocie z pracy potrafisz odciąć się od tego, co się w niej wydarzyło? Czy też żyjesz historiami pacjentów jeszcze w domu?

– Myślę, że na początku bardziej tym żyłam, bo było to dla mnie nowe. Natomiast z czasem coraz mniej, oczywiście też się to pamięta, ale myślę, że dzisiaj już nabieram większego dystansu i potrafię odpocząć, nie myśleć o tym i zająć się czymś innym.

>>> Alkoholizm wyniszcza nasz naród – apel Zespołu KEP ds. Apostolstwa trzeźwości

Jak wygląda Twój dzień w pracy? To tylko spotkania z pacjentami czy też jakieś inne obowiązki?

– Rano jest czas na uzupełnianie dokumentacji medycznej, liczenie i opisy testów. Potem mamy zebranie zespołu terapeutycznego- odprawę, podczas której omawiamy pacjentów z różnych perspektyw. Biorą w niej udział lekarze, psycholodzy, pracownicy socjalni oraz terapeuci zajęciowi. Później odbywają się wizyty lekarskie, w których my też uczestniczymy. Następnie jest czas na rozmowy z pacjentami. Jeżeli jest to pacjent pierwszorazowy – przeprowadzamy z nim całościowy wywiad oraz wykonujemy potrzebne testy. A poza tym są rozmowy wspierające, mające na celu kontrolowanie objawów, psychoedukacja, motywowanie do terapii uzależnień. Tak wygląda dzień. Czasem też jest potrzeba, aby pójść na konsultację na inny oddział.

Co jest dzisiaj dla Ciebie w tej pracy najtrudniejsze?

– Wielu moich pacjentów to osoby uzależnione od alkoholu. Przychodzą tylko na detoks i nie chcą nic więcej zmieniać w swoim życiu, a jedynie poczuć się lepiej, jeśli już z tym alkoholem przesadzą. Trudno rozmawia się z pacjentem, jeśli widzi się, że nie chce on nic zmienić w swoim życiu. Są też tacy pacjenci, którzy po jakimś czasie ponownie trafiają z tego samego powodu, nawet po kilka razy. Często przez ich alkoholizm najbardziej cierpią rodziny. Można motywować do zmiany, ale jeżeli sam pacjent nie zechce pójść na terapię, nie dostrzeże jakie straty w jego życiu powoduje picie, to nie będzie żadnych efektów.

Fot. Archiwum prywatne Aleksandry Woźniak

Jeśli widzisz, że ktoś nie chce zmienić swojego życia i zerwać z nałogiem, to czujesz bezradność?

– Czasem tak, ale jednocześnie mam świadomość, że ode mnie niewiele zależy. Inaczej jest w przypadku pacjentów uzależnionych, a inaczej tych, którzy zmagają się np. z depresją czy problemami wynikającymi z zaburzeń osobowości. Tacy pacjenci przeżywają duże cierpienie i zazwyczaj chcą iść na terapię i często kontakt z psychologiem pomaga im zrozumieć własne problemy, dodaje motywacji do podjęcia decyzji. Myślę, że bardziej czułabym bezradność, jeśli w takiej sytuacji byłby ktoś mi bliski, a jeśli chodzi o pacjentów, to z czasem staje się naturalne, że jeden pacjent chce zmiany, a inny nie.

Rozmawiamy dużo o tych trudnych aspektach. A co najbardziej Cię cieszy w tej pracy?

– Cieszy mnie, jeśli pacjent jest dłuższy czas w szpitalu i faktycznie widać efekty leczenia – niezależnie czy to będzie chory na schizofrenię, depresję czy też na chorobę afektywną dwubiegunową, czy też po próbie samobójczej. Jeśli widać tą pozytywną zmianę, zwłaszcza jeśli początkowo był w złym stanie to po prostu to cieszy. Raz taką radość sprawiło mi to, jak zobaczyłam mojego pacjenta po prostu uśmiechniętego, grającego z innym pacjentem w ping ponga, a dwa dni wcześniej ten pacjent przepłakał u mnie w gabinecie pół rozmowy.

Mam wrażenie, że w ostatnim czasie zmieniło się już trochę zdanie społeczeństwa na ten temat. Ale czy Ty w swojej pracy jeszcze często spotykasz się z tym, że ktoś postrzega dbanie o swoje zdrowie psychiczne jako wstyd?

– Jeszcze czasem spotykam się z tym, że ludzie są przekonani, że chorowanie to wstyd. Czasem nawet trafiają się pacjenci, którzy mówią, że część rodziny nie wie o ich chorobie i że ukrywają przed nimi nie tylko sam fakt choroby, lecz także to, że są w szpitalu. Jednak myślę, że młodzi ludzie stają się bardziej otwarci i chętniej korzystają z pomocy psychologa czy psychoterapeuty.

Co, jeśli ktoś z naszego otoczenia ma na przykład problem alkoholowy i nie chce się leczyć? Powinniśmy namawiać go na terapię?

– Jeśli jest to problem alkoholowy, to wtedy mamy najtrudniejsze zadanie. Bo do tego dochodzą różne mechanizmy, na przykład to, że ktoś z rodziny jest współuzależniony i próbuje ratować bliską osobę ale w taki sposób, że swoim zachowaniem przyczynia się do podtrzymywania jej mechanizmów uzależnienia. To trudne ale czasem trzeba podjąć radykalne kroki np. jeśli ktoś po alkoholu stosuje przemoc, jest agresywny, to wtedy powinniśmy założyć takiej osobie niebieską kartę albo nawet jeśli to możliwe po prostu wyrzucić ją z domu… Osoba uzależniona musi sama dojść do momentu, w którym zrozumie, że chce się odbić od dna, a często bez takich radykalnych kroków nie jest to możliwe. Jednak każdą sytuację należy rozpatrywać indywidualnie. Niestety często samo namawianie takiej osoby na terapię przynosi odwrotny skutek. Jeśli natomiast mamy do czynienia z sytuacją, że ktoś ma depresję lub też inne problemy i naszym zdaniem osoba taka powinna skorzystać z psychoterapii, to przede wszystkim należy tę osobę wysłuchać i pokazać jej, jak może zmienić swoje życie na plus – jeśli pójdzie na terapię. Często przyjęcie i samo wysłuchanie takiej osoby bez narzucania swojego zdania już pomaga podjąć decyzję.

>>> Nikt o tym nie marzy… czyli o alkoholizmie

Wracając do samej kwestii uzależnienia od alkoholu – wielu z nas wciąż wydaje się, że ten problem może dotyczyć kogoś, kto pochodzi z patologicznej rodziny lub też jeśli ma alkoholika w rodzinie. Rzeczywistość wygląda jednak inaczej.

– Często osoby uzależnione od alkoholu to osoby z dobrych rodzin, po których byśmy się tego nie spodziewali. Wpływają na to różne kryzysy, na przykład śmierć bliskiej osoby może sprawić, że ktoś będzie szukał pocieszenia w alkoholu, że to będzie dla niego ucieczka od problemów. Podobnie może być ze stratą pracy czy czegoś ważnego w życiu. Wtedy niekoniecznie musi to dotykać osoby, które same miały problem alkoholowy w domu. Może być też tak, że ktoś zaczyna chorować na depresję i w alkoholu szuka poprawy nastroju, a tak naprawdę dokłada sobie kolejny problem do rozwiązania, bo alkohol tylko subiektywnie ,,pomaga” ale tylko na chwilę pogłębiając problemy z nastrojem i przynosząc szereg innych szkodliwych skutków.

Wiara pomaga psychologowi w pracy czy też wręcz przeciwnie?

– Mi wiara bardzo pomaga. Chyba najbardziej w tym, żeby się odciąć i nie myśleć o pacjentach poza pracą. Poza tym dodaje mi sił i daje świadomość tego, że nie wszystko zależy ode mnie, że robię tyle, ile jestem w stanie. W niektórych przypadkach mówię: „Panie Boże, zostawiam to Tobie”. Dzięki temu mogę być też bardziej cierpliwa i po prostu wyrozumiała w kontaktach z pacjentami.

To dobry przykład na to, że wiara i psychologia rzeczywiście mogą iść ze sobą w parze.

– Tak, mogą pójść ze sobą w parze i dobrze, że tak jest. Wiara jest czymś, co mi pomaga, natomiast w pracy jeżeli pacjent sam zaczyna podejmować wątki związane z wiarą, pytam, jak to pomaga mu w zdrowieniu czy też jakie ma znaczenie w jego życiu. Mogę go wtedy bardziej poznać. Jesteśmy jednością: ciała, ducha i psychiki. Wszystkie te sfery mają na siebie wpływ.

Sama spotkałam się z osobami, które mają przekonanie typu „po co iść psychologa, przecież sama modlitwa mi wystarczy”.

– Tak, niektórzy tak mówią i myślę, że jest wiele osób, często zaangażowanych w Kościół, którzy tak myślą. Czasem trudno im wytłumaczyć, że to nie jest tak, że Pan Bóg spełnia nasze życzenia w cudowny sposób, chociaż czasem to robi bo cuda się zdarzają i ja też w nie wierzę. Często się zastanawiam nad tym i myślę, że Pan Bóg posługuje się lekarzami, terapeutami i psychologami i właśnie też w taki sposób chce pomagać innym ludziom w dochodzeniu do zdrowia i w rozwiązywaniu problemów – a nie tylko na zasadzie, że pójdę, pomodlę się i moje wszystkie problemy zostaną w jednym momencie rozwiązane. Dochodzenie do zdrowia jest procesem i pomoc specjalisty nie wyklucza działania Boga w naszym życiu. Natomiast przekonanie o tym, że jedna modlitwa magicznie załatwi nasz problem to według mnie wystawianie Boga na próbę.

To takie myślenie życzeniowe, że Pan Bóg zacznie spełniać nasze życzenia i nasze marzenia, a przecież temu szczęści trzeba czasem trochę pomóc.

– Tak. Ale ważne jest też, by umieć i odważyć się poprosić o pomoc. Bo niektórzy mogą mieć problem z samym proszeniem o pomoc, przez co później zamykają się w sobie i pogrążają w swoich problemach. Pan Bóg na pewno może nam pomóc przełamać ten lęk i daje nam dobre wskazówki, co robić aby dojść do zdrowia, dlatego często modlitwa może być pierwszym krokiem, a kolejnym będzie wizyta u specjalisty, jeśli tylko będziemy słuchać Jego natchnień i otworzymy się na Jego działanie.

Chyba możesz dzisiaj powiedzieć, że jesteś na właściwym miejscu. Patrząc jednak z perspektywy czasu – za co jesteś teraz najbardziej w życiu wdzięczna?

– Za to, że mogę wykonywać ten zawód, że znalazłam coś, co w jakimś sensie daje mi radość, a co też jest światu potrzebne. Mieszkam na Podkarpaciu i widzę, jak wielu brakuje tutaj psychologów i psychoterapeutów, a potrzeby są duże. Kiedy jeszcze zastanawiałam się nad tym, co powinnam w życiu robić, to trafiłam na takie słowa: „Twoje miejsce jest tam, gdzie największa potrzeba, czy też największa bieda tego świata spotka się z największą twoją radością”. Gdy patrzę z perspektywy czasu, to widzę, że tak właśnie jest w moim życiu i za to właściwie jestem najbardziej wdzięczna oraz za to, że Pan Bóg daje mi poczucie i przez różne wydarzenia pokazuje, że jest ze mną w każdym momencie mojego życia.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze