fot. EPA/Orlando Barria

MyśliPaschalne#1: zmartwychwstanie – wydarzenie ekstremalne

Wielki Post za nami. Po tygodniach trudów i wyrzeczeń przyszedł czas świętowania Paschy Chrystusa. I nawet jeśli nie jest nam łatwo – bo przecież nadal zmagamy się z pandemią i z wieloma osobistymi trudnościami – to mimo wszystko spróbujmy w tych dniach powiedzieć Bogu z radością „dziękuję”. 

Piszę tę słowa w najbardziej niezwykłą noc w roku – w Noc Paschalną. Jak pewnie wielu z Was wróciłem właśnie z kilkugodzinnego czuwania podczas wigilii paschalnej. Wiele już było w moim życiu tych świątecznych liturgii. Wspomnienia z różnych zacierają się, mieszają. Gdy rok temu zaczynała się pandemia, to najtrudniej było mi pogodzić się z tym, że nie wezmę udziału właśnie w wigilii paschalnej. To mnie bardzo bolało, bo wiem, z jaką tęsknotą czekam cały rok na tę liturgię. A tym razem jej nie było, czułem, jakby odebrano mi jakąś ważną cząstkę mnie samego. Owszem, śledziłem wówczas całe Triduum online. Ale to jednak nie to samo, co fizyczna obecność. I pewnie wiele osób dzieli ze mną to doświadczenie. Dlatego tak ogromną radością było dla mnie to, że w tym roku mogłem wziąć udział w wigilii paschalnej, a także we wcześniejszych liturgiach Triduum. A jeszcze większą radością było dla mnie, że jak rzadko kiedy – podczas tegorocznego Triduum tak bardzo doświadczyłem poczucia wspólnoty. 

Kordoba, Hiszpania, fot. EPA

Wyznaj wiarę 

Dla mnie tegoroczne Triduum było wydarzeniem ekstremalnym, poniekąd było to najtrudniejsze Triduum w moim życiu. Było znacznie trudniejsze od zeszłorocznego, śledzonego wygodnie z fotela, na ekranie laptopa. Wciąż mamy obostrzenia pandemiczne, a wśród nich – limity wiernych w kościołach. Do kościoła, do którego chodzę może wejść 45 osób. Podczas Triduum co roku był tłum. W tym roku tak być nie mogło. Dlatego mi i wielu innym osobom nie udało się wejść do środka. Ale zakonnicy opiekujący się kościołem udostępnili ogromny dziedziniec. Były tam dwa namioty z grzybkami grzewczymi, a do tego ogromny telebim. I dzięki temu w tych świętych liturgiach mogło uczestniczyć realnie znacznie więcej osób. Przy pogodzie panującej w noc paschalną było to jednak doświadczenie rzeczywiście ekstremalne. Sama liturgia trwała 3,5 godziny, wielu było jednak znacznie wcześniej. To daje 4, czasem 4,5 godziny na mrozie. Na środku dziedzińca było ognisko rozpalane na początku liturgii. Najbardziej zziębnięci – w pewnym momencie i ja – podchodzili, by się trochę ogrzać.

>>> Prymas: Zmartwychwstały włącza nas we wspólnotę życia, które nie podlega śmierci

fot. unsplash

Bardzo skojarzyło mi się to z Piotrem, który przecież w czasie procesu Jezusa był na dziedzińcu arcykapłana i tam „grzał się”. I on się wtedy trzykrotnie zaparł Jezusa – powiedział, że go nie zna. Jakże inne było to nasze „grzanie” – przy ognisku i przy tych grzewczych grzybkach. Stojąc na dziedzińcu i „grzejąc się” nie zapieraliśmy Jezusa, ale mówiliśmy, że w niego wierzymy. Na tym dziedzińcu odnowiliśmy swoje przyrzeczenia chrzcielne, a także towarzyszyliśmy naszemu współbratu Joachimowi, który w kościele przyjmował chrzest, bierzmowanie i pierwszą Komunię. 

Ekstremalność zmartwychwstania 

Triduum było dla mnie w tym roku doświadczeniem fizycznie ekstremalnym, a przez to pięknym. Zupełnie innymi bodźcami dochodziły do mnie w tym roku treści paschalne. Pisze o moim doświadczeniu, bo mam w sobie taką myśl, że takie właśnie jest zmartwychwstanie – jest ekstremalne. To słowo można różnie rozumieć, ale wśród jego znaczeń jest „skrajny”,  a także  „wyjątkowo trudny, niebezpieczny”. I właśnie te dwa znaczenia odniósłbym do ekstremalnego zmartwychwstania. To z jednej strony wydarzenie krańcowe, graniczne. Dotyka bowiem przejścia ze śmierci do życia, a nie ma dla nas nic bardziej granicznego niż właśnie styk śmierci i życia. Ale zmartwychwstanie jest też ekstremalne, bo jest trudne do zrozumienia przez nas. Ludzka logika nie potrafi poradzić sobie ze zmartwychwstaniem. Nasz rozum nie ogarnia czegoś, co wymyka się prawom biologii, chemii i fizyki. I nie łudźmy się, że je w tym świecie doczesnym zrozumiemy, bo nie zrozumiemy. Na tym świecie nie poznamy dokładnego planu, z jakim realizowane było zmartwychwstanie. Nie jest nam to do niczego potrzebne. Mamy bowiem wiarę, a logika wiary każe nam zaufać Bogu. Pozostawił nam Biblię, bardzo mocny tekst, który zachęca nas do zaufania Mu. Zatem, pamiętajmy, że nie wszystko musimy wiedzieć. Ważne, żeby uwierzyć.

>>> Zofia Kędziora: niezauważone zbawienie  

Wigilia Paschalna w Kordobie, Hiszpania, fot. EPA/Salas

Odkryj Wspólnotę 

Zimna, ekstremalna noc paschalna. Kolejna taka w czasie pandemii. A mimo wszystko słowem, które we mnie dzisiaj najbardziej pracuje jest nadzieja. Nadzieja na to, że będzie lepiej – i w tym życiu doczesnym, a już na pewno w tym przyszłym. Zmagania z koronawirusem nie są łatwe. Wielu z nas jest zmęczonych, mamy dość. Szukamy pomocy u psychiatrów, psychologów, duchownych – i bardzo dobrze, że to robimy. Niektórzy próbują odreagować w inny sposób – poprzez nadgodziny w pracy, spędzanie całego dnia w sieci, a czasem i przez sięganie po używki i popadanie w różne nałogi. Ile ludzi – tyle strategii. I w tych naszych pandemicznych życiach rozgrywa się zmartwychwstanie. Ono się dzieje pomimo tego, jacy jesteśmy. I pomimo tego, jaki jest teraz świat. To dla nas ważna wskazówka – bo Chrystus przychodzi do naszego życia zawsze. Nie obchodzą Go szlachetne czy mniej szlachetne okoliczności zewnętrzne. On chce do nas przyjść.

>>> Papież: otwórzcie serca, nie bójcie się, On zmartwychwstał!

fot. EPA/Orlando Barria

Chwalebny Jezus, który przed chwilą oddał za Ciebie i za mnie życie na krzyżu – teraz opuszcza grób i pokazuje, że światem rządzi życie, a nie śmierć. I przez tę perspektywę Boga będącego obok spójrzmy na tę pandemiczną Wielkanoc. To przecież święta radości – więc uśmiechnijmy się do drugiego, obdarzmy go miłym słowem czy gestem. Zadzwońmy, zagadajmy. Taki jest Jezus dla nas, tacy więc i bądźmy dla innych. Zmartwychwstanie jest ekstremalne i go nie pojmiemy. Ale już z miłością powinno nam pójść łatwiej. Wdrażajmy ją w nasze relacje z drugimi. Bo nasze relacje z drugimi oznaczają bycie we wspólnocie. Ja tej wspólnoty doświadczałem przez minione trzy dni na klasztornym dziedzińcu. Razem z wieloma innymi ludźmi marzłem i modliłem się. Niestraszny był nam nawet deszcz (a nie dla wszystkich starczyło miejsca pod namiotami). Byliśmy tam razem – jako Kościół – jako Wspólnota. I tego właśnie dziś sobie życzmy: by czas, który jest przed nami był odkrywaniem Wspólnoty i naszego miejsca w niej.  

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze