fot. unsplash

Nie miś i nie kwiaty. A co? [FELIETON] 

W 25 rozdziale swojej Ewangelii św. Mateusz opisał sąd ostateczny. To fragment, który możemy potraktować jako swoisty egzamin z miłości. Pojawiają się w nim pytania, na które warto codziennie wieczorem sobie odpowiedzieć – w ramach rachunku sumienia. 

W 2004 r. zespół Happysad wydał płytę pt. „Wszystko jedno”. Znajduje się na niej piosenka „Zanim pójdę”, która do dziś wiele mówi mi o miłości. Minęło 18 lat, a jej przekaz jest wciąż aktualny, można rzec, że jest uniwersalny. „Miłość to nie pluszowy miś ani kwiaty. To też nie diabeł rogaty, ani miłość kiedy jedno płacze, a drugie po nim skacze; bo miłość to żaden film w żadnym kinie, ani róże, ani całusy małe duże” – możemy sobie nucić wraz z rockowym zespołem. 

Ani całusy małe duże 

Miłość, zwłaszcza ta do drugiej osoby, często jest banalizowana, infantylizowana. Na pierwszy plan wychodzi ckliwe oblicze miłości – pełne serduszek, buziaków i wszechobecnego szczęścia. Owszem, miłość także w ten sposób wygląda. Rzekłbym – w sposób jak z kartki walentynkowej. Albo z romantycznego filmu – jak w tym przywołanym kinie. Ale to niepełny obraz miłości. Walentynki przypadają raz w roku, a miłość dzieje się przecież codziennie. I czasem bywa bardzo trudna. Łatwo byłoby przeżywać miłość, gdyby opierała się tylko na kwiatach, całusach i pluszowych misiach. Bez trudu, łez i bólu. Tylko taka miłość byłaby nieprawdziwa. Byłaby oparta na bardzo powierzchownych emocjach. Dlatego Happysad tak dosadnie śpiewa, że to nawet nie jest miłość. Bo przecież miłość jest głębiej. Tak samo miłością nie jest to, gdy ktoś obok cierpi, a my go jeszcze pogrążamy w rozpaczy. A przecież drugi człowiek wtedy najbardziej potrzebuje wsparcia. Niby świecka piosenka, ale wiele w niej treści, które są bliskie chrześcijańskiemu spojrzeniu na miłość. 

>>> Pierwszą szkołą miłości jest rodzina [FELIETON]

fot. unsplash

Kiedy jedno spada w dół… 

Co zatem jest miłością? „Ale miłość kiedy jedno spada w dół, drugie ciągnie je ku górze” – śpiewa przywoływany już przeze mnie zespół. Miłość to zatem bycie przy drugiej osobie zwłaszcza wtedy, gdy potrzebna jest nasza pomoc. Miłość nie jest ucieczką od problemów, łez i bólu – ale jest odważnym byciem w tej rzeczywistości. I choć pewnie w piosence chodzi głównie o romantyczne uczucie między dwiema osobami – to można tę myśl odnieść do każdego rodzaju miłości. Do miłości rodzicielskiej, do przyjaźni, do miłości braterskiej, do miłości okazywanej bliźniemu w potrzebie… Można tak jeszcze długo wymieniać, bo miłość to szalenie pojemne słowo – i bardzo dobrze. Wyraża tak wiele relacji – często niełatwych i wymagających wyjścia ze swojej strefy komfortu. Bo miłość to też przyjęcie drugiego człowieka takim, jaki on jest – bez warunków wstępnych. Wyznając wiarę w Chrystusa nie powinniśmy segregować ludzi na lepszych i gorszych. Nie możemy patrzeć na to, czy drugi jest tez katolikiem; nie możemy patrzeć na jego narodowość, rasę, płeć, orientację seksualną, pochodzenie, wiek, wykształcenie, zawód itd. Te cechy mogą nas różnic i mogą wywoływać różnice poglądów. Ale nie mogą wpływać na przyjęcie lub odrzucenie drugiego. Bo miłość wzorowana na Chrystusie nie wybiera, lecz po prostu przyjmuje drugiego. 

fot. unsplash

… drugie ciągnie je ku górze 

Popadamy w kryzysy, to normalne. Spadamy w dół. I wtedy właśnie bardzo potrzebujemy, by ktoś obok pociągnął nas ku górze – jak w piosence Happysad. Oczywiście, jako chrześcijanie wiemy, że ciągnie nas Chrystus – ale posługuje się mężem czy żoną, dziewczyną czy chłopakiem, rodzicem, dzieckiem, przyjacielem, przypadkowo spotkanym na ulicy człowiekiem. I dzięki tej drugiej osobie możemy znów znaleźć się na powierzchni, ułożyć sobie życie na nowo. Dlatego tak ważna jest społeczna wrażliwość – by dostrzegać wokół nas osoby, którym możemy okazać miłość. I to okazać ją w konkretnym działaniu – poprzez służbę. Każde takie działanie jest jak mandatum, jak wielkoczwartkowe umywanie nóg apostołom przez Jezusa. Miłość objawia się w konkretnych czynach, a nie w misiach, całusach i wizytach w kinie. To też jest bardzo ważne – pomaga zbudować uczucie, jakaś relację – ale to jeszcze nie weryfikuje naszej miłości. 

fot. PAP

Chciałbym powiedzieć ci że… 

25 rozdział Ewangelii wg św. Mateusza to m.in. opis sądu ostatecznego. Padają tam dobrze nam znane słowa: „Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie”. Myślę, że to sens miłości – podarowanie jedzenia, picia, przyjęcie do domu, odwiedziny chorego czy więźnia itp. To właśnie te konkretne mniejsze czy większe działania, które możemy drugiemu zaoferować, gdy jest w kryzysie. I które ktoś nam może zaproponować, gdy to my jesteśmy w kryzysie – by pociągnąć nas ku górze. Czy dałeś jeść? Czy dałeś pić? Czy odwiedziłeś? Proste pytania, które są właściwie jak „sprawdzam” dla naszej miłości. Nie dla miłości rozumianej płytko, jako ckliwe emocje, przeżywanie motylków w brzuchu – ale tej miłości rozumianej głębiej. Miłości, która nie odrzuca, ale która przygarnia każdego – bez wspomnianych warunków wstępnych. Warto codziennie wieczorem na serio podejść do tej ewangelicznej perykopy i na jej podstawie zrobić sobie rachunek sumienia. Wtedy zobaczymy, jak bardzo potrafimy już kochać – i jak bardzo wciąż jeszcze nam to nie idzie. Nie jest sztuką radzenie sobie z tym, co łatwe – sztuką jest ogarnięcie miłości trudnej. 

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze