fot. pixabay/NoName_13

Niewielki procent katolików na świecie wie, że istnieje „teologia ciała” [ROZMOWA]

– Panuje przekonanie, że teologia ciała była nauką jedynie dla małżeństw i dotyczyła jedynie norm. To nieprawda! Jeżeli zawężamy ją tylko do małżeństw, to strasznie upraszczamy jej przesłanie – mówi Paula Ignaszak, która jest dziewicą konsekrowaną w archidiecezji poznańskiej, a jednocześnie współtworzy projekt MINSI.

Projekt MINSI powstał po to, by proponować teologię ciała Karola Wojtyły, czyli Jana Pawła II, jako drogę do dobrych i dojrzałych relacji. Teologia ciała budziła i nadal budzi wiele pytań, z niektórymi z nich Paula Ignaszak zgodziła się zmierzyć w rozmowie z Justyną Nowicką.

Justyna Nowicka: jaki jest fundament teologii ciała? Jakie założenia leżą u jej podstaw?

Paula Ignaszak OV: – Teologia ciała to oryginalny termin autorstwa Karola Wojtyły. Fundament tej nauki jest w Piśmie Świętym, w Księdze Rodzaju. Najprościej można ująć to tak, że jest to nauka, która jest zachwytem Wojtyły nad „projektem” Pana Boga, który dotyczy ludzkiej miłości – a konkretnie nad stworzeniem człowieka na sposób: mężczyzny i niewiasty. Wojtyła zgłębia ten temat jakby od strony tajemnic, które o tymże człowieku objawił sam Pan Bóg. Poddaje go wnikliwej analizie i nam go opowiada. Nie jest to więc jakieś novum ze strony Wojtyły. Novum jednak może być to, że człowiekiem Wojtyła nazywa mężczyznę i niewiastę, ale razem, ponieważ jego zdaniem tych dwoje najpełniej odzwierciedla obraz Pana Boga.

To właśnie oblubieńcza relacja „mężczyzny i niewiasty” umożliwia głębsze poznanie siebie i Boga, który przecież jest relacją, komunią, miłością. To wszystko nie jest jednak możliwe bez ciała, dzięki któremu ta miłość może się wyrażać. I nie chodzi tu tylko o jej fizyczny aspekt. Dla teologii ciała kluczowe są trzy wyrażenia: jestem swoim ciałem, oblubieńczy sens ciała, komunia osób (communio personarum). Wojtyła rozwijał teologię ciała przez wiele lat swojego życia.

Najbardziej znane są chyba jego katechezy środowe na ten temat, prawda?

– Tak. Oficjalnie przedstawił tę teologię właśnie w ramach środowych audiencji ogólnych, w cyklu 129 katechez pt. „Mężczyzną i niewiastą stworzył ich”, które wygłaszał w okresie od 5 września 1979 r. do 28 listopada 1984 r. W katechezach opiera się na wypowiedziach Chrystusa, który odwołuje się do „początku”, do „serca” ludzkiego i do zmartwychwstania. On jest jedynym Mistrzem, na Jego słowach papież buduje całą swoją naukę.

Ślady teologii ciała można jednak już znaleźć w „Miłości i odpowiedzialności”, studium etycznym na temat miłości i małżeństwa z 1960 r., a po wygłoszeniu katechez m.in. w adhortacji „Redemptoris Custos” o św. Józefie z 1989 r., czy też w mało znanym dokumencie z 1994 r., odnalezionym już po śmierci papieża, jakim jest „Medytacja na temat bezinteresownego daru”. Teologia ciała była prawdziwą pasją Wojtyły. Niestety mało znamy go od tej strony.

Autor nieznany – skan z: Najchętniej grał na bramce by Mieczysław Maliński, Wydawnictwo Sióstr Loretanek, Warszawa 1985, ISBN 83-85013-09-1, Domena publiczna, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=1345430

Z czego mogą wynikać trudności w rozumieniu i przyjęciu teologii ciała?

– Zdaje się, że George Weigel trafnie diagnozuje powyższy problem, kiedy w biografii papieża Jana Pawła II zatytułowanej „Świadek nadziei” pisze, iż „niewielu współczesnych teologów podjęło wyzwanie, jakie implikuje ta radykalna propozycja. Jeszcze mniej księży porusza te tematy w kazaniach. Niewielki, wręcz mikroskopijny procent katolików na świecie wie, że istnieje „teologia ciała”.

Dlaczego?

– Jednym z powodów jest kondensacja materiału przedstawionego przez Jana Pawła II – koniecznie potrzebne są komentarze, które potrafiłyby przełożyć jego myśli za pomocą łatwiejszych kategorii i łatwiejszego języka. Weigel za przeszkodę w prawdziwym zajęciu się tematem uważa też kontrowersyjne problemy w Kościele i puentuje, że „być może teologią ciała Jana Pawła II będzie się można poważnie zająć dopiero wówczas, gdy on sam, służący za piorunochron kontrowersji, zejdzie ze sceny historii”.

Poza tym panuje przekonanie, że teologia ciała była nauką jedynie dla małżeństw i dotyczyła jedynie norm. To nieprawda! Jeżeli zawężamy ją tylko do małżeństw, to strasznie upraszczamy jej przesłanie. Zresztą wystarczy wnikliwie przyjrzeć się temu, jak Wojtyła tworzył cykl swoich 129 katechez. Części, którą zatytułował „Sakrament”, poświęcił kilkanaście katechez. Cała reszta mówi o relacji mężczyzna-kobieta – w każdym możliwym stanie i powołaniu. Co ważne, teologia ciała nie dotyczy jedynie naszego życia tu i teraz. Owszem, dotyczy naszej cielesności, seksualności, kobiecości, męskości, ale jest to nauka, której najważniejszy aspekt położony jest przede wszystkim na fakt zmartwychwstania naszych ciał i na nasze funkcjonowanie oraz na relacje w życiu wiecznym.

Teologia ciała tłumaczy, dlaczego zostaliśmy tak stworzeni, podpowiada nam, jak budować piękną relację miłości w teraźniejszości, ale przede wszystkim mówi o tym, kim będziemy! Jest to więc nauka o wiele głębsza i są to tajemnice o wiele większe – nie da się ich zamknąć jedynie w doczesności. Życie teologią ciała jest tak naprawdę życiem zmartwychwstaniem, ale jakby pełniej, głębiej, piękniej! Teologia ciała jest niezwykle fascynującą perspektywą. Dlatego powstał projekt MINSI (Mężczyzna I Niewiastą Stworzył Ich) oraz strona www.minsi.pl, a także fanpage na Facebooku, gdzie w sposób przystępny staramy się przybliżać teologię ciała Karola Wojtyły. Do odwiedzenia tych przestrzeni serdecznie zapraszamy.

>>> Gesty pochylenia głowy i ciała. Co oznaczają w liturgii?

W biblijnym rozumieniu dusza jest ściśle związana z ciałem. W zasadzie nie może istnieć bez ciała. Czy zatem mówienie o teologii ciała, co sugeruje oddzielenie od duszy, ma być odejściem od biblijnych kategorii?

– Niestety, cały czas zbyt mocno jesteśmy „skażeni” w Kościele myśleniem, że dusza to coś wyższego niż ciało. Herezja manicheizmu zrobiła swoje. Druga sprawa to niejaki Kartezjusz, którego słynne powiedzenie „myślę, więc jestem” również mocno przeniknęło do chrześcijaństwa, przez co duszę kojarzy się często jedynie z myśleniem. Dusza zaś to nie tylko rozum. To tylko część prawdy, ponieważ całe ciało coś mówi.

W Kościele o ciele można zaś usłyszeć zazwyczaj w kontekście odpowiednich pozycji ciała na modlitwie itd. I tu właśnie Karol Wojtyła dokonał prawdziwego „przewrotu kopernikańskiego”. W teologii ciała (czyli antropologii teologicznej) to człowiek jest miejscem objawienia się Boga. A właściwie – zdaniem Wojtyły – miejscem objawienia się Boga jest ciało kobiece i męskie. Dlatego teologia ciała Karola Wojtyły to dość „niebezpieczna” wizja dla różnych ruchów, które walczą z tym obrazem. Niestety, ta nauka nie do końca może  odpowiadać także wszystkim w Kościele, w którym tak Wojtyłę przecież się ceni.

Fot. cathopic

Fakt, że teologia ciała może nie odpowiadać różnym współczesnym nurtom kulturowym jest zrozumiały. A co masz na myśli, kiedy mówisz o tym, że może także nie spodobać się niektórym w Kościele?

– Wojtyła twierdzi, iż każdy – bez względu na życiowy stan i powołanie – musi w swoim życiu spotkać się i zmierzyć z tą relacją, którą na początku ustanowił Bóg, a która nazywa się: mężczyzna i niewiasta. Wojtyła wręcz zaznacza – musi! Pisze o tym w „Medytacji na temat bezinteresownego daru”, która jest jakby komentarzem do katechez pt. „Mężczyzną i niewiastą stworzył ich”: „Myślę, że każdy mężczyzna, bez względu na stan i powołanie życiowe, musi kiedyś usłyszeć te słowa, które kiedyś usłyszał Józef z Nazaretu: «Nie bój się wziąć do siebie Maryi» (Mt 1, 20). «Nie lękaj się przyjąć», to znaczy uczyń wszystko, ażeby rozpoznać dar, jakim ona jest dla ciebie. Lękaj się tylko jednego, ażebyś tego daru sobie nie przywłaszczył. Tego się lękaj. Jak długo ona pozostanie dla ciebie darem samego Boga, możesz się bezpiecznie radować tym wszystkim, czym jest ów dar. Więcej — winieneś nawet uczynić wszystko, na co cię stać, ażeby ten dar rozpoznać, ażeby jej samej ukazać to, jaką jest niepowtarzalną wartością”. Czy Wojtyle chodzi o to, by porzucić swoje powołanie, znieść celibat czy ślub czystości? Żadną miarą! Chodzi o wejście na taki stopień miłowania, na który powołuje daną osobę Pan Bóg. Bez spotkania z konkretnym nim lub nią nie jest to zaś możliwe.

Hm… nigdy nie byłam w formacji zakonnej czy, rzecz jasne, kapłańskiej, ale rzeczywiście wiele razy słyszałam od osób konsekrowanych czy też od księży o „ucinaniu relacji”, w domyśle – w „trosce o celibat”.

– Można uciekać przed daną relacją, ucinać ją, bo przecież tak łatwiej i… nigdy nie dojrzeć oraz nie zharmonizować swojego człowieczeństwa. W Kościele za bardzo czasem ucieka się w duchowość lub w intelekt. Stąd rodzą się różne patologie i dewiacje. Jeśli ksiądz, zakonnik, siostra zakonna „odcinają się” od swojej męskości czy kobiecości – tracą wiele ze swojego człowieczeństwa. Bycie mężczyzną lub kobietą jest najpierwotniejszym powołaniem. Sutanna, czy habit tego nie anuluje. Inaczej popada się w angelizm, a przecież „Słowo ciałem się stało”. W tym sensie Wojtyła zdrowo sprowadza nas na ziemię. Na tym polega jego geniusz! Wojtyłę uważa się za „twardego konserwatystę”, a tak naprawdę – jak twierdzi George Weigel – „przedstawił on jedną z najśmielszych od stuleci redefinicję teologii katolickiej”. Papieski biograf uważa również, że teologia ciała „stanowi coś w rodzaju teologicznej bomby zegarowej, która wybuchnie z dramatycznymi konsekwencjami kiedyś w trzecim tysiącleciu Kościoła”. I choć na polskim gruncie teologia ciała jakoś z trudem się przebija, wciąż chodzi się wokół niej jakby na paluszkach, a konferencji i kazań na jej temat ze świecą szukać, to szczerze powiedziawszy – liczymy wreszcie na ten wybuch i bardzo chcemy się do niego przyczynić.

No dobrze. Jest jeszcze inny „zarzut” do teologii ciała. Często można spotkać się z opinią, że twierdzenia o poddaniu kobiety mężczyźnie służy legitymizacji uprzedmiotowienia kobiety, w tym także do bardzo skąpego reagowania na nadużycia „władzy” ze strony mężczyzn, i to nie tylko w przestrzeni małżeńskiej, ale także społecznej, w tym także w Kościele.

– Jeżeli chodzi o to „nieszczęsne” poddanie to w kontekście teologii ciała Wojtyły możemy usłyszeć jedynie o „wzajemnym poddaniu w bojaźni Chrystusowej” (Ef 5,21). Wojtyła zaznacza, że to poddanie powinno być dwuwymiarowe czy też dwustopniowe: wzajemne i wspólne. Jedno bliżej określa i charakteryzuje drugie. Wzajemne odniesienie męża i żony ma wypływać z ich obopólnego odniesienia do Chrystusa”. Twierdzi, że „miłość wyklucza wszelki rodzaj poddaństwa” i że chodzi o „wzajemne oddanie”, które według niego jest właśnie tym wzajemnym poddaniem. Nie ma więc w nauce Wojtyły mowy o niewłaściwie rozumianym poddaniu. Jest za to nieustanna mowa o komunii osób.

Niestety chęć panowania mężczyzny nad kobietą jest konsekwencją grzechu pierworodnego, tak samo jak kierowanie pragnień przez kobietę jedynie ku niemu. Na tym polu jesteśmy „popsuci” i nie jest to stan, który zaplanował dla nas Pan Bóg.  Zaś co do Pawłowego zdania o  poddaniu żon mężom, to narosło sporo komentarzy i kontrowersji wokół niego. Zwłaszcza jeśli wyciągnie się je z kontekstu. Nie wspomina się jednak zbyt chętnie o zdaniu, które je poprzedza, a które właśnie mówi o „wzajemnym poddaniu” oraz o tym, co św. Paweł napisał kilka zdań dalej, czyli: „mężowie powinni miłować swoje żony, tak jak własne ciało”. Poza tym św. Paweł był dzieckiem swojej epoki, w której dominowała kultura patriarchalna. Wojtyła w katechezach też to dostrzega. Pisze bowiem: „współczesna nasza wrażliwość z pewnością jest inna, inna umysłowość, inny obyczaj, inna pozycja społeczna kobiety w stosunku do mężczyzny”.

Fot. pixabay/aliceabc0

Teraz będzie nieco bardziej skomplikowane pytanie. Mówi się także, że teologia ciała jest pewną hipotezą teologiczną, która została odczytana jako wykładnia norm moralnych. W ten sposób pewien ideał zawarty w twierdzeniach stworzył normy, które są często niemożliwe do zrealizowania w rzeczywistości. Przez to np. małżonkowie, którzy decydują, że nie są w stanie przyjąć więcej dzieci powinni współżyć tylko w okresie niepłodnym kobiety. I jeśli taki czas przypada na delegacje, szkolenia, wyjazdy służbowe któregoś z małżonków (co dziś jest dość częste) wówczas zdarza się, że nie współżyją ze sobą przez kilka miesięcy, co z kolei odbija się negatywnie na związku i relacji. Cel prokreacyjny staje się nadrzędnym wobec celu budowania jedności. Co wówczas, kiedy oba te cele małżeńskie stają w konflikcie? Choć teologia ciała chce podkreślić relacyjność, to nadrzędne postawienie celu prokreacyjnego (nawet jeśli nie deklaratywne) zdaje się ten relacyjny aspekt umniejszać, odbierając małżonkom narzędzie do budowania intymności.

– Ograniczanie teologii ciała do wykładni norm moralnych jest jakimś jej niezrozumieniem, a z pewnością błędnym jej odczytaniem. Celem teologii ciała nie jest skupianie się na normach związanych z prokreacją, ale komunia osób. Ta komunia nie ogranicza się jedynie do prokreacji. Intymność to znacznie szersze pojęcie niż jedynie fizyczne zjednoczenie. Owszem, jest ono istotne, ale intymność i bliskość buduje również szereg małych gestów czy słów. Wojtyła w swojej teologii ciała nieustannie kładzie nacisk na tę właśnie komunię.

Mówi też o czymś, co nazywa „inną bliskością oblubieńczą”, a co odnosi do relacji Józefa i Maryi. Papież nieustannie odwołuje się do tej pary, a przecież między nimi nie było fizycznego zjednoczenia. Nie ma jednak wątpliwości, że na świecie zdarzyła się większa miłość niż ta, która była między nimi. Miłość tak wielka, że wcielił się w nią Bóg. Zatem jest możliwe być w relacji dziewiczej i doświadczać bliskości, intymności i miłości.

Oczywiście zaraz podniosą się głosy, że przecież Maryja była niepokalana i nie jest to dobry przykład dla małżonków. Józef jednak nie był niepokalany. I w tym sensie jest wzorem dla każdego mężczyzny. Relacja tych dwojga jest dla nas tajemnicą, ale jednocześnie kieruje nasz wzrok na to, jak będziemy istnieć w wieczności.

Wracając jednak do norm to w kontekście teologii ciała taką „normą” z pewnością będzie nadanie ram erosowi i nazwanie ich etosem. Wojtyła bowiem przywraca rolę erosa, o którym pisze, że jest on dążeniem do tego co piękne, dobre i prawdziwe. Dzisiejszy świat szaleje na punkcie źle pojętego erosa, kojarząc go jedynie z tym co erotyczne. Z kolei w Kościele wyrzuciliśmy go za drzwi i mówimy tylko o agape. Jedno bez drugiego zaś nie istnieje – jeśli miłość ma być prawdziwa. Pisze o tym również papież Benedykt XVI w swojej encyklice Deus caritas est.

Zbyt mocno krążymy wokół norm, posługujemy się negacją i nie potrafimy uczyć ludzi miłości w sposób taki, w jaki zaplanował to Pan Bóg. Tymczasem Wojtyła twierdzi, że chodzi o to, by człowiek „umiał być autentycznym panem swych intymnych poruszeń”. Czymś innym jest – zdaniem Wojtyły – szlachetne upodobanie, a czymś innym zmysłowe pożądanie. Podobnie czymś innym jest samo zmysłowe podniecenie, a czymś innym głębokie wzruszenie. Właśnie tak powinniśmy traktować kobiecość i męskość drugiego człowieka. W tych słowach jest dużo wrażliwości i czułości, która nie czyni tego człowieka jedynie przedmiotem, ale go afirmuje.

A co w momencie, kiedy np. lęk kobiety przed kolejną ciążą (bo wiąże się ona z realnym zagrożeniem życia) blokuje kobietę tak bardzo, że nie jest w stanie podjąć współżycia z mężem?

– W takim momencie kochający kobietę mężczyzna, który jest wrażliwy na  psychiczne, fizyczne i duchowe potrzeby swojej żony, powinien uwzględnić jej aktualną kondycję. Z czułością i wyrozumiałością. To powinno jednak iść w dwie strony. Kobieta też powinna być wyczulona na potrzeby swojego męża i nie manipulować nim. Powinni z cierpliwością i wyrozumiałością uczyć się siebie, swoich ciał oraz pomagać sobie wzajemnie, by ostatecznie wspólnie przeżyć coś niesamowitego i wzbogacić swoje człowieczeństwo.

Wojtyła w „Medytacji na temat bezinteresownego daru” pisze do mężczyzny takie słowa: „Jesteś stróżem świętości jej ciała, ono ma pozostać dla ciebie przedmiotem czci. Wówczas będziesz się cieszył tym pięknem, jakim Bóg obdarzył ją od początku, a ona będzie cieszyła się tobą, będzie czuła się bezpieczna wobec oczu brata, będzie radowała się darem, jakim Stwórca uczynił jej kobiecość”. Nie pisze jednak tych słów jedynie do panów żyjących w małżeństwach, ale kieruje je do każdego mężczyzny. Z jakiegoś tajemniczego powodu bowiem Pan Bóg między Sobą a mężczyzną postanowił postawić kobietę. Wojtyła wnikając w tą tajemnicę głębiej pisze takie słowa: „kobiecość niejako odnajduje siebie w obliczu męskości, podczas gdy męskość potwierdza się przez kobiecość. Ta właśnie niejako „osobotwórcza” (a nie tylko „osobowościowa”) funkcja płci wskazuje, jak głęboko człowiek przy całej swej duchowej samotności, przy całej jedyności i niepowtarzalności właściwej osobie, ukonstytuowany jest przez ciało jako „ten” lub „ta”. Obecność pierwiastka kobiecego obok męskiego, i wespół z nim, posiada znaczenie wzbogacające dla człowieka w całej perspektywie jego dziejów – również dziejów zbawienia”.  Wojtyła twierdzi zatem, że mężczyzna, by stać się prawdziwym mężczyzną, musi siebie potwierdzić a może to uczynić jedynie w obliczu kobiety. Potwierdzić siebie to – zdaniem Wojtyły – panować nad sobą, nie nad kobietą. Wówczas objawia się siła mężczyzny. Dlatego  każdy mężczyzna powinien przejść drogę św. Józefa, który posłuszny Bogu nie oddalił Maryi i nie uciekł z relacji. Z kolei kobieta jedynie w spotkaniu z mężczyzną może siebie odnaleźć, ponieważ tylko on może zapewnić ją o jej pięknie. W takim to sensie właśnie każdy musi się spotkać i zmierzyć z tego typu relacją.

Mówi się także, że „geniusz kobiety” sprowadza jej rolę do macierzyństwa, zawężając kobiecość do zdolności reprodukcyjnych. To często skutkuje m.in. w przestrzeni Kościoła traktowaniem kobiet nie-matek jak wybrakowanych i podejrzanych. Prowadzi też często do lekceważących stwierdzeń, że kobieta powinna zająć się rodzeniem dzieci, a nie np. polityką, teologią czy biznesem.

– Teologia ciała i w tym temacie jest rewelacyjna. Kiedy Wojtyła mówi o „geniuszu kobiecym” zaznacza, że długa droga powadziła go do jego odkrycia. „Opatrzność sama sprawiła, że przyszedł czas jego rozpoznania, poniekąd nawet olśnienia nim” – pisze we wspomnianej już „Medytacji na temat bezinteresownego daru”. W tym samym dokumencie na temat macierzyństwa pisze zaś takie słowa: „Wielokrotnie zwracałem na to uwagę, że w stworzonej kobiecie zawiera się jakby ostatnie słowo Boga Stwórcy. Kobiecość bowiem oznacza przyszłość człowieka. Kobiecość oznacza macierzyństwo, a macierzyństwo jest pierwszą formą zawierzenia człowieka człowiekowi. To słowo: «zawierzenie», jest w tym miejscu szczególnie ważne. «Bóg chce ci dać drugiego człowieka, to znaczy Bóg chce ci tego drugiego człowieka zawierzyć — a zawierzyć to znaczy, że Bóg tobie wierzy, iż potrafisz przyjąć dar, potrafisz go ogarnąć twoim sercem, potrafisz na ten dar odpowiedzieć darem z siebie samego»”. Nie ma tu mowy o rodzaju macierzyństwa, ale o zawierzeniu, darze i ogarnięciu sercem.

Macierzyństwo jest głęboko wpisane w kobiecość. Ma ono jednak różne wymiary. Każda kobieta może je realizować na wiele sposobów. Macierzyństwo więc nie musi ograniczać się jedynie do fizycznego zrodzenia dziecka. Jeśli w przestrzeni Kościoła jakaś kobieta spotkała się z takim poglądem to może być pewna, że natknęła się na jednostkę niedojrzałą. To można łatwo rozpoznać. Jeżeli dany mężczyzna – bez względu na wiek, tytuł oraz stan – dewaluuje kobietę, jest w stosunku do niej opryskliwy, uwodzi ją, bawiąc się jej emocjami i uczuciami, traktuje jak przedmiot lub ucieka przed nią, znaczy to, że nigdy nie przerobił w sobie tematu męskość/kobiecość. To nadal chłopiec.

Żaden mężczyzna nie „wyjdzie” spoza własnego kręgu bez pomocy kobiety. I właśnie dlatego – zdaniem Wojtyły – Pan Bóg każdemu mężczyźnie przyprowadza niewiastę. „Zresztą u Pana ani mężczyzna nie jest bez kobiety, ani kobieta nie jest bez mężczyzny. Jak bowiem kobieta powstała z mężczyzny, tak mężczyzna rodzi się przez kobietę. Wszystko zaś pochodzi od Boga”niech te tajemnicze słowa św. Pawła z 1 Listu do Koryntian będą zachętą do nieustannego zgłębiania tematu teologii ciała.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze