fot. EPA/DAVID SWANSON

Oscary 2020: serce Hollywood jest dziś w Korei Południowej

To była dość nudna gala oscarowa i dlatego dobrze, że była krótka. Ale jednak była to gala z ogromnym, pozytywnym zaskoczeniem. Po prostu: Korea Południowa. I nie żal nawet braku Oscara dla polskiego „Bożego Ciała” – bo film ten przegrał z genialnym obrazem… właśnie z Korei Południowej.

Z nostalgią wspominamy gale oscarowe, które zostały zdominowane przez jeden film. „Titanic” czy „Powrót króla”. Oscar za Oscarem… W tym roku, tak jak i w poprzednich, tak nie było. Żaden obraz nie zdominował gali oscarowej. Rekordowy pod względem nominacji „Joker” – miał ich 11 – zdobył tylko dwie nagrody (za muzykę i dla aktora pierwszoplanowego). Choć i tak nie jest największym przegranym gali. 10 nominacji, w tym dla najlepszego filmu, zdobył przecież „Irlandczyk”. Obraz Martina Scorsese nie zdobył jednak żadnej nagrody i dlatego trzeba go uznać za największego przegranego tegorocznych Oscarów. I to mnie akurat cieszy, bo zdecydowanie nie przepadam za tym obrazem. Wszystkie pozostałe filmy nominowane w głównej kategorii otrzymały przynajmniej jednego Oscara. Ale cóż, przejdźmy do największego zwycięzcy, czyli do filmu roku. Czyli do największego zaskoczenia tegorocznej gali!

Cztery razy Korea

Chyba mało kto przypuszczał, że południowokoreański „Parasite” rozbije bank i zdobędzie cztery Oscary, w tym najważniejszą statuetkę. Statystyka nie grała na korzyść tego obrazu. Dotychczas, gdy jakiś film miał nominację w kategorii filmu obcojęzycznego (od tego roku międzynarodowego) oraz w kategorii film roku – to w tej drugiej nigdy nie wygrywał. Do teraz. Obraz z Korei Południowej był najlepszy na gali. To film kompletny. Świetna zabawa, a jednocześnie głęboki przekaz. Hollywood musiało w tym roku ustąpić Azji. I bardzo dobrze. Bo wygrał naprawdę najlepszy film. Wiele było doskonałych obrazów w tym gronie. Nie dalej jak wczoraj oglądałem genialny „1917”. Gdyby wygrał ten film – też byłbym zadowolony. Ale triumf „Parasite” raduje mnie po wielokroć. Dawno nie byłem tak zadowolony z ostatecznego, oscarowego rozstrzygnięcia! A dodajmy też, że nagrodę reżyserską zdobył Bong Joon Ho – właśnie za reżyserię „Parasite”. Obraz nagrodzono też za scenariusz oryginalny.

fot. EPA/DAVID SWANSON

>>> Naiwni bogacze i sprytni biedacy. Korea Południowa na wielkim ekranie

Bohaterowie – już z Hollywood

Niespodzianek na pewno nie było w kategoriach aktorskich. Już pierwszy Oscar tego wieczoru trafił do „pewniaka” w kategorii najlepszy aktor drugoplanowy. Wyróżnienie otrzymał zgodnie z przewidywaniami Brad Pitt za „Pewnego razu w Hollywood”. To dopiero pierwszy w karierze aktorski Oscar Brata Pitta (choć w ogóle drugi – poprzedniego zdobył w kategorii producenckiej). Ale to na pewno Oscar zasłużony. Brad Pitt zagrał u Tarantino świetną rolę, błyszczy w tym obrazie – a zaliczenie tej roli do kategorii drugoplanowej aż zgrzyta. Bo to przecież jeden z dwóch głównych bohaterów filmu. Również Laura Dern miała wygrać i i zasłużenie wygrała. Odegrała świetną rolę prawniczki w „Historii małżeńskiej”. Zrobiła to doskonale. Zdominowała sceny, w których występowała, grała całą sobą – słowem, mimiką, gestami, ruchami. Nie bez powodu mówi się o niej, jako o „królowej hollywodzkiej neurozy”. Laura Dern, odbierając Oscara w przededniu swoich urodzin, wspomniała, że „Historia małżeńska” to opowieść o miłości. Zwróciła uwagę, że obraz Netflixa zachęca nas do tego, żeby w imieniu rodziny zapominać o tym, co nas dzieli. Może te słowa szczególnie warto zapamiętać z tej gali?

Szaleństwo Jokera

Filmu „Judy” z Renee Zellweger nie widziałem, ale również ta aktorka była typowana do zdobycia Oscara – i wróciła do domu ze statuetką za pierwszoplanową rolę kobiecą. Zagrała Judy Garland – legendę Hollywood, którą kojarzymy przede wszystkim z piosenki „Over the rainbow” i filmu „Czarnoksiężnik z Krainy Oz”. Choć, nie ukrywam, ja kibicowałem Scarlett Johansson za jej kreację w „Historii małżeńskiej”. Podobnie Oscar miał trafić i trafił do Joaquina Phoenixa, który wcielił się w tytułowego „Jokera”. Świetna rola! I choć moje serce było za Adamem Driverem w „Historii małżeńskiej”, to trudno nie docenić aktorskiego wkładu Phoenixa w pracę nad „Jokerem”. Główny bohater zmaga się tam z własną psychiką, z każdą kolejną minutą pogrąża się bardziej w swoim szaleństwie i ze zwykłego komika przemienia się w mordercę. Czekamy na drugą część tej opowieści. Genialna kreacja aktorska!

fot EPA/DAVID SWANSON

>>> „Historia małżeńska” męskim i kobiecym okiem redaktorów misyjne.pl [RECENZJA]

Było nudno…

Na co jeszcze warto zwrócić uwagę? Na pewno na brak Oscara dla „Klausa”. Cudowna, świąteczna opowieść Netflixa – faworyzowana w kategorii długometrażowej animacji – musiała ustąpić „Toy story 4”. Czwarta odsłona nostalgicznej opowieści o zabawkach, od której w latach 90. rozpoczął się światowy pochód studia Pixar (wespół z Disneyem), wygrała. Cóż, trudno nie kochać „Toy story”. Buzz i Chudy kształtują kolejne już pokolenie. Warto też zauważyć międzynarodowe wykonanie piosenki „Into the unknown” z „Krainy Lodu 2”. Na scenie poza Idiną Menzel pojawiły się wokalistki śpiewające narodowe wersje tego utworu. Mieliśmy okazję zobaczyć – i usłyszeć – Katarzynę Łaskę, która śpiewa partie Elsy w polskiej wersji językowej tego filmu. Niezwykłe wykonanie! Piękne było też na pewno wykonanie przez Chrissy Metz piosenki z chrześcijańskiego filmu „Przypływ wiary”. Warto też zwrócić uwagę na nudę… Brak prowadzącego nie sprzyja Oscarom. Przydałoby się więcej żartów i humoru. Dwóch aktorów przebranych za koty nie ratuje całej gali…

fot. EPA/DAVID SWANSON

Na zakończenie

Warto zauważyć, że wśród 9 filmów, które nominowano w głównej kategorii, tylko 2 obrazy rozgrywają się współcześnie („Historia małżeńska” i główny zwycięzca -„Parasite”). Wszystkie pozostałe rozgrywają się w jakiejś dalszej lub bliższej przeszłości – co nie znaczy, że są to filmy historyczne. Myślę, że problemem współczesnego kina jest to, że powstaje mało świetnych obrazów mówiących o współczesności. Tak, jakby kino potrzebowało maski historycznej, maski czasu do stworzenia ciekawej opowieści. Szkoda. Nie mam nic do filmów „historycznych”, ale wolę oglądać dobre filmy dziejące się dzisiaj. Takie, które bronią się ciekawą historią. I dlatego odczuwam pewien niedosyt. Chciałbym w dobrym kinie częstszego przebywania w „dzisiaj”, a rzadszych wędrówek do „wczoraj” czy (rzadziej) do „jutro”. Może przyszły rok wreszcie przyniesie jakąś odmianę pod tym względem i będzie więcej dobrych, dzisiejszych filmów? Choć, w tym roku to współczesność wygrała. Co mnie niezmiernie cieszy! „Pasożyt”(bo to znaczy parasite) zostanie na długo zapamiętany.

fot. EPA/ETIENNE LAURENT

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze