Parafie stały się centrami dowodzenia, miejscem pierwszego kontaktu i schronienia
Gdybym miał opisać pomoc kierowaną do ukraińskich uchodźców ze strony parafii, zakonów i organizacji kościelnych wyłącznie w Warszawie i okolicach, ten artykuł byłby zdecydowanie za długi. Jego lektura zabrać mogłaby kilka godzin.
Cała lista (nieustannie aktualizowana) jest dostępna na stronie warszawskiej archidiecezji. Korzystając z niej postanowiłem odwiedzić kilka wspólnot parafialnych, by dowiedzieć się jak ta pomoc wygląda na tym najniższym szczeblu. Na niedawnej konferencji prasowej po zebraniu plenarnym KEP biskup Krzysztof Zadarko (odpowiedzialny w episkopacie za migracje) stwierdził, że w Polsce nie ma praktycznie parafii, która nie byłaby zaangażowana w pomoc Ukraińcom. Oczywiście ta pomoc nie zawsze wygląda tak samo. Najczęściej to oferowanie dachu nad głową.
Są jednak parafie – szczególnie w mniejszych miejscowościach – które także dysponują miejscami noclegowymi, jednak z nich uchodźcy w większości nie chcą korzystać. Ukraińcy wybierają przede wszystkim duże miasta, bo uważają, że w nich będzie łatwiej znaleźć pracę, szkołę dla dziecka. Tam też jest większa ukraińska społeczność, będą mieć więc rodaków blisko siebie. Jednocześnie jednak, z powodu dużej liczby gości z Ukrainy, coraz częściej polskie służby i organizacje pozarządowe będą przekonywać uchodźców, że podróż do mniejszych miejscowości może być dobrym wyborem. Większe miasta nie są w stanie wszystkich przyjąć, w mniejszych miejscowościach może być łatwiej ze znalezieniem pracy czy szkoły. A i tam znajdzie się ktoś z Ukrainy, na którego wsparcie będzie można liczyć. Wtedy też wspomniane miejsca noclegowe w parafiach mniejszych miejscowości mogą być bardzo przydatne.
Parafialni społecznicy
Na wyjazd do mniejszej miejscowości na Pomorzu udało się namówić dwie ukraińskie rodziny, które początkowo trafiły do podwarszawskich Łomianek. Tam prężnie działają parafianie z kościoła św. Małgorzaty. W zasadzie to nie tylko parafianie, ale wszyscy mieszkańcy. Parafia stała się bowiem punktem, który łączy wiele inicjatyw. Parafianka, a jednocześnie radna Łomianek, Magdalena Cłapińska, w rozmowie z misyjne.pl podkreśla, że proboszcz parafii już w drugim dniu wojny zwołał zebranie społeczników. – Podzieliliśmy między sobą rolę, kto czym może się zajmować i co może koordynować. Znamy się, więc wiemy kto się do czego najlepiej nadaje – wyjaśnia. Jednym z głównych zadań jest pomoc mieszkańcom, którzy przyjmują gości z Ukrainy. Chodzi o to, by ze swoją misją przygarnięcia uchodźców pod dach nie zostali sami. Bo przecież nie wystarczy dać miejsce do spania, zadań jest wtedy o wiele więcej.
By wszystko dobrze działało powstało Centrum Wsparcia Ukrainie koordynowane przez proboszcza ks. Jacka Siekierskiego. Codziennie około 400 osób otrzymuje tam potrzebne rzeczy: od żywności po środki higieny i ubrania. Centrum działa w podziemiach kościoła, pracuje w nim stu wolontariuszy. Przyjmują, sortują dary, rejestrują je i wydają Ukraińcom. – W pracę zaangażowana jest również młodzież ze szkół w Łomiankach. Pomagają też harcerze i wszyscy chętni, którzy znajdą trochę czasu – dodaje radna.
>>> Ruszyła inicjatywa informacyjna #KościółPomaga
Opieka aniołów
Taką samą strategię przyjęli społecznicy z sanktuarium św. Andrzeja Boboli w Warszawie. Tam działają aniołowie – opiekunowie rodzin, które goszczą Ukraińców. To łącznicy między rodzinami, a parafialną ekipą pomocy i wsparcia. – Przyjmowanie kogoś pod swój dach, szczególnie na dłuższy okres, wiąże się z różnego rodzaju zobowiązaniami. Wyżywienie, zapewnienie podstawowej pomocy, także z załatwianiem spraw urzędowych – mówi Anna Kozioł. Wolontariusze działają w grupie „Bobola dla Ukrainy”. Podkreślają, że ich wsparcie sprawia, że kolejne rodziny decydują się na przyjęcie Ukraińców. – Na pewno nie będą sami. Będą wiedzieli, że mogą się zwrócić się do nas ze swoimi potrzebami – dodaje Anna Kozioł. Przyznaje, że są też przygotowani na sytuację, gdyby któraś z rodzin nie mogła już dłużej gościć uchodźców. Wtedy, przez swoją sieć kontaktów, będą dla nich szukać odpowiedniej relokacji. – Musimy te działania planować odpowiedzialnie, bo to będzie dłuższa akcja. Na początku, każdy w porywie serce chciał dać całego siebie. Ale chodzi o to, by ci ludzie, którzy oferują pomoc, się nie wypalili – dodaje druga parafialna społeczniczka „z Boboli” Katarzyna Szostak. Bazę rodzin, która jest gotowa przyjąć uchodźców wolontariusze zbierali już w pierwszą niedzielę po wybuchu wojny, po każdej mszy świętej.
>>> Zostawić swój dom. Doświadczenie graniczne
Zaczęło się od kanapek i spania na kanapie
Swój dach nad głową dla uchodźców użyczył między innymi Marcin Lempart z parafii Matki Bożej Królowej Polski na Marymoncie. Ale zaczęło się od kanapek. – Przygotowaliśmy kanapki, które żona zawiozła na dworzec centralny. Tam też przez dwa dni pomagała jako wolontariuszka. Część z uchodźców zostaje na dworcu jeden dzień, jedną noc, bo później mają transport na przykład do Berlina. Chcieliśmy przyjąć takie osoby, by choć jedną noc mogły się wyspać i zregenerować i ugościć ich kolacją i śniadaniem. I takim sposobem przyjęliśmy matkę z córką, których żona spotkała na dworcu – mówi rozmówca misyjne.pl. Pani Oksana oraz jej córka Karina nie miały planów na dalszą podróż. Zostały u Marcina i jego żony przez cztery dni. – Od początku wiadomo było, że nie mamy warunków, by gościć kogoś na dłużej – mieszkamy i pracujemy w niewielkim mieszkaniu, dlatego naszym najważniejszym celem było znaleźć naszym gościom jakieś lepsze miejsce na dłużej. Przez te dni spaliśmy pod śpiworami na kanapie, bo jesteśmy młodym małżeństwem i nie „dorobiliśmy się” jeszcze alternatywnego kompletu kołder – tłumaczy z uśmiechem Marcin.
>>> Rekordowe zbiórki Caritas Polska na pomoc Ukrainie
Parafialna sieć pomocy
Pomoc na „dłuższą metę” szybko się znalazła, ale niezwykle ważne jest to, że Oksana i Karina nie musiały tych pierwszych dni spędzać na dworcowej posadzce. Od razu znalazły opiekę, bo wpadły w swoistą parafialną sieć pomoc. A to oznaczało, że będzie już tyko lepiej. Choć początki nie były łatwe. Marcin przyznaje, że dziewczynka początkowo była na tyle zestresowana, że nie chciała jeść. Później sytuacja na szczęście się poprawiła. W dodatku tak się zdarzyło, że swoje jedenaste urodziny spędziła właśnie u Marcina i jego żony. – Cieszyliśmy się, że nie spędzała ich na dworcu – podkreśla. O pomoc w znalezieniu nowego miejsca dla swoich gości Marcin poprosił księdza proboszcza. – Szukałem też w mediach społecznościowych. I tak znaleźliśmy rodzinę, która okazała się godna zaufania. Dodatkowym argumentem było to, że mają córkę w podobnym wieku, więc dziewczynka, którą gościliśmy będzie miała szansę na poznanie rówieśniczki – opowiada.
>>> Warszawskie parafie pomagają uchodźcom, którzy na dworcach czekają na dalszą podróż
Pytam, jakie to było dla nich doświadczenie. Przyznaje, że ciężkie. – Było dużo trudnych emocji, ale była też wielka radość. Zaprosiliśmy pod swój dach ludzi, którzy uciekli od wojny. Kobieta, która u nas mieszkała, o wojnie dowiedziała się gdy była jeszcze w pracy. Spakowali się w bardzo krótkim czasie. Zostawili tam bliskich, którzy poszli walczyć za ojczyznę. W rozmowach z nimi było widać wielką tęsknotę za domem oraz rodziną. Ciężko było im się odnaleźć się w sytuacji, w której to inni pomagali im. Dla Pani Oksany trudne było to, że przez całe życie doskonale sobie radziła, a teraz musiała zgodzić się na sytuację, w której jest zależna od innych – tak opisuje dni spędzone z ukraińskimi gośćmi.
Proboszcz – osoba pierwszego kontaktu
Marcin Lempart dodaje, że mimo że kontakt z Oksaną i Kariną nawiązali sami, na dworcu, to bardzo ważne było w tym czasie wsparcie parafii. – Parafia to miejsce, które skupia znajomych, mieszkańców. To sieć ludzi, którzy razem mogą o wiele więcej niż każdy w pojedynkę. Dobrze, gdy jest proboszcz i księża, którzy potrafią łączyć ludzi. Pierwszą osobą, do której zadzwoniłem po przyjęciu gości z Ukrainy był właśnie proboszcz mojej parafii. Wiedziałem, że jest osobą która gromadzi wokół siebie wielu życzliwych ludzi i na pewno nam pomoże – podkreśla. Dodaje, że parafialna wspólnota w takich sytuacjach ma ogromny potencjał, bo każdy jej członek może zaoferować od siebie inny rodzaj pomocy. – Uważałem, że w tej trudnej sytuacji warto z tego wspólnotowego kapitału korzystać – mówi.
>>> Poznań: oblaci otrzymali karetkę, która będzie służyła w Kijowie [+ZDJĘCIA]
Proboszcz parafii Matki Bożej Królowej Polski dodaje, że już pierwszego dnia jego telefon dzwonił praktycznie cały czas. Parafianie dopytywali, jak mogą wesprzeć parafię i uchodźców. Na początku kilka osób pojechało na granicę przewieźć dary i odebrać Ukraińców, którzy chcieli dostać się do stolicy Polski. Tutaj, na terenie parafii, mieli swoich bliskich. To były najczęściej Ukrainki, które w domach parafian zajmowały się sprzątaniem albo opieką nad dziećmi. I tak bliscy ściągali rodziny, znajomych. – Dziś, na terenie naszej parafii, jest już ponad sto domów, które goszczą uchodźców – mówi proboszcz parafii, marianin ks. Marcin Jurak. Podaje też przykład rodziny, która dla Ukraińców przeznaczyła swoje trzy mieszkania (do tej pory wynajmowane komercyjnie). Niektórzy uchodźcy chcieli skorzystać z noclegu tylko na kilka dni, bo później jechali do Niemiec, do Kanady, do Holandii albo do Szwecji. Inni zostaną na dłużej, ale chcą się usamodzielnić i za miesiąc czy dwa móc wynajmować mieszkanie. W tej kwestii też będą mogli liczyć na wsparcie parafii – wśród wiernych są prawnicy, którzy oferują asystę przy wszystkich ważnych formalnościach.
Coś więcej niż „tylko” miejsce do spania
Marymoncka parafia zorganizowała też pomoc, która wykracza poza zapewnienie miejsc noclegowych. – W każdy dzień powszedni od godziny 9:00 do 13:00 organizujemy spotkania dla kobiet z dziećmi. To rozmowy przy herbacie i kawy, ale i nauka języka polskiego. Pomysł zrodził się wśród parafian. W tym czasie rozmawiamy też o ofertach pracy, z których Ukrainki będą mogły skorzystać. Parafia w tym czasie będzie starać się o zorganizowanie opieki nad ich dziećmi – mówi ks. Jurak. A pracy szukają nie tylko Ukraińcy. Pomagają im Polacy. Marcin, który jeszcze niedawno gościł Oksanę i Karinę dziś zaczyna akcję informacyjną. Chce dotrzeć do firm działających w najbliższej okolicy i poinformować o Ukrainkach szukających pracy. Tak, by łatwiej i szybciej skontaktować pracodawcę z potencjalnym pracownikiem. Parafia współpracuje również z urzędem dzielnicy, przede wszystkim w znalezieniu miejsc w szkołach dla dzieci.
>>> Jak męskie zakony w Polsce wspierają uchodźców z Ukrainy?
Parafianie zasilają też szeregi wolontariuszy, którzy na warszawskich dworcach pomagają uchodźcom w ich pierwszych krokach w nowym kraju. Młodzież z marymonckiej wspólnoty Przymierze Miłosierdzia pracuje na dworcu centralnym oraz w hali Torwar, w której mieści się duża noclegownia dla Ukraińców. Pomagają też parafialni harcerze. Z kolei wolontariusze „Boboli dla Ukrainy” pracują na dworcu zachodnim. – I to stamtąd dostajemy sygnały o potrzebie dachu nad głową. Drugim takim miejscem jest Jezuickie Centrum Społeczne. To organizacja, która już od kilku lat działa na rzecz uchodźców – mówi Katarzyna Szostak.
>>> Jezuici pomagają uchodźcom z Ukrainy [ROZMOWA]
Organizowane są też zbiórki darów i pieniędzy, które wysyłane są do Ukrainy. Choć – jak przyznają moi rozmówcy – parafie koncentrują się teraz przede wszystkim na pomocy goszczącym u nich uchodźcom. Ale oczywiście o potrzebach Ukraińców, którzy zostali w swojej ojczyźnie starają się nie zapominać. Sanktuarium św. Andrzeja Boboli wysłało pomoc materialną do sąsiadów. Anna Kozioł podkreśla, że przy organizowaniu takich zbiórek potrzeba dużej ostrożności. – Na początku robiłam zdjęcia paczek, które były zaadresowane imieniem księdza, do którego miały trafić. Koordynator dostawy powiedział, żeby tych zdjęć nie umieszczać w internecie, bo Rosjanie potrafią śledzić takie dostawy i je przejmować – podkreśla.
Z polską misją w Ukrainie
Bywa i tak, że to Ukraińcy albo pracujący tam księża organizują w Polsce zbiórki. W ostatnią niedzielę parafię pw. św. Franciszka z Asyżu odwiedził ksiądz, który kilka lat temu był jej wikariuszem. Dziś posługuje w parafii pw. św. Piotra i Pawła oraz Miłosierdzia Bożego w Równem w zachodniej Ukrainie. Przyjechał do Warszawy, by na mszach świętych opowiadać o sytuacji jego obecnej parafii. Po mszach wierni chętnie wrzucali do jego puszki pieniądze.
Kilka dni temu Rosjanie ostrzelali wieżę telewizyjną pod Równem. Zginęło dziewięć osób. Ks. Marek Bolewicki wyjaśnia, że Równe mimo wszystko nadal uchroniło się od bombardowań. Stało się miastem, przez który przechodzi wielu uchodźców ze wschodniej i centralnej Ukrainy. W Równem często zostają na chwilę, by odpocząć i dalej ruszyć w drogę (do Lwowa albo do Polski).
– Potrzebują pomocy, schronienia i jadą dalej. To jest jedna z form naszej pomocy. Ostatnio było u nas 40 dzieci z opiekunami – mówi duchowny. Podkreśla, że przyjechał do Polski z prośbą o pomoc w utrzymaniu jego parafii. – Co prawda nie ma u nas wielu zniszczeń, to warunki w mieście zaczynają być dramatyczne. Jeden z przedsiębiorców dzwonił do firm, które do tej pory z nim współpracowały. Większość z nich wstrzymało pracę. Ludzie powoli nie mają pieniędzy na żywność, leki, środki czystości. Dlatego proszę Was o pomoc – mówił w Warszawie ks. Bolewicki. Podkreślił, że małe ukraińskie parafie nie zdołają utrzymać się bez dodatkowej pomocy. Parafia św. Franciszka z Asyżu w pierwszą niedzielę Wielkiego Postu oraz w Środę Popielcową zorganizowała zbiórkę pieniędzy dla Ukrainy, tylko w te dwa dni udało się zebrać ponad 21 tysięcy złotych, które zasiliły konto Caritas warszawskiej archidiecezji. Wierni modlą się też w intencji pokoju i zatrzymania działań wojennych. Codziennie spotykają się na modlitwie różańcowej oraz na piątkowej Koronce do Miłosierdzia Bożego połączonej z adoracją Najświętszego Sakramentu.
We współpracę z parafiami niekiedy wchodzą też firmy prywatne, których właściciele chcą pomóc Ukraińcom. Tak się dzieje w Łomiankach. – Gdy jakaś firma chce pomóc to zgłasza się z tym od razu do parafii – mówi radna Magdalena Cłapińska. Przyznaje, że w jej mieście brakuje koordynacji tych wszystkich akcji. Radna pisała wystąpiła w tej sprawie z interpelacją do burmistrza Łomianek. – Parafia wystartowała z impetem i jest w naszym mieście największym centrum pomocowym, które działa w Łomiankach, ale jest też dużo mniejszych grup, które bardzo dobrze się zorganizowały. I w tym wszystkim brakuje odgórnej koordynacji. Tak, jak to się dzieje na przykład w Warszawie, w dzielnicach Białołęka i Bielany. Tam tę pomoc koordynuje urząd dzielnicy. W urzędach zwoływany jest sztab, który podsumowuje dany dzień i planuje następny. Chodzi o to, byśmy wszyscy zaraz się nie wypalili. Bo dziś wszyscy robią wszystko, a chodzi o to by wystarczyło nam energii i zasobów na dłuższy czas – podkreśla radna.
Integracja i edukacja
Parafie i kościelne organizacje starają się zadbać także o integracje z gośćmi ze wschodu. Tak, by lepiej ich poznać. W Łomiankach udało się w to zaangażować Centrum Kultury. – Zorganizowaliśmy spotkania dla kobiet z dziećmi, by miały miejsce, gdzie mogą się poznać, gdzie mogą powiedzieć czego potrzebują, gdzie mogą zasięgnąć wszelkich informacji. Starałam się zapewnić dzień z prawnikiem, psychologiem. Mamy też dyżur lekarski, który pełni lekarz z Ukrainy – mówi radna Łomianek. Centrum Kultury – w godzinach, w których miał wolną salę – organizuje zajęcia dla dzieci. Zaczęły się zgłaszać do nas osoby, które mogły poprowadzić takie zajęcia. To mieszkańcy Łomianek, prowadzący różne stowarzyszenia i fundacje. Zgłaszają się też Ukrainki, które mają do tego odpowiednie przygotowanie. Jak przyznaje rozmówczyni misyjne.pl, bywało tak że Ukrainki przekraczały próg tego miejsca i zaczynały płakać, bo zobaczyły swoich rodaków, zobaczyły miejsce, w którym mogą się do kogoś przytulić, wypłakać, zwierzyć.
Ważną formą integracji jest też edukacja. I choć to przede wszystkim zadanie państwa i samorządów (trwa obecnie proces przydzielania ukraińskich dzieci do szkół i przedszkoli), to niektóre parafie także zajęły się tym tematem. Społecznicy „z Boboli” tworzą punkt przedszkolny dla dzieci z Ukrainy. Robią to we współpracy z Centrum Edukacyjnym „Daniel”. W parafii św. Boboli stworzone będą dwie sale dla takiej nauki. Podobne punkty edukacyjne będą przy parafii św. Michała Archanioła na Mokotowie oraz św. Tomasza na Ursynowie.
Kościół? Po drodze
Różnej formy pomoc parafii św. Małgorzaty w Łomiankach – do tej pory – otrzymało już około dwa tysiące Ukraińców. Pierwsi dotarli przez kontakty z rodzinami, które mieszkają w Łomiankach od lat. – Od początku pomogła nam Ukrainka, która już długi czas pracuje przy parafii. Ona ściągnęła do parafii pierwsze rodziny – dodaje Magdalena Cłapińska. Radna podkreśla, że przy tych wszystkich działaniach bardzo ważna jest pomoc ukraińskich mieszkańców Łomianek. – Oni mieszkają tu z nami od kilku lat, dziś w kontaktach z uchodźcami ich pomoc jest nieoceniona – dodaje.
>>> Marcin Wrzos OMI: piękni ludzie [FELIETON]
W parafii na warszawskim Marymoncie swoje domy dla uchodźców otworzyła około setka rodzin. Od środy rodziny przyjmujące uchodźców mogą liczyć – dzięki przyjętej przez parlament specustawie – na wsparcie państwa (to 40zł dziennie na jedną osobę). Parafie często jednak już wcześniej postanowiły o to zadbać i obok zbiórek dla samych Ukraińców organizowały też zbiórki dla rodzin, które przyjmują uchodźców.
Wolontariusze i społecznicy podkreślają znaczenie parafii, szczególnie w pierwszych dniach organizowania pomocy. – Gdy ktoś czegoś potrzebuje albo chce się z czymś podzielić to jedzie do parafii. Kościół w tym czasie stał się miejscem schronienia i kontaktu, centrum dowodzenia – mówią. – Mimo, że do tej pory wielu ludzi miało z Kościołem i parafią nie po drodze, to dziś jesteśmy w stanie wokół tego Kościoła się zjednoczyć. Miłość do bliźniego, troska o bliźniego połączyła nas wszystkich. To są najpiękniejsze momenty w tym trudnym czasie – dodają.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |