Fot. pixabay

Jak dzieci poznają dobro i zło?

Amerykańscy psychologowie przeprowadzili pewien eksperyment z udziałem dzieci. Każdemu z 40 maluchów dano po trzy zabawki: jedną taką, która dziecku bardzo się podobała, drugą niezbyt ciekawą i trzecią, która wzbudzała najmniejszy entuzjazm. Naukowcy podchodzili do dzieci, wskazywali na leżące trzy zabawki i prosili: „Daj mi zabawkę”. Dzieci reagowały różnie.  

Niektóre dawały najmniej lubianą zabawkę, inne nie dawały wcale – to jeszcze nic zaskakującego dla zespołu badaczy  z Lipska, przeprowadzających eksperyment. Najciekawszym spostrzeżeniem za to było to, że  95% dzieci, które zauważyły, że badacz nic nie dostał, decydowało się na oddanie tej osobie ulubionej zabawki. To pokazuje, że wbrew temu, co dotychczas sądzono  – czytamy artykule „Dobroć mamy we krwi” (Newsweek, styczeń 2018) opisującym eksperyment. „To pokazuje, że wbrew temu, co dotychczas sądzono – mówią naukowcy – już na wczesnym etapie życia jesteśmy wyposażeni w takie cechy jak altruizm i poczucie sprawiedliwości”. Że to poczucie na kolejnych etapach życia jest różne i się stopniowo rozwija pokazał inny eksperyment – oczywiście amerykański. Badania przeprowadzone przez naukowców z Uniwersytetu w Waszyngtonie, przywołuje artykuł „Ewolucja moralności” (Newsweek, wrzesień 2015). Przed trzylatkami położono trzy lalki. Najpierw środkowa lalka potoczyła piłkę do lalki po swojej lewej stronie – ta potoczyła piłkę z powrotem. Następnie ta sama środkowa lalka potoczyła piłkę do lalki po prawej stronie – ta „wzięła” zabawkę i „uciekła”. Potem przed każdą lalką położono cukierek, a dzieci poproszono, by zabrały nagrodę tej, która na to nie zasłużyła. Dla dzieci – jak i zapewne dla nas – oczywiste było, że cukierka nie powinna dostać lalka, która uciekła z piłką. Ale to nie koniec, jednemu dziecku to nie wystarczyło – postanowiło jeszcze ukarać „niegrzeczną” lalkę, tłukąc ją po głowie. „Chłopiec zareagował emocjonalnie, nie rozmyślał, nie analizował” – dowiadujemy się z komentarza do eksperymentu. „Zrobił to, co podpowiadała mu intuicja. Dorośli rzadko tak się zachowują. U nich do głosu dochodzi bowiem kora przedczołowa, odpowiedzialna za racjonalne myślenie. To ona każe zapanować nad emocjami i nie uderzyć” – czytamy dalej.  Jest tak przynajmniej w teorii. 

>>> Beata Legutko: czyń dobro, zła unikaj. Czy sumienie to głos Boga? 

Zdjęcie poglądowe, Fot. pixabay

„Proces stopniowych zmian” 

A teorii rozwoju moralnego dzieci jest mnóstwo i czasem są nawet sprzeczne, mniej lub bardziej.  Zgodnie z powszechną definicją, rozwój moralny to „proces stopniowych zmian zachodzących we wrażliwości moralnej dziecka: w jego stosunku do dobra i zła, do własnych czynów i ich skutków oraz do spraw innych ludzi”. W procesie tym wyróżnia się kilka stadiów, na temat tego procesu istnieje wiele koncepcji, czasem rozwój moralny porównuje się do wartości, postaw czy nawet opisuje się go w sposób spersonalizowany, to znaczy w relacji do innego człowieka. Inni poszukują określonych mechanizmów jego funkcjonowania albo dzielą na stadia, poziomy i orientacje. Wśród bodaj najbardziej znanych „klasyków” mamy „Stadia rozwoju moralnego wg Kohlberga (skierowanie na: 1. unikanie kary, 2. korzyści, 3. akceptację, 4. prawo i porządek, 5. umowę społeczną, 6. etykę, 7. „orientację kosmiczną”) czy etapy proponowane przez Piageta (anomia moralna, heteronomia, socjonomia, autonomia…).  Rozwój moralny dzieci polega na osiąganiu przez nie coraz wyższych stadiów rozwoju. Można założyć, że jest prawdą, iż większość ludzi osiąga poszczególne poziomy w określonej kolejności i w określonym wieku, co sprawia, że można powiedzieć o pewnych prawidłowościach rozwoju moralnego. Mimo to nadużyciem byłoby stwierdzenie, że da się przewidzieć przebieg tego procesu u konkretnych ludzi, gdyż na rozwój (nie tylko moralny) człowieka wpływa wiele czynników. W zasadzie – jak podkreślają badacze – trzeba zadowolić się jedynie „prawdopodobieństwem” wystąpienia określonych postaw moralnych.

fot. unsplash

Geny, okoliczności, natura 

Moralność jest sprawą ludzkiego rozumu – głosili starożytni filozofowie. Pogląd taki lub bardzo zbliżony obowiązywał przez wiele stuleci, uzupełniany i wzbogacany przez koncepcję prawa naturalnego i uzasadnienie religijne (czymże jest sumienie, jak nie osądem rozumu). Pod koniec XIX w. Darwin postawił hipotezę, że podstawowe zasady rozróżniania dobra i zła, empatii i altruizmu są wrodzone. Obserwacje świata zdają się to potwierdzać. Naukowcy opisywali bezinteresownie zachowujące się delfiny, a także słonie, które pomagały młodym hipopotamom wyjść z bagna w książce „Bonobo i ateista” ( Frans de Waal), znajdziemy opisy zachowania szympansów. Opisywano zachowania szympansów, które opiekują się chorymi i adoptują młode osierocone przez matkę. Zdaniem badaczy w tych zachowaniach można upatrywać korzeni naszej moralności. „Natura tak nas zaprogramowała, że działanie dla dobra innych przynosi satysfakcję. Nam po prostu opłaca się być dobrymi” – mówił w jednym z wywiadów nieżyjący już  prof. Jerzy Vetulani.  Żadne to rewolucyjne odkrycie – można powiedzieć – nieraz zapewne doświadczyliśmy tego, że większa jest radość w dawaniu niż braniu (por. Dz 20,35). Zdaje się, że i to doświadczenie nie jest obce nawet małym dzieciom, choć oczywiście zdarzają się też postawy wprost przeciwne. Rozwój nauki i możliwość dokładniejszego badania ludzkiego mózgu pozwoliły zauważyć jeszcze coś. Badania rezonansem magnetycznym podczas podejmowania trudnych moralnie decyzji (sławny eksperyment z pędzącym na ludzi pociągiem i zwrotnicą – jeśli przestawimy zwrotnicę zginie „tylko” jedna osoba”, jeśli jej nie przestawimy – pięć osób) pokazały, jak wielki udział w naszej moralności mają emocje. „Dzisiaj właściwie nie podlega już dyskusji, że nasze sądy moralne w dużej mierze biorą się z procesów automatycznych i gorących, a nie racjonalnych, opartych na chłodnym myśleniu. Sądy moralne o innych wydajemy szybko, bez namysłu. Dopiero później próbujemy racjonalnie je uzasadnić, używając rozumu” – mówią naukowcy.  Sokrates – dla którego moralne działanie (cnota) było ściśle związane z wiedzą (rozum) i tylko z nią – przewraca się w grobie. Jeśli dodatkowo uznamy, że w  ocenie skomplikowanych moralnie sytuacji pomagają nam neurony lustrzane (odkryte całkiem niedawno w latach 90. XX w.) i to one odpowiadają za empatię, współczucie, pozwalają odczuć emocje i zrozumieć innych, to wypadałoby też przyjąć, że tę – jeszcze nie rozwiniętą, ale jednak – zdolność do wybierania dobra i unikania zła mamy od kołyski, a nawet wcześniej. Pozostaje jednak pytanie, kiedy możemy uznać, że ta zdolność jest rozwinięta w „wystarczającym” stopniu. 

Fot. unsplash

Tak zwany wiek rozeznania 

Giuseppe Sarto, późniejszy papież Pius X, miał dziewięć lat, kiedy już bardzo pragnął przyjąć Chrystusa w Eucharystii. Ale w XIX wieku do pierwszej Komunii (a co za tym idzie, do pierwszej spowiedzi) mogły przystępować dzieci w czternastym roku życia, po zdaniu dość trudnego egzaminu. Musiał czekać… i czekał. Ale nie zapomniał o swoich dziecięcych pragnieniach i kiedy został papieżem, to obniżył wiek, w którym dzieci mogły po raz pierwszy przyjąć Ciało Chrystusa. W Kodeksie Prawa Kanonicznego z 1983 r. dwukrotnie występuje pojęcie „wiek rozeznania”, w obu przypadkach w kontekście przyjmowania sakramentów. Pierwszy raz dotyczy wieku przewidzianego do przyjęcia sakramentu bierzmowania (kan. 891). Drugi raz to sformułowanie zostało użyte w kontekście obowiązku corocznej spowiedzi: „Każdy wierny, po osiągnięciu wieku rozeznania, obowiązany jest przynajmniej raz w roku wyznać wiernie wszystkie swoje grzechy ciężkie” (kan. 989). W żadnym z cytowanych fragmentów, ani też w innych miejscach obowiązującego Kodeksu, nie ma dokładnego określenia tego wieku. Wiadomo, że w tradycji Kościoła, od czasu soboru laterańskiego IV (1215), znaczy mniej więcej tyle, co „wiek używania rozumu”.  Przyjmuje się, że dziecko po ukończeniu siódmego roku życia osiąga tę zdolność. Czy jest to warunek wystarczający do dopuszczenia do pierwszej spowiedzi i Komunii? A może warunek konieczny?  

fot. pixabay

Pragnienie Boga 

Święty Tomasz z Akwinu nauczał, że „wiek fizyczny nie stanowi dla duszy przeszkody”. Tak więc nawet w dzieciństwie człowiek może osiągnąć dojrzałość wieku duchowego. Wiele dzieci, dzięki działaniu Ducha Świętego, zginęło nawet śmiercią męczeńską z powodu wiary w Chrystusa, coraz więcej mamy dzieci kanonizowanych, które pokazują, że relacja z Bogiem nie zależy od tego, ile ma się lat. Może też dlatego coraz częściej (i głośniej) słyszy się już nie tylko o indywidualnych przygotowaniach do wczesnej Komunii (rzadziej do „późnej Komunii”, choć coraz częściej pojawiają się glosy, że spowiedź w wieku 10 lat to trauma na cale życie), ale o wspólnotach, do których można dołączyć z młodszymi – niż przewiduje system – dziećmi, by mogły wraz z innymi modlić się, poznawać Pana Jezusa i przyjąć Go w Eucharystii.  

Warunki pandemiczne, z którymi przyszło się zmierzyć w ostatnich latach, pokazały, że wielu rodziców widzi i wie, że pierwsza spowiedź i Komunia są kolejnym wydarzeniem do zaliczenia, a naturalnym etapem na drodze dziecka do Pana Boga. Naturalnym – a nie sztucznie wyznaczonym. Nawet jeśli dla większości będzie to trzecia klasa szkoły podstawowej, nie musi tak być w każdym przypadku. Powtarza się często, że to rodzina jest pierwszym miejscem doświadczania wiary, że ten domowy Kościół jest podstawą wprowadzania dzieci w relację z Bogiem. Naturalną konsekwencją takiego myślenia powinno być przekonanie, że to właśnie rodzice są specjalistami od swojego dziecka, że znają je najlepiej. Jeśli są też szczerze wierzącymi ludźmi, którzy chcą dziecku przekazać to, co najważniejsze, to znają je też – na ile da się kogoś poznać – w tym wymiarze duchowym i również moralnym. Wymiarze, który nie jest mierzalny ani liczbą lat, ani oceną z religii.  

Czy to wszystko znaczy, że trzeba zrezygnować z jakiejkolwiek próby określania „wieku rozeznania”? Czy jeśli moralni jesteśmy „od początku”, to kolejne próby ujmowania rozwoju moralnego dzieci w kolejne stadia są chybione? Oczywiście, że nie. Nie chodzi o to, żeby od razu wylać – nomen omen – dziecko z kąpielą.  Ale może przydałoby się… zatrzymać, zastanowić? Czy to, co było słuszne 300 lat temu, sprawdza się i dziś? Czy to, co wydawało się osiągnięciem nauki 50 lat temu, nie wymaga aktualizacji? I przede wszystkim: czy nie jest tak, że choć potrzebujemy kategoryzacji, definicji i norm, to ostatecznie rozwijamy się indywidualnie, a dróg do Boga jest tyle, ilu jest ludzi? 

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze