Autor książki, Daniel Dziewit. Fot. kiedyodchodza.pl

„Konfesjonał ma wymiar terapeutyczny”. Trudna rozmowa o samobójstwach [ROZMOWA]

Jego pasją jest słuchanie drugiego człowieka, nie przerywanie mu. Daniel Dziewit uważa, że drugi człowiek jest „chodzącą historią życia”. Przedstawiamy Państwo rozowę z Danielem Dziewitem, autorem książki „Kiedy odchodzą”, która jest zbiorem i narracją osób dotkniętych samobójstwem. Osoby, które zdecydowały się porozmawiać z autorem zgodnie twierdziły, że taka publikacja-jest potrzebna.

Konrad Schneider: Witaj Daniel. Gdy doszły do mnie słuchy o Twojej nowej książce, pierwszym pytaniem, które zrodziło sie w mojej głowie było: „co za wydarzenie, jaki impuls popchnął  Cię do zmierzenia się z tak trudnym tematem?”

Daniel Dziewit: Pierwszy impuls pojawił się w styczniu 2017 r. Pewien znajomy przedsiębiorca poprosił mnie o spotkanie. Znałem go od kilku lat. Współpracowaliśmy trochę, ja kupiłem kiedyś od niego samochód, on umieszczał reklamy i anonse w mojej gazecie. Lubiliśmy się. Ustaliliśmy termin spotkania po Nowym Roku. Drugiego stycznia dostałem wiadomość, że mój znajomy powiesił się na zapleczu swojego sklepu.

>>> Kard. Tagle: jestem zasmucony i wstrząśnięty, gdy to widzę

Następnym impulsem była rozmowa z pewnym młodym człowiekiem. Jego starszy brat wyskoczył z okna wieżowca. Ta śmierć odmieniła mojego rozmówcę. Wywarła nieodwracalne piętno na jego psychice. To był nie tylko starszy brat, ale i przyjaciel, mentor. Od tej pory nic już nie było tak samo, jak wcześniej.

pexels

Trzecim impulsem była samobójcza śmierć kolejnego znajomego. Podobnie jak ja prowadził on firmę szkoleniową, a gdy pojawił się kryzys w branży i zabrakło pieniędzy, targnął się na swoje życie.

Gdy pojawiła się wreszcie decyzja o napisaniu książki, starałem się ją stworzyć w inny sposób, jak dotychczasowe dzieła mówiące o tym dramacie. Wiesz, nie byłoby trudno poszukać w internecie i znaleźć kilka poruszajacych albo krwawych historii. Ja jednak chciałem oddać głos ludziom dotkniętym tą tragedią. Decyzję tę podjąłem po długich przemyśleniach. Odwiedzałem przy tym różne konferencje czy warsztaty zajmujące się kwestiami samobójstw i ich konsekwencjami dla bliskich. Zawarłem przy tym swoisty pakt ze sobą samym: w wypadku, gdybym poczuł, ze temat mnie przerasta, przyrzekłem sobie, że przestanę pisać. No i potem spotkałem ojca, który przez wiele lat próbował pomóc własnemu synowi w walce z uzależnieniami. Wydał na to ogromnie dużo pieniędzy, zainwestował mnóstwo czasu i energii i w końcu przegrał z demonami syna. Pokazywał mi jego zdjęcia w trumnie. Do dziś nie jest pewien, czy ciało w kostnicy należało do jego syna czy może kogoś innego… To spotkanie przesądziło o dalszej pracy nad książką.

KS: Zadałeś sobie wiele trudu, żeby dotrzeć do ludzi dotkniętych samobójstwem bliskich. Jak ich znajdowałeś?

DD: To nie do końca wszystko zależało ode mnie. Kilku ludzi spotkałem na studiach terapeutycznych. Moja grupa wiedziała, że pracuję nad książką dotyczącą samobójstw. Wtedy parę osób postanowiło mi opowiedzieć swoją historię. Część rozmówców dotarło do mnie poprzez konferencje, w których brałem udział. Wszystkie spotkania były dobrowolne, a nie na zasadzie łapanki. Nie chciałem ich deprecjonować, dlatego zrezygnowałem z jakiekolwiek szukania w internecie. Nie nagrywałem tego, co mi mówili, robiłem tylko notatki w czasie rozmowy. To była dla nas wszystkich najodpowiedniejsza forma współpracy.

KS: Które spotkanie zapadło Ci szczególnie w pamięć?

DD: Nie chciałbym żadnej z tych historii szczególnie wyróżniać albo stopniować. Dramat jest zawsze ten sam. Dopóki nikt z naszej rodziny nie odebrał sobie życia, to nie możemy wczuć się naprawdę w „skalę rozpaczy” tamtych ludzi. Ale jednym z najbardziej bulwersujących momentów to były zdjęcia młodego człowieka w trumnie, który wyglądał zupełnie jak mumia. Ale licytowanie się drastycznością tragedii byłoby niewłaściwe. Dramat jest zawsze ten sam – bez względu na to, czy ciało wisi na belce albo leży na podłodze. Muszę jednak wspomnieć o jednym przypadku. Poruszyło mnie zachowanie postronnych ludzi, którzy z samobójstwa pewnego chłopaka zrobili sensację i wylewali czerwoną farbę przed drzwiami jego dziewczyny. W ten sposób obwiniali ją o jego śmierć.

>>> Forum Przeciw Depresji: 730 młodych osób podjęło próbę samobójczą 

KS: Jesteś wierzącym. Jaką rolę odgrywa w procesie uzdrowienia z traumy stosunek do Boga? Czy jest ona tylko pozytywna? Istnieje też druga strona medalu?

DD: Byłem zaskoczony rolą różańca czy spowiedzi.  Ukułem sobie nawet powiedzenie: “konfesjonał ma wymiar terapeutyczny”. Pomyślmy tylko, ileż ludzi w Polsce spowiada się każdego dnia? Ilu z nich spowiedź zmieniła życie? Dla mnie osobiście każda spowiedź była kamieniem, który spadał mi z serca. Jeden ze znajomych kapłanów był nawet zdumiony pozytywnym świadectwem niektórych bohaterów książki wobec tego sakramentu. W mediach zapanował obraz księdza pedofila, ździercy czy zakłamanego krętacza. A tak mało mówi się o wielkich dziełach dokonywanych każdego dnia w konfesjonale. Duszpasterze nie mówią tego, o czym słyszeli w konfesjonale. Nigdy nie dowiemy się o tych poruszających momentach, dotykających najbardziej bolesne obszary naszej duszy. Dopiero podczas szukania materiałów do książki uświadomiłem sobie na nowo ten terapeutyczny wymiar sakramentu spowiedzi.

Inny przykład: Kapłan prowadzi rozmowę duchową. To nie jest wprawdzie terapia w ścisłym tego słowa znaczeniu, ale pomaga w zapełnieniu pewnej pustki egzystencjalnej, która może uratować komuś życie. Smartfon temu nie podoła, on nie zastąpi dekalogu czy innego systemu wartości.

fot. cathopic

Zmieniła się  też mentalność duszpasterska. Dziś księża przestali być sędziami w wypadkach, gdy ktoś odebrał sobie życie. Nie grzebią teraz takich ludzi w kącie cmentarza albo nawet poza nim. To kolejny krok w kierunku wszystkich, którzy zostali naznaczeni piętnem samobójstwa.

Negatywna strona religijności? Nie wolno traktować Pana Boga instrumentalnie, życzeniowo. Modlitwa nie wyleczy nas z depresji. Pan Bóg nie weźmie nas za rękę i nie poprowadzi do terapeuty. Ten krok  musimy podjąć sami. Po to są wyszkoleni lekarze, psycholodzy czy teraupeci, aby nam pomóc. Taka jest ich specjalność. Najwyższy czas, aby to zrozumieć i wykorzystać ich umiejętności. Przytoczę kolejny przykład, z którym się zetknąłem: 22-letni chłopak z neokatechumenatu odebrał sobie życie. Był bardzo religijny, rozmodlony i zaangażowany. I mimo tego dokonał tak strasznego kroku. Jak widzimy – sama modlitwa nie wystarczy, to nie jest żadna magia czy cudowne zaklęcie. Podobnie ma się rzecz z przemocą w rodzinie. Męża, który bije swoją żonę, nie zmieni paciorek tylko silne państwo w postaci policjanta w mundurze. Istnieje także ślepa religijność. Myślę tu konkretnie o starszych babciach, które zapalały świeczki przy kolejnej puszce czerwonej farby rozlanej na schodach domu. Modliły się głośno i wołały do tej dziewczyny: “Ty go zabiłaś!” Nie wolno w religijnym zapale ferować wyroków! Nie stygmatyzujmy powtórnie tych ludzi, nie róbmy z nich trędowatych, nie rzucajmy w nich kamieniami!

>>> Ministerstwo Samotności w Wielkiej Brytanii istniało naprawdę. Tych danych nie da się już ukryć

 KS: Jakich wskazówek mógłbyś udzielić duszpasterzom, którymi mogliby się kierować w kontaktach z ludźmi dotkniętymi tą tragedią?

DD: Trudne pytanie. Nie czuję się być do tego upoważnionym. Nie jestem ich mentorem. Ale mimo tego poleciłbym im lekturę mojej książki. I zwróciłbym się do nich z prośbą: „nie bójcie się tego tematu”. On jest w rzeczywistości duszpasterskiej wszędzie obecny. Nie musicie przecież wszystkiego rozwiązywać sami. Odegracie ważną rolę, gdy skierujecie tych poranionych ludzi do odpowiedniego specjalisty czy poradni. Myślę, że już nadszedł czas, żeby przestać bać się wszystkiego, co ma wspólnego z psychologią, skończyć z wytykaniem palcami ludzi mających problemy psychiczne, nie wstydzić się wszystkiego, co ma przedrostek „psycho” w swoim nazewnictwie. Nie możemy bać się psychologii. Ona nie wyeliminuje teologii, najwyżej jej pomoże. Nie lękajcie się też nazywać po imieniu samobójstw wśród duchowieństwa. Nie zamiatajcie tego pod dywan. Księża też są tylko ludźmi. Wszędzie tam, gdzie są tworzone różne tabu, narastają problemy, które później tym gorzej przeorać i przepracować.

Kiedy odchodzą – Książka Daniela Dziewita

KS: Jakie błędy popełniają najczęściej ludzie skonfrontowani z rodzinami i bliskimi dotkniętymi tragedią samobójstwa?

DD: Osądzanie. Pokazywanie palcem. Szukanie za wszelką cenę winnych – to mogą być rodzice, partner, szkoła, miejsce pracy. Dobrowolnie zadana śmierć pozostaje jednak tajemnicą. Najlepiej byłoby ją jako tajemnicę zaakceptować. My nie możemy się z tym pogodzić i szukamy za wszelka cenę jakiegoś wytłumaczenia. A często nie znajdujemy żadnego. Zdarzają się przecież samobójstwa kompulsywne, podjęte pod wpływem chwili. Czasem dziecko się wiesza przez grę komputerową. Jeszcze raz apeluję: Nie bójmy się ludzi dotkniętych tym dramatem. Nie bójmy się odebrać od nich telefonu, nie bójmy się z nimi rozmawiać. Lęk nie rozwija, lęk nie pomaga innym przepracować traumy.

>>> Skazani na brak pomocy?

KS: Co według Ciebie jest najważniejsze w pierwszym kontakcie z osobą straumatyzowaną samobójstwem?

DD: Przede wszystkim: słuchać. I słyszeć, co taka osoba chce nam powiedzieć. Współczesna kultura oduczyła nas słuchania. Wszyscy wszystko wiedzą lepiej, czyli są takimi „wielepami”. Z tego powodu przyjąłem rolę słuchacza. I to było zbawiennym wyjściem. Przestrzegałbym także przed zbyt pośpiesznym dawaniem porad. Nie bądźmy „wielepami”!

KS: Wśród całej gamy niewyobrażalnie silnych emocji wywołanych dobrowolną śmiercią najbliższych często pojawia się poczucie winy. W jaki sposób ludzie próbują sobie z tym radzić, z wybawieniem od winy?

DD: Niektórzy piją, niektórzy uciekają w leki. Ale to nie działa na dłuższą metę. Niektórym wydaje się, że mogą wziąć na siebie to poczucie winy, że wytrzymują tę presję, ciągle sobie coś wyrzucając. Ale jak to jeden z moich rozmówców trafnie ujął: „to nie ten, który został, rzucił się pod pociąg, otruł czy powiesił”. Często to poczucie winy jest bowiem irracjonalne, wyolbrzymione. Nie wolno sobie do końca życia wyrzucać jakiejś kłótni, bo kłótnie się zdarzają. I to nie jest powód do wyskoczenia z balkonu! Istnieją tzw. samobójstwa manifestacyjne, w sensie „na złość mamie odmrożę sobie uszy”. Pierwszego czerwca 2020 pewien chłopak odebrał sobie życie, właśnie w Dniu Dziecka. Inny uczynił to w Dniu Matki. Ciężko tu winić kogokolwiek… Trzeba po prostu realnie ocenić stan rzeczy i przestać się biczować poczuciem winy. W sposób bardzo niedogmatyczny opowiadał mi o tym pewien zakonnik, w którego klasztorze powiesił się jeden ze współbraci.

KS: W społeczeństwie narasta powoli przekonanie, „że każdy ma prawo do własnej śmierci“. Propagują to np. ludzie popierający eutanazję. Jakie jest Twoje zdanie na ten temat?

DD: Każdy ma prawo wyskoczyć z 10. piętra, ale czy ma prawo spaść przy tym komuś na plecy i złamać mu kręgosłup? Kto mu dał prawo do tego? Przyzwolenie na dobrowolną eutanazję podważa fundamentalną wartość ludzkości jaką jest prawo do życia. Iluż multimilionerów oddałoby cały swój majątek za możliwość bycia nieśmiertelnym? Czytałem niedawno o targach dla instytutów pogrzebowych w Wenecji. Hitem miałyby być małe, oszklone komory gazowe. Mógłbyś ją sobie postawić w jakimś nastrojowym miejscu, nacisnąć guzik i koniec. Uważam, że za tym sformułowaniem o „prawie do śmierci” stoją duże pieniądze i wielki przemysł, który na tym zarabia. Dobrowolna eutanazja to także oszczędności dla budżetu państwa. Dlatego w Niederlandach jest ona już codziennością. Tam została przekroczona granica absurdu! Gdyby iść dalej w tym kierunku, należałoby pozwolić na wszelkie wojny i przestać zwalczać jakiekolwiek konflikty zbrojne.

>>> Ekspert: konsumpcjonizm to efekt głębokich zmian kulturowych

KS:  W swojej książce odwołujesz się kilka razy do myśli austriackiego psychoterapeuty, więźnia Ausschwitz, Viktora Frankla. Czy ta postać jest Ci szczególnie bliska?

DD: Zauważyłem ostatnio, że tematyka Auschwitz jest na topie. Szczególnie dobrze sprzedają się książki, których okładki wykonano w dizajnie przypominającym obozowe pasiaki. I to nie ważne, czy książki mówią o burdelach w kacetach czy o tataużystach. Trend jest prosty – im więcej traumy, tym się lepiej sprzedaje! I tu postać Viktora Frankla odbiega od normy. Stracił w obozie ukochaną żonę, rodzinę. Sam był bity, maltretowany i głodny. W takiej totalnej beznadziei ukazywał jednak więźniom sens życia! Dla mnie to fenomenalna postać, dziś całkiem nieznana (być może dlatego, że był Żydem?). Wymarli już ostatni więźniowie kacetów. Pamiętam z moich młodych lat, że w naszym kościele gościliśmy p. Gajowniczka, za którego o. Kolbe poszedł do bunkra głodowego. Odeszli ostatni świadkowie tamtych wydarzeń.

pexels

Na Viktora Frankla zwrócił mi uwagę jeden z psychoterapeutów. Przekaz tego austriackiego psychologa przebija się przez jakikolwiek nurt sensacji. Przesłanie Frankla jest aktualne także dzisiaj. Mówi, że najistotniejsze na Ziemi jest mieć jakiś cel w życiu. Ten cel nadaje naszemu bytowi sens. Ten prosty przekaz jest bezcenny dla każdego z nas, na każdym etapie naszego istnienia: w młodości, w wieku średnim, podczas starzenia się. Jedna z rozmówczyń mi powiedziała: „życie człowieka to nie tylko sukces, to także porażka”. Ten żydowski uczony podkreślał często, że „życie to wyzwanie”. Ta myśl może wypełnić egzystencjalną pustkę wielu ludzi. Być może odwiedzie też ona kogoś od odebrania sobie życia?

>>> Policja: w 2018 roku więcej prób samobójczych wśród młodzieży

KS: Czym chciałbyś zakończyć naszą rozmowę?

DD: Gdy skończyłem książkę byłem zaskoczony, że żadne wydawnictwo nie chciało jej wydrukować. Pewne wydawnictwo specjalizujące się w literaturze psychologicznej nawet nie chciało jej przeczytać. A muszę przyznać, że bardzo trudno mi się ją pisało. Niejednokrotnie miałem ochotę ją odłożyć i nie zajmować się nią więcej. Po pierwszej książce[2] wielu ludzi mi za nią podziękowało. Po drugiej[3] dostawałem informacje, że jeszcze nikt dotąd tej kwestii w ten sposób nie opisał. Pracując nad moim ostatnim dziełem niejednokrotnie na nowo przeżywałem opisane sytuacje. Wtedy to patrząc w przeszłość (jak to często pisał Viktor Frankl) doświadczałem „sytuacji nie do opisania”. Stawiałem wówczas zapaloną świeczkę na pamiątkę tych wszystkich którzy odeszli. Modląc się myślałem: „jeśli ta książka przyniesie komuś ulgę, to moja praca ma sens”. Bo te historie były nie do opisania…

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze