Fot. materiały prasowe

„Milczenie” drogą do wiary [RECENZJA]

17 lutego na ekrany polskich kin wchodzi najnowszy film Martina Scorsese pt. „Milczenie”. Wspominałam o nim już jakiś czas temu w naszym rankingu filmów nominowanych do Oskara. Ekranizacja Scorsese wzbudza różne, nawet sprzeczne uczucia. Jedno jest jednak pewne – jest to pozycja obowiązkowa. 

XVII wiek, Japonia. Prześladowania chrześcijan osiągnęły najwyższą formę. Za samą wiedzę o tym, gdzie się ukrywają, ówczesne władze proponują niemałą sumę pieniędzy. Schwytanie jednego z nich prawie zawsze oznacza męczeńską śmierć. Na okładce książki autorstwa Shūsaku Endō, która stała się inspiracją filmu Martina Scorsese, widzimy odcisk stopy. To symbol tego filmu. Schwytany chrześcijanin miał bowiem wybór: stanąć na obrazie Jezusa bądź zginąć podczas tortur.

Fot. materiały prasowe

Choć nie wszyscy przetrwali tę najcięższą próbę, to większość chrześcijan – a w samym XVII wieku było ich niemało – zginęła śmiercią męczeńską. W takich realiach osadzona jest akcja tego filmu. Ojcowie Sebastião Rodrigues i Francisco Garupe wyruszają w podróż do Japonii, by odszukać ojca Ferreire, który po poddaniu torturom – jak dotarło do jezuitów – zaparł się swojej wiary.

To filmowe arcydzieło – a takim niewątpliwie jest – nie podaje nam na tacy jasnych i klarownych odpowiedzi na stawiane w tej historii pytania. Tego typu koncepcja filmowa, nie ukrywam, należy do moich ulubionych. Wiele osób potwierdziło już tezę, że aby zrozumieć ten film, trzeba mieć choć trochę ugruntowaną wiarę. W przeciwnym razie, jak podkreślił kard. Kazimierz Nycz – „niektórzy mogą wyjść z tego filmu zgorszeni”. Jednak nieoczywistość tej historii powoduje, że na najważniejsze kwestie, które ta realizacja stawia, musimy odpowiedzieć sobie sami. Dlatego według mnie jest to dojrzałe i wartościowe kino.

Ta ekranizacja ma jeszcze jedno ważne przesłanie. O naszej wierze decyduje to, co mamy głęboko, w środku, praktycznie na samym dnie naszego serca – obdarte z pobożności i wyobrażeń na temat Boga. Dlatego wyrokowanie, jaki był ten film od razu po wyjściu z kina jest bardzo ryzykowne. Ja potrzebowałam całej nocy, by dotarł do mnie jego sens. Podczas oglądania dostrzegłam kilka bardzo ważnych symboli ewangelicznych, które z pewnością nieprzypadkowo się tam znalazły. Jeden, wciąż się przebijający, to ostatnie chwile Jezusa przed pojmaniem. Zrealizowane prawie 30 lat temu przez Scorsese „Ostatnie kuszenie Chrystusa” miało być początkiem tego, co zrealizował teraz.

Fot. materiały prasowe

Sami filmowi jezuici – co widać w grze aktorskiej – bardzo poważnie podeszli do odegrania swoich ról. Andrew Garfield przygotowywał się do tej roli ponad rok, poddając się jezuickim ćwiczeniom duchowym według św. Ignacego Loyoli. Adam Driver poddał się fizycznym cierpieniom, jakim było wychudzenie: w ciągu czterech miesięcy schudł ponad 20 kilogramów. Sam Liam Neeson podczas kręcenia scen dobrowolnie poddał się torturom, przez które przechodzili prześladowani chrześcijanie. Jednym z nich było powieszenie głową w dół nad dołem pełnym fekaliów.

Pytania o wiarę, jakie stawia obraz Scorsese, mogą wydać się skandalizujące. Jednak nie widziałam jeszcze filmu, który swoją bezpośredniością docierałby równie dobrze do sedna problemu. Czy milczenie Boga może stworzyć w nas wiarę? Tak, jeśli dowiadujemy się, że Bóg nie milczy, tylko cierpi wraz z nami.

Fot. materiały prasowe

 

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze