fot. pixabay.com

Misjonarz, który odwiedził własny grób   

Życie na misjach dostarcza wprost niezliczonej liczby niesamowitych historii. Zawsze cieszę się, kiedy mogę je poznać i porozmawiać z ich bohaterami. Nie zawsze jednak jest ku temu okazja, co oczywiście nie przeszkadza temu, żeby samemu pogłębiać swoje zainteresowanie. Czytając pewien archiwalny list, natrafiłem na opowieść, która wywarła na mnie ogromne wrażenie.  

Chyba żadne spotkanie z misjonarzem, w którym miałem okazję uczestniczyć – a było ich sporo – nie zakończyło się w planowanym czasie. Scenariusz powtarzał się za każdym razem –  opowieść trwała i nie był w stanie jej zatrzymać ani zapadający zmrok, a czasem nawet plany samego narratora. Żaden ze słuchaczy nie miał zresztą nic przeciwko temu. Historie z misji mają to do siebie, że słucha się ich z zapartym tchemCzas wtedy zatrzymuje się w miejscu. 
Chociaż autor opowieści, do której dotarłem, nie żyje już od ponad 30 lat, jestem przekonany, że spotkanie z nim byłoby nie lada ucztą dla wyobraźni, gwarantującą lepszą rozrywkę niż niejeden dreszczowiec. 

>>> Afryka: misjonarz stał się „żywym inkubatorem”.

Z Dębnicy na Cejlon 
Ojciec Andrzej Cierpka OMI, o którym mowa, był zakonnikiem należącym do Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej. Urodził się w 1905 roku w Dębnicy, małej wiosce niedaleko Ostrowa Wielkopolskiego. Mając 20 lat wstąpił do nowicjatu, prowadzonego przez oblatów w Markowicach. Po odbyciu nowicjatu złożył śluby zakonne. Już jako scholastyk miał gorące pragnienie, by wyjechać na misje. Chciał głosić Ewangelię ludziom zamieszkującym Indie. To marzenie udało mu się zrealizować zaskakująco szybko. 21 grudnia 1928 roku, będąc jeszcze klerykiem, opuścił Polskę, by po długiej morskiej podróży dotrzeć do Cejlonu  terenów, na których położona jest dzisiejsza Sri Lanka. Zaraz po przybyciu, ojciec Andrzej kontynuował naukę w seminarium w Dżafnie, przygotowując się do misji wśród tamtejszej ludności. 17 czerwca 1931 roku w Kolombo został wyświęcony na kapłanaTo był początek jego wielkiej misyjnej przygody.  

Ojciec Andrzej służył Tamilom przez ponad 50 lat. fot. misyjne.pl

Bohater na misjach 
O. Cierpka był bardzo zdolnym uczniem. Oprócz ojczystego języka polskiego, nauczył się i sprawnie władał językami: francuskim, niemieckim, angielskim, a takżebardzo trudnym językiem tamilskim, którym posługiwali się jego wierni. Wymagało to od niego nie tylko przyzwyczajenia języka do specyficznej wymowy tamilskiego, ale także nauki nowego alfabetu i pisma. 
Już dwa lata po święceniach został proboszczem misji w ArippuNastępnie został skierowany jako proboszcz do pracy w parafiach w IlavaliColombogamPoint PedroMullaitivu Thalvupadu. W wioskach, w których pracował, za parafian miał głównie rolników i rybaków. Praktycznie wszędzie dokąd dotarł, inicjował elektryfikowanie wsi oraz budowę wodociągów i dróg. Był zdolnym stolarzem i konstruktorem. Z wdzięczności za rozbudowę wioski, mieszkańcy jednej z nich nazwali go „Cierpkapuram”, co było bardzo dużym wyróżnieniem. W latach 1968-1975 ojciec Andrzej miał okazję przebywać na misji w Pallimunai. Tutaj poznał pewną niesamowitą historię 

 

Pomnik o. Cierpki OMI do dziś zdobi jedną z wiosek, którym poświęcił lata pracy.
fot. Google Street View

Zobaczyć własny grób
Pewnego razu, jak pisze w swoim liście ojciec Cierpka, odwiedził go inny oblat – ojciec Moreau. Ten francuski misjonarz, który poznał ojca Andrzeja w Ilavali, po wyjeździe z Indii przez pewien czas pracował w Wietnamie, kraju rządzonym przez zbrodniczy reżim. Prześladowanie Kościoła na tamtych terenach było wówczas nadzwyczaj silne. Władze kraju nie cofały się przed niczym, posuwając się nawet do morderstw kapłanów, zakonników i świeckich misjonarzy. W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku w sąsiednim Laosie zginęła śmiercią męczeńską grupa oblatów na czele z ojcem Mario Borzagą OMI. Dziś są błogosławionymi.

>>> Męczennicy z Laosu – o. Mario Borzaga OMI

Podczas pobytu w Wietnamie także ojciec Moreau nie uniknął represji i prześladowań. Na pewien czas dostał się nawet do niewoli. Sytuacja z pojmaniem misjonarza była jednak na tyle niejasna, że oficjalnie uznano go za zmarłego w niewyjaśnionych okolicznościach, a nieoficjalnie – za zamordowanego przez komunistów.  Dlatego odbył się jego symboliczny pogrzeb, a w Indiach usypano mu symboliczną mogiłę. Jak możemy się domyślać, zdziwienie wszystkich na widok zdrowego i uśmiechniętego Francuza powracającego z Wietnamu musiało być niesamowite. Ale chyba jeszcze bardziej niesamowite było zdziwienie ojca Moreau, który został zaprowadzony… na swój własny grób! Zakonnik długo się nie namyślając wyjął aparat, zrobił mogile zdjęcie, a przytwierdzoną do krzyża tabliczkę ze swoimi danymi zabrał na pamiątkę. Później „pochwalił się” nią ojcu Cierpce. Podkreślił wtedy, że choć misja w Wietnamie była bardzo wyczerpująca a czas niewoli niepewny, przetrwał to wszystko dzięki temu, że zaufał Bogu. 

Poświęcić życie Chrystusowi i ludziom
Po tej nietypowej sytuacji, niestrudzony ojciec Moreau pojechał jeszcze na 5 lat do Kamerunu, by tam głosić Ewangelię wśród Pigmejów. Potem znów pracował przez pewien czas w Indiach, posługując wśród Pariasów w Iramaitivu. Takich misjonarzy jak on czy ojciec Cierpka było znacznie więcej. Często skrycie, w cichości zwykłych dni wypełniali wezwanie Chrystusa, by głosić Ewangelię ubogim. Dziś możemy być niemal pewni, że bogaci w misyjne doświadczenie opowiadają sobie te misyjne historie już z nieba, gdzie cieszą się nagrodą za trud pracy dla Chrystusa i dla ludzi. 

***
Jeśli zainteresowała cię ta historia, możesz dowiedzieć się więcej kupując w naszym misyjnym sklepie książkę pod tytułem „Zapomniany misjonarz”, poświęconą o. Andrzejowi Cierpce OMI

 

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze