Oppenheimer

fot. YouTube/ TYLKOHITY

„Oppenheimer”, czyli opowieść o zniszczeniu świata [RECENZJA]

Pamiętam, z czasów szkolnych, lekcje przysposobienia obronnego. Uczono na nich, jak zachowywać się w przypadku użycia broni ABC (od pierwszych liter: atomowa, biologiczna, chemiczna). Uczono nas, jak się chować i gdzie przetrwać. Niewiele już z tego pamiętam. Z kina po „Oppenheimerze” wychodziłem w ciszy, po ostatniej scenie. Jaka będzie nasza przyszłość? W perspektywie tego, co się dzieje za wschodnią granicą, perspektywa użycia broni atomowej wydaje się zdecydowanie bliższa niż kilkanaście lat temu. Miałem wrażenie, że ludzie w kinie też o tym myśleli.

Christopher Nolan, reżyser, stwierdził, że „Oppenheimer” to najtrudniejszy film, jaki kiedykolwiek nakręcił. Po ukończeniu zdjęć miał poczuć ulgę, jak gdyby wyzwolił się od wielkiego psychicznego obciążenia. Ta przerażająca w swej istocie opowieść to coś więcej niż produkcja biograficzna. To prawdziwa historia tragicznego triumfu nauki, ale i – w pewnym sensie, nawiązując do słów tytułowej postaci – zniszczenia świata, jaki znali ludzie drugiej wojny światowej. Po wybuchach w Hiroszimie i Nagasaki świat stał się inny. Od tej pory, można powiedzieć, człowiek jest w stanie zniszczyć świat za pomocą broni, którą sam wyprodukował. Człowiek z jednej strony jest w stanie wymyślać najznakomitsze wynalazki, a z drugiej takie, które niszczą przyrodę, ludzi, świat.

Film trwa trzy godziny. Złośliwi mówią, że reżyser ten z filmu na film robi coraz dłuższe produkcje. Nie wiem, czy da się w krótszym czasie zmieścić: dzieje młodego genialnego studenta, który nie ma łatwo w życiu, , inicjację „Projektu Manhattan”, intensywne cztery lata pracy nad bombą atomową w Los Alamos zwieńczone testem nuklearnym „Trinity”, okres działalności w roli głównego doradcy Komisji Energii Atomowej po wojnie oraz przesłuchanie przed komisją śledczą, które poskutkowało cofnięciem mu certyfikatów bezpieczeństwa. Niemniej, momentami film mógł nużyć, szczególnie, gdy opowiadał o czasie działalności Roberta Oppenheimera jako doradcy w Komisji Energii Atomowej. Reżyser być może ze zbyt wielką drobiazgowością podszedł do szczegółów biografii naukowca nazywanego przez przyjaciół Oppi.

„Kto gra w najnowszym dziele Nolana? Krótko: wszyscy ważni. Niemalże w każdej scenie, bez żadnych fanfar, przed kamerę wyparowuje nagle jakaś znana twarz” – pisze słusznie Piotr Kamiński.

fot. YOUTUBE/ TYLKOHITY

Oppenheimer Cilliana Murphy’ego jest tyleż niesamowity, że to postać, którą raczej trudno nazwać sympatyczną, a jednak z zapartym tchem śledzimy jego losy i często wręcz kibicujemy mu. Nawet gdy wiemy, jak tragiczny w skutkach będzie efekt jego badań. Aktor pokazuje jego zalety, ale i wady. Pokazuje, że Oppenheimer był zwykłym człowiekiem, choć geniuszem fizyki. Prócz spektakularnie nakręconych ataków paniki, bodaj najmocniejszym momentem jest ten, kiedy po raz pierwszy fizyk widzi efekty swojej pracy. Radość, duma, strach i zwątpienie błądzą po jego twarzy, walcząc ze sobą o palmę pierwszeństwa w jego głowie.

„Nie mogę powiedzieć, że «Oppenheimer» to najlepsze dzieło Christophera Nolana, gdyż bardzo różni się od jego wcześniejszych filmów, takich jak «Dunkierka», «Batman: Początek», «Interstellar» czy «Incepcja», a już one były na wysokim poziomie” – pisze Dawid Muszyński, i z tym specjalistą się zgadzam.

I tak też jest z „Oppenheimerem”. Jest to jeden z najlepszych filmów biograficznych jaki widziałem. Jest to film, który zmusza do myślenia, podejmowania czasem trudnej refleksji: w którą stronę idziemy? Nie jest to historia tylko Oppiego, powstania bomby światowej, ale i refleksja o miłości i o tym, do czego zdolny jest człowiek – do jakich czynów szlachetnych, ale i do jakich podłych.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze