Rób zawsze to, czego się boisz. Paradoks, dzięki któremu zwyciężysz
Nikt z nas nie jest superbohaterem jak z filmu. Mamy natomiast moc wychodzenia poza to, co jest dla nas wygodne i przyjemne. Ma to głęboki cel i znaczenie – oznacza przyjęcie i posłużenie się danym nam od Boga człowieczeństwem dla pożytku własnego i innych.
Wszyscy mamy w sobie tony lęków, czasem wręcz absurdalnych. Nie jestem wyjątkiem. Stresuje mnie rozmawianie przez telefon z obawy, że nie zawsze dobrze kogoś zrozumiem – bo hałas, bo roztargnienie. Ograniczam swoje spontaniczne zachowania, bo co powiedzą inni. Lepiej nie wystawać poza normę. I tak mogłabym wyliczać. Tymczasem wychodzenie z ciasnego myślenia jest koniecznością. Każdy został wezwany do tego, by nie żyć w strachu przed życiem!
Dopiero niedawno, bo jakiś rok temu (mając już 23 lata życia za sobą) odkryłam w sobie taki mechanizm, że wielu rzeczy nie robię, bo boję się porażki. Niby takie oczywiste, a jednak było to wielkie odkrycie. Świat nas przyzwyczaja do spełniania jakichś norm postępowania, szufladkowania się w istniejące już kategorie, do wyścigu szczurów i osiągania nowych pułapów zawodowych. Ale co z tego, skoro nasza osobowość kształtuje się jednopoziomowo? Wygrana albo porażka. Coś więcej niż gnanie za sukcesem nas zadowala? A gdzie miejsce na wyciąganie wniosków, na przemodlenie decyzji, na hartowanie duszy?
„Nie toczymy bowiem walki przeciw krwi i ciału, lecz przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw pierwiastkom duchowym zła na wyżynach niebieskich” (Ef 6,12).
To fragment Biblii, który wskazuje dobitnie, że nie chodzi o to, co powierzchowne. Ileż ojców Kościoła o tym uczy, w ilu homiliach już to słyszeliśmy. Z dnia na dzień wywalczamy sobie życie wieczne. I widocznie trzeba to non stop przypominać, bo nadal dajemy się wepchnąć w wir dnia codziennego i przyklepujemy nasze głębokie frustracje, tłumacząc sobie, że jest tyle bieżących spraw. Nie analizujemy naszych działań, naszych motywacji, nie szukamy przyczyny naszego wycofania, rezygnacji, poszukiwania łatwych rozwiązań. Bo wszystko wydaje się trudne, nowe, wymaga zainwestowania sił, często kosztem wyrobionego już rytmu życia. Za tymi wszystkimi przeciwnościami, gdzieś tam na samym dnie jest w nas strach, ogromna obawa przed ośmieszeniem. Przecież tu, gdzie wegetuję, na utartych ścieżkach dom-praca-dom, wyrobiłem sobie już jakąś normę, mam już osiągnięcia, wiem, czego się spodziewać. W końcu popadamy w nic innego jak wygoda, konformizm.
„Odpoczniesz w niebie” – przeczytałam gdzieś kiedyś. To oznacza, że życie na ziemi zostało nam dane do pracy, do inwestowania talentów, do walki. Do harówki! Rozumiem, że nie każdy lubi przygody, ale tym właśnie jest życie – przekraczaniem samego siebie, by ostatecznie dojść do postawy miłosierdzia. Że potrafię i chcę potraktować priorytetowo drugiego, a nie siebie. Że powstrzymam się przed pokusą, bo wiem, że stać mnie na stanowczość wobec siebie. Że wygospodaruję krztę woli, by w całym swoim zmęczeniu poświęcić parę minut Bogu. Święty Paweł mówi do mnie i do Ciebie:
„Albowiem nie dał nam Bóg ducha bojaźni, ale mocy i miłości, i trzeźwego myślenia. Nie wstydź się zatem świadectwa Pana naszego ani mnie, Jego więźnia, lecz weź udział w trudach i przeciwnościach znoszonych dla Ewangelii według mocy Boga!” (2 Tm 1,7-8).
Jesteśmy przystosowani do pokonywania lęków. Mamy ducha mocy, mamy miłość, myślimy trzeźwo. Strach nie powinien mieć do nas dostępu, chyba że sami tak zdecydujemy i damy się zastraszyć. A to oznacza, że nie wykorzystujemy zbroi, w którą nas wyposażył Pan.
To dochodzenie do własnego ja musi boleć. Tak jak boli przewrócenie się, spadnięcie z roweru, uderzenie w coś twardego. Gdy ośmielimy się, pozwolimy na eksplorację własnego wnętrza, odkryjemy bolesne, poranione sfery – Bóg zacznie oczyszczać. Najprościej ujmując – Bóg zawsze wykonuje za nas czarną robotę. Po naszej stronie natomiast leży mała decyzja – powiedzeniu Mu TAK. Za nim kryje się całe mnóstwo wyzwań. Tak, powiem prawdę pomimo jej konsekwencji. Tak, zgłoszę się i powiem, co o tym myślę, może to komuś da światło, albo ja uwolnię się z lęku przed wyrażaniem swojej opinii przed innymi. Tak, przeproszę, chociaż wiąże się to ze śmiercią mojej dumy.
Mając w swoim otoczeniu taką waleczną osobę, widzę, jaką wspaniałą cnotą jest męstwo i niepoddawanie się, choćby na horyzoncie była tylko kpina, wyśmianie i krytyka. Czy jednak mają one jakiekolwiek znaczenie w obliczu życia wiecznego? Może nie warto bronić się przed krytyką? Pamiętajmy, że Bóg da nam wszystko, co nas do Niego zbliży, jeśli tylko poprosimy. A my, wolni, niezależni ludzie, boimy się prosić. Niech prośba skierowana do Boga będzie pierwszym wyjściem poza własny lęk.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |