„Święta Panno, przynieść, podaj, pozamiataj” – litania o Maryi z krwi i kości
„Królowo wylanych na zbity pysk za prawdę lub brak znajomości”, „Królowo wyśmianych za resztkę wiary na ustach”, „Królowo z powiekami na zapałki”, „Królowo przygarbiona siatami z dyskontów” – to wezwania z litanii, która dotknęła głębi uczuć wielu ludzi w Polsce.
To „Litania do Królowej blokowisk”. Litania, której autorowi – Grzegorzowi Kicińskiemu – udało się dokonać czegoś bardzo ważnego. O tym jednak za chwilę.
Choć „wieża prania i prasowania” może wywołać u nas uśmiech na twarzy, to z każdą kolejną sekundą i minutą tego utworu zdajemy sobie sprawę, jak niełatwe, trudne do zniesienia sytuacje opisuje ten utwór. Ta modlitwa. Zwyczajne i te nadzwyczajnie ciężkie. To jednak jednocześnie modlitwa przepełniona nadzieją, bo już na początku – w takim wstępie do litanii – słyszymy od autora takie słowa: „Pomyślałem, że jesteś tutaj. Tak, ta nadzieja jest we mnie, że zamiast chodzić wśród gwiazd i tam się cieszyć chwałą, wybrałaś to mieszkanko, tę klatkę, w której ciągle ktoś pali pety i wyrzuca gumę do żucia na schody”. Bo to litania, która ma uświadomić obecność Maryi. Obecność tak bliską, autentyczną i namacalną, że właśnie przez to jej nie zauważamy…
– Litania powstawała w Wielkim Poście, dzień po dniu… – mówi mi jej autor, Grzegorz Kiciński. To był czas wchodzenia w trudny, wymagający i nieznany czas pandemii oraz kwarantanny społecznej. – Dla mnie to były bardzo trudne chwile. Mieszkam z rodziną w małym mieszkanku, jest nas razem szóstka… – opowiada autor utworu. Muzyk zaprasza nas na blokowisko. Blokowisko to synonim miejsc, gdzie my po prostu jesteśmy na co dzień i gdzie możemy zobaczyć Jej obecność. Nie tylko w kościele, nie tylko na klęczkach, ale także wtedy, gdy w ręce mamy odkurzacz, niezapłacone rachunki czy ciężkie torby z zakupami. Przyznam, że słuchając tej litanii, niemal miesiąc po premierze, dochodzę do wniosku, że nie zmniejszyła ona swojej wagi ani o gram. A wręcz przeciwnie, waży i znaczy więcej, z każdym odsłuchem, utworu każdym kolejnym odbiorcą. Grzegorz, zanim zdecydował się na publikację utworu, poprosił o jego „recenzję” biskupa Adriana Galbasa. Chciał dostać coś na kształt błogosławieństwa. Nie ukrywał, że bał się tej oceny. Odpowiedź brzmiała: „Litania jest bardzo poruszająca i bardzo piękna. Warto ją udostępniać innym”. To nie była jednak pierwsza współpraca obu panów. Nieco wcześniej spod ich rąk wyszła „Ekstremalna Droga Krzyżowa – w domu i w sercu”, którą można zobaczyć i rozważać na kanale „Most do Nieba” w serwisie YouTube.
Praca nad litanią zaczęła się w Wielkim Poście, a jej premiera przypadła na maj, miesiąc maryjny. Ułożyło się to bardzo symbolicznie, choć ten terminarz nie wynikał z żadnego planu. Grzegorz Kiciński na co dzień szefuje Fundacji Aniołów Miłosierdzia, którą założono po to, by w Wilnie mogło powstać i działać pierwsze dziecięce hospicjum. W teledysku występują przyjaciele Fundacji, spora część została nagrana na częstochowskim blokowisku. W nagraniu, przez kolejne wezwania litanii, prowadzi nas właśnie Grzegorz Kiciński, choć go w teledysku nie zobaczymy. Przyznaje, że skala odbioru utworu bardzo go zaskoczyła. – To miała być malutka produkcja dla przyjaciół – opowiada.
Próbowałem się modlić modlitwami znanymi od wieków i po prostu mi nie szło…(Grzegorz Kiciński, autor „Litanii do Królowej Blokowisk”)
– Zaczął się czas pandemii, mamy małe mieszkanko, było bardzo trudno znaleźć jakieś źródło pocieszenia dla dzieci i dla żony, gdy się samemu to źródło traci. Później doszły do tego też rozmowy z przyjaciółmi, znajomymi, także z księżmi, siostrami zakonnymi. To były rozmowy o stracie pracy, lęku, samotności. Wiele było wspólnych doświadczeń, osamotnienia, takiego wewnętrznego i fizycznego ściśnięcia – mówi reżyser i scenarzysta.
I przy drodze krzyżowej i przy litanii chodziło o to, by odpowiedzieć sobie na pytanie: czy Chrystus i Matka Boża utożsamiają się z naszymi codziennymi cierpieniami? – Z cierpieniami, które trudno znaleźć w żywotach świętych. To cierpienia za firanką – mówi mi Grzegorz Kiciński. To litania najbardziej realna, życiowa, najbardziej prawdziwa. O „Litanii do Królowej blokowisk” można powiedzieć, że to litania wykluczonych. Tych ludzi, o których najczęściej zapominamy i tych sytuacji, których widzieć nie chcemy. To więc swoisty paradoks, bo w litanii przecież używamy najpiękniejszych określeń, którymi chcemy opisać czy nazwać osobę, za której przyczyną modlimy się do Boga. W przypadku tej litanii to sytuacje i osoby, które nazwane do tej pory często nie były. I to jest właśnie ten sukces, o którym wspomniałem na samym początku. Wezwania, które słyszymy w utworze i którymi się możemy modlić, to trochę zbiorowe autorstwo, bo kolejne wezwania Grzegorz Kiciński zaczerpnął z życia swojego, ale i swoich bliższych i dalszych znajomych. Od nich czerpał inspiracje i nazywał ich uczucia. Właśnie za to, że udało mu się je nazwać, dostał już po premierze utworu najwięcej podziękowań. – Przychodziły do mnie sms-y potwierdzające autentyczność tych słów. Wracała ta sama fraza: „Nareszcie ktoś nazwał moje myśli”, „Nareszcie mam Maryję z krwi i kości” – mówi Grzegorz Kiciński.
Przeczytaj też >>> Zofia Kędziora: Maryja. Medalik, ikona a może osoba?
Największym sukcesem było więc nazwanie uczuć, sytuacji, w której znalazło się wielu ludzi. To nazwanie jest bardzo ważne. Nazwanie rzeczy po imieniu buduje naszą rzeczywistość, w której żyjemy, z którą musimy się mierzyć. Nazwanie konkretyzuje to, o czym się myśli, co się przeżywa. Bez tego często trudno pójść krok dalej. – Dla mnie najważniejszą kwestią jest nazwanie prawdy po imieniu. To często jest bardzo trudne – mówi autor. I dodaje: „Nie wystarczy prawda, trzeba ją nazwać. To prawda wyzwala. Prawda o tym, że jest cierpienie, że jest realne – to trzeba sobie powiedzieć i powiedzieć prawdę o sobie przed Chrystusem i Maryją. Inaczej wiele słów, także słów modlitw, zaczyna być wyświechtanych. Mówimy, że Bóg nas kocha i akceptuje, ale jakich nas kocha i jakich akceptuje? Nazwijmy to, jacy jesteśmy! Okazuje się, że Boga interesuje, czy potrafię prasować, zrobić obiad, gdy żona jest po operacji. To Go interesuje!”.
Pamiętam taki moment, gdy pisałem jakąś poprawkę do litanii, a za mną wszystkie dzieci miały lekcje online. Dla wielu rodzin to była masakra. Specjalnie używam tego słowa. Tyle różnych bodźców, tu ktoś mówi za głośno, tu komuś komputer się wiesza. Masa różnych rzeczy i nagle mleko mi wykipiało! Zapomniałem o nim. W małym mieszkaniu smród mleka, to nie jest przyjemna sytuacja. I nagle jakby wszystko się zatrzymało, włączył się taki „slowmotion”. Pomyślałem sobie: „Kurczę, czy Chrystus z Maryją są właśnie w tym doświadczeniu spalonego mleka? Boże – czy przyjmiesz moją modlitwę z takim przypalonym kadzidłem?”
Grzegorz Kiciński mówi mi, że litanię niektórzy słuchali w słuchawkach na uszach. – Bywało, że ktoś zaczynał płakać, gdy słuchał ją zmywając naczynia. Zdaliśmy sobie sprawę, że te dłonie, które wywieszają pranie, które drżą już z przemęczenia, które podpierają zmęczoną głowę pełną problemów, że te wszystkie dłonie to dłonie, łzy, myśli Maryi. Ona tak bardzo z nami współodczuwa, że Jej nie zauważamy, bo jest tak blisko! – podkreśla autor utworu. To tym bardziej ważne, że w trakcie prac nad litanią i po jej publikacji w autorze było sporo wątpliwości. Czuł jednak, że musi te uczucia (swoje i innych) opisać.
– To bardzo za mną chodziło, trochę z tym walczyłem. Widziałem, że dzieje się coś bardzo poważnego. Chodziło za mną to, że to doświadczenie i to cierpienie woła o to, by je ponazywać – mówi reżyser. Dodaje, że jemu i jego znajomym w czasie pandemii trudniej było wypowiadać oficjalne slogany w stylu: „Jak u ciebie? W porządku!”. – Nie przechodziło nam to przez gardło. Nie było „w porządku”. Coraz mniej ludzi tak mówiło, ale jednocześnie nie mówili nic innego. Grzegorz Kiciński dodaje: „Czuliśmy, nie tylko przez maseczki, że jesteśmy zakneblowani. Nie było komu powiedzieć, jak bardzo cierpimy. Że to cierpienie jest realne i nie ma ujścia. Myślałem o tym ujściu. Jeśli mam się rozpędzić w tych myślach, wygadać się, to komu to dać? Kto to udźwignie? Kto udźwignie ten napór i gonitwę myśli? I wtedy przyszła mi na myśl… Ona! – kończy autor „Litanii do Królowej blokowisk”.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |