„Żeby przetrwać – trzeba żyć”. „Przysięga Ireny” [RECENZJA]
Na jej oczach hitlerowiec zamordował niemowlę i jego matkę. Po takim wydarzeniu nic już nie mogło być takie, jak było wcześniej. I rzeczywiście – to zabójstwo aktywowało w Irenie Gut bohaterkę.
Z drugą wojną światową automatycznie kojarzy mi się jedna Irena – Irena Sendlerowa. Jakie więc było moje zdziwienie, gdy zorientowałem się, jeszcze przed seansem, że film „Przysięga Ireny” nie opowiada o niej. A zakładałem, że tak właśnie jest. Tymczasem jest to opowieść o zupełnie innej kobiecie – o Irenie Opdyke, z domu Gut. Ale to równie bohaterska Irena, która w czasie okupacji hitlerowsko-sowieckiej ratowała Żydów na wschodzie Polski.
>>> Spróbujmy oswoić swoje lęki – „Orion” [RECENZJA]
Uratować życie
Nie słyszałem przed obejrzeniem „Przysięgi Ireny” o Irenie Gut (film skupia się na panieńskim okresie jej życia, stąd będę pisał Gut, a nie Opdyke). Tymczasem po seansie zrozumiałem, że to postać naprawdę warta poznania. Zmarła w 2003 r. kobieta nie jest tak znana jak jej imienniczka, wspomniana już Irena Sendlerowa. Tymczasem w czasie II wojny światowej i ona ratowała Żydów przed zbrodniczymi nazistami – za co w 1982 r. została uhonorowana medalem i tytułem „Sprawiedliwej wśród narodów świata”. Film „Przysięga Ireny” opowiada właśnie o wojennych losach Ireny – o tym, jak ratowała swoich żydowskich współbraci. Wysiedlona kobieta trafia do pracy w fabryce zarządzanej przez Niemców. Nie jest zbyt silna fizycznie, wiec po pewnym czasie zostaje przeniesiona do pracy w willi majora Rugmera – najważniejszego niemieckiego urzędnika w Tarnopolu. Wcześniej jednak, podczas pracy w fabryce, poznaje grupę kilkunastu Żydów pracujących w szwalni. Nadzoruje ich pracę, ale tak naprawdę zaprzyjaźnia się z nimi. Dlatego, gdy wyczuwa, że ich życie jest zagrożone, pomaga im w przedostaniu się do willi Rugmera. Tam ich ukrywa. Nie udałoby się jej zbudować dobrych relacjami z Żydami bez szczerości. To dzięki rozmowie, jeszcze w szwalni, podczas której sama przyznaje się do tego, że wcale nie ma kompetencji do pracy na swoim stanowisku (a więc skłamała Niemcom – podobnie jak oni) – zyskała ich sympatię. Kluczowe w życiu Ireny było jedno zdarzenie – zobaczyła, jak na ulicy Niemcy gonią kobietę z niemowlęciem, najpewniej Żydówkę. Na oczach złapanej kobiety mordują jej dziecko – uderzając nim o ziemię. A potem zabijają ją samą. Ukryta w jednym z budynków Irena widzi, jak okrutni są żołnierze Hitlera. I właśnie wtedy składa sama sobie przysięgę. Jeśli będzie mogła komuś uratować życie – to to zrobi. Powiedziałbym, że to wydarzenie uruchomiło w niej tryb bohaterki. A mnie, jako widza, bardzo poruszyła i zszokowała ta scena. I to pomimo tego, że rozumowo spodziewałem się tego, co zaraz nastąpi.
Nosiciele dobra
Właściwie większa część filmu rozgrywa się w willi Rugmera. I owszem, oglądamy obraz o Holokauście i o bohaterskiej postawie żyjącej wtedy Polki – ale jednocześnie oglądamy też naprawdę dobry film akcji. Widz czuje się, jakby obserwował grę w „kotka i myszkę” – rozgrywającą się pomiędzy Ireną i Żydami a hitlerowcami. W tyle głowy jednak pamiętamy, że to wcale nie była zwykła gra – to była walka o życie, o przetrwanie. Film ten pokazuje też, jak nawet w trudnych czasach ważne jest to, by codzienność choć trochę przypominała… codzienność. Dlatego, z pomocą Ireny, ukrywający się w podziemiach Żydzi tworzą namiastkę zwykłego życia. Grają w karty, w szachy, rozmawiają pary małżeńskie uprawiają seks. Wzruszający jest fragment filmu, który pokazuje świętowanie w ukryciu Chanuki – wybrzmiewa wtedy piękna, żydowska pieśń. Było w tej scenie dla mnie dużo nadziei. Bo choć okoliczności zewnętrzne nie sprzyjały, to świętowali, pozostali wierni swojej tradycji, swoim przekonaniom. Chanuka przedstawiona jest zresztą w zderzeniu z pompatycznym świętowaniem Bożego Narodzenia przez Niemców w willi. Film o Irenie Gut stara się pokazać, że nawet w mrocznych czasach może dziać się dobro, że da się zachować przyzwoicie. I oczywiście, kluczowa jest tutaj postać Ireny, bo to ona jest tą główną nosicielką dobra. Ale dobro okazują też Żydzi, których kobieta ukrywa. Jak tylko mogą – starają jej się pomagać, w ukryciu. Trochę jak myszki z bajki o „Kopciuszku” – to nawiązanie zresztą nieprzypadkowe, pojawia się bowiem w filmie. Ale i po niemieckiej stronie są dobrzy ludzie – zwłaszcza grany przez Andrzeja Seweryna Schultz. Wspiera, jak tylko może, działania Ireny. Choć powtarza wciąż: „nic nie chcę wiedzieć”. Dobrze, że twórcy nie dokonali generalizacji – że wszyscy żyjący wtedy Niemcy byli źli. Udało im się pokazać, że zło nie jest cechą narodową – ono siedzi w jednostce, w konkretnym człowieku. To konkretny człowiek podejmuje decyzję, czy chce pójść za złem, czy też chce wybrać dobro.
>>> Dobroci się nie zapomina [RECENZJA]
Warto ją poznać
Jest historia Ireny Gut – ta filmowa, ale i ta rzeczywista – opowieścią o tym, że aby przetrwać, trzeba żyć. Myślę, że codzienność – taka zwykła – poniekąd uratowała ją i wiele innych osób w trakcie II wojny światowej. Na początku filmu dostaje od Schultza ważną radę: „Czasami przetrwanie oznacza po prostu podanie deseru”. I, świadomie lub nie, ona idzie za tą radą. I dzięki temu, jako gosposia, Rugmera, może ukrywać kilkunastu Żydów. Irena urodziła się w 1918 r., więc w czasie akcji filmu jest bardzo młodą osobą, trochę po dwudziestce. Jest więc zdezorientowaną, przerażoną dziewczyną. Wojna ją zdecydowanie przerasta. Ale od początku staje po stronie światła i gdy jest na to gotowa – to potrafi działać naprawdę heroicznie. Aż szkoda, że jest to postać stosunkowo mało znana – żeby nie powiedzieć: nieznana. Pokazuje bowiem swoją życiowa postawą to, jak w trudnych czasach można siać dobro. I zarazem jest też świeżym, nieoklepanym jeszcze przykładem. Liczę więc na to, że o Irenie Gut – o Irenie Opdyke – będzie się teraz więcej mówiło. Film „Przysięga Ireny” na pewno może w tym pomóc. Zwłaszcza, że jest to bardzo dobrze i sprawnie zrealizowany obraz. Ogląda się go naprawdę z dużym zainteresowaniem. Fabuła wciąga, a do tego twórcom udało się dobrze oddać realia Polski wschodniej z czasów II wojny światowej. Podobała mi się też muzyka. Dla mnie siłą tego obrazu jest też kanadyjska aktorka Sophie Nélisse. Polskim odbiorcom będzie raczej mało znana – ja widziałem ją po raz pierwszy. Dlatego tym bardziej byłem zaskoczony, że taka drobna, niepozorna dziewczyna odgrywa rolę bardzo bohaterskiej kobiety. Połączenie to wypadło świetnie.
Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zaprosić do kin, gdzie już od 19 kwietnia będzie można zobaczyć „Przysięgę Ireny”. Warto zobaczyć ten film zwłaszcza teraz, w tak trudnym geopolitycznie czasie – gdy u naszych wschodnich sąsiadów trwa wojna. Bo historia Ireny Gut to opowieść o nadziei. O nadziei, która rozprasza mrok ciemnych dni historii.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |