Sebastian Gajewski (Sant’Egidio): towarzyszenie ludziom na ulicy pokazało mi, że naprawdę niewiele potrzebujemy do …
Nieważne, do kogo pójdziemy – zawsze chodzi o spotkanie. Nasze działania skierowane są do różnych osób, tych w kryzysie bezdomności, seniorów, romskich rodzin. Poprzez spotkanie poznajemy ich historie i nawiązujemy relacje. To właśnie relacja najbardziej zmienia człowieka – mówi Sebastian Gajewski, który działa w międzynarodowej wspólnocie Sant’Egidio.
Sebastian to architekt, który od wielu lat zaangażowany jest w pomoc najuboższym. Życiową misję realizuje w ramach wspólnoty San’Egidio, której początki sięgają 1968 r. Inicjatorem ruchu był Andrea Riccardi, który z grupą młodych osób postanowił poświęcić swoje życie na pomoc osobom żyjącym na marginesie życia społecznego. Dziś wspólnota znajduje się w ponad siedemdziesięciu krajach na całym świecie. W rozmowie z Klaudią Dohojdą Sebastian opowiada o spotkaniach z osobami w kryzysie i wielkich zmianach, jakie rodzą się z relacji.
Klaudia Dohojda (misyjne.pl): Istnieje wiele organizacji działających na rzecz osób wykluczonych i dotkniętych kryzysem. Czym na ich tle wyróżnia się wspólnota Sant’Egidio?
Sebastian Gajewski (Sant’Egidio): Co nas wyróżnia? Wydaje mi się, że kładziemy duży nacisk na spotkanie. To słowo klucz, które nas wyróżnia. Nieważne, do kogo pójdziemy – zawsze chodzi o spotkanie. Nasze działania skierowane są do różnych osób, tych w kryzysie bezdomności, seniorów, romskich rodzin. Poprzez spotkanie poznajemy ich historie i nawiązujemy relacje. To właśnie relacja najbardziej zmienia człowieka. Oczywiście pomagamy też materialnie, np. w każdy czwartek rozdajemy kanapki i ciepły napój, ale to tak naprawdę pretekst do rozmowy, nawiązania kontaktu. Nam zależy bardziej na spotkaniach, które coś zmieniają – niż na jednorazowej pomocy materialnej. Z pozostałymi organizacjami mamy kontakt, aby móc kierować do nich osoby potrzebujące profesjonalnej pomocy. Myślę, że głównie chodzi o towarzyszenie tym osobom, wejście w ludzką historię i spotkanie, od którego wszystko się zaczyna.
Wróćmy na chwilę do początków. Wspólnota została założona w Rzymie przez kilka młodych osób, a obecnie znajduje się niemal na całym świecie i patronuje jej św. Idzi. Jak do tego doszło?
– Zgadza się, choć zależy nam, aby używać włoskiej nazwy – Sant’Egidio, ponieważ obowiązuje ona we wszystkich miejscach, w których jesteśmy obecni. Aktualnie to ponad 70 różnych krajów. W tłumaczeniu oznacza oczywiście Św. Idziego, ale jesteśmy kojarzeni z wersją włoską. Wspólnota została założona w Rzymie tuż po soborze watykańskim II przez grupę młodych ludzi, której liderem stał się Andrea Riccardi. Zrodziło się w nich pragnienie autentycznego życia Ewangelią, życia na 100%. Był rok 1968 r. – czas trudny pod względem wielkich nierówności społecznych, którym przyglądał się Andrea i jego znajomi. Zaczęli od modlitwy i czytania słowa Bożego, dlatego do dzisiaj modlitwa pozostaje pierwszym „dziełem” wspólnoty. To stało się impulsem i zrodziło w nich pragnienie, by pomagać osobom z marginesu społecznego. Wszystkie dzieła, które powstają we wspólnocie są odpowiedzią na potrzeby, które zauważymy w społeczeństwie. Wiemy o nich właśnie ze spotkań z konkretnymi ludźmi.
>>> Niemiecki Federalny Krzyż Zasługi dla założyciela Wspólnoty Sant’Egidio
Mówisz o ludziach, którzy traktowani są często jak margines społeczny. O kogo właściwie chodzi? Czym się zajmujecie?
– Na całym świecie podejmujemy różne działania i trafiamy do różnorodnych grup społecznych. Tak samo jest w Polsce. Ja należę do poznańskiej wspólnoty i od początku jej istnienia najważniejsze było czwartkowe spotkanie, i tak jest do dzisiaj. Warto zaznaczyć, że spotkanie odbywa się w każdy czwartek – nawet jeśli przypada wtedy święto. Dla osób w potrzebie nasza stałość jest bardzo ważna. Najpierw robimy wspólnie kanapki dla ubogich, później przechodzimy do kaplicy na półgodzinną modlitwę i w końcu udajemy się na dworzec. To kulminacyjny punkt spotkania. Na dworcu spotykamy ubogich i oni wiedzą, że o godz. 21:00 pojawia się nasza wspólnota. Rozdajemy to, co przygotowaliśmy, rozmawiamy, budujemy relacje, słuchamy siebie nawzajem. Spotkanie kończymy wspólną modlitwą.
Około roku temu w naszej wspólnocie powstał przewodnik „Gdzie”. Jest on w wersji papierowej i działa też jako aplikacja. W nim znajdziemy wszystkie informacje odnośnie różnego rodzaju pomocy – gdzie przenocować, gdzie zjeść, gdzie udać się do lekarza lub zwyczajnie ubrać. Bierzemy pod uwagę, że osoby, którym pomagamy nie mają pieniędzy, a często też ubezpieczeń, więc miejsca, które umieściliśmy w przewodniku biorą te okoliczności pod uwagą i są w stanie udzielić im pomocy. Wersję papierową rozdajemy przy okazji spotkania z tymi osobami, a aplikacja bardziej pomaga samym członkom wspólnoty.
Oprócz tego organizujemy „szkołę pokoju”, czyli spotkania z romskimi dziećmi, w czasie których uczymy języka, zaznajamiamy z naszą kulturą i organizujemy wyjazdy. W czasie pandemii w poznańskiej wspólnocie udało się otworzyć „szafę przyjaciół”. To szafa, którą udostępniamy w każdy poniedziałek osobom potrzebującym ubrań lub innych rzeczy materialnych, czegoś do okrycia się, plecaka, środków higienicznych. Od dwóch lat spotykamy się również z seniorami z DPS-u.
>>> Karolina Binek: wykluczenie komunikacyjne. Jak umierają marzenia i możliwości? [FELIETON]
Każdy może znaleźć miejsce dla siebie.
– Myślę, że tak. We wspólnocie zależy nam na odnalezieniu swojego miejsca, ale też ludzi, z którymi chcemy działać. Ważne też, aby w tym miejscu być stałym i to właśnie ta stałość jest kluczowa. Dwa lata temu usłyszeliśmy od seniorów, że na pewno przyszła kolejna grupa, która pobędzie z nimi przez miesiąc i zniknie. Tak się nie stało, ale ich zdanie pokazało nam, jak ważna jest wierność w zadaniach, które podejmujemy.
Wasza wspólnota ma charakter ekumeniczny. Znasz osoby, które nie są katolikami, a przychodzą na spotkania?
– Pojawiają się w naszej wspólnocie i osoby innych wyznań, i osoby niewierzące, często angażują się i pomagają w różnych obszarach.
Chrześcijanie czy ludzie wyznający inną religię?
– Głównie chrześcijanie, ale zdarzają się też osoby innych religii. Sant’Egidio przyciąga wielu ludzi, którzy chcą pomagać drugiemu człowiekowi. Jest jakaś wspólna sprawa, która nas łączy. Uczestniczyć w działaniach wspólnoty może każdy, kto jest wrażliwy na głos osób w potrzebie, ale stopień zaangażowania zależy już od konkretnej osoby. Niektórzy zostają na poziomie bycia wolontariuszami, inni odczytują to miejsce jako swoją drogę.
I ze względu na tę drogę określacie się jako wspólnota? Czemu nie organizacja lub inne stowarzyszenie?
– We wspólnocie chodzi właśnie o to, że przeżywamy razem jakąś drogę. Na ile oczywiście chcemy, ale robimy to wspólnie. Znowu chodzi o spotkanie i w ten sposób wracamy do punktu wyjścia. Spotkanie z ubogimi, ale też innymi osobami we wspólnocie. My nie jesteśmy w pracy. Spotkania zmieniają nie tylko osoby w potrzebie, ale też nas. Wydawałoby się, że my nic nie możemy dostać od tych, którzy sami czegoś potrzebują, a jest zupełnie inaczej. Okazuje się, że ich historie otwierają nam oczy na pewne aspekty i wzbudzają wdzięczność. Możemy spojrzeć na nasze życie i być wdzięcznymi za to, co mamy.
>>> Sztuka pojednania. Scenariusz i wykonanie: Daniel Rycharski
Na co Tobie otworzyły oczy spotkania z osobami w kryzysie bezdomności?
– Jestem bardziej otwarty na relacje i na pewno bardziej wdzięczny. Towarzyszenie ludziom na ulicy pokazało mi, że naprawdę niewiele potrzebujemy do szczęścia. Nauczyłem się otwartości, która nie ocenia, ale też przekraczania swoich uprzedzeń i budowania dobrych, głębokich relacji z osobami ze wspólnoty. Ten temat mi umykał, a wspólnota otworzyła mi oczy na wartość relacji.
Pomoc osobom w kryzysie na pewno nie należy do najłatwiejszych. Przeżywasz w związku z nią jakieś trudy lub osobiste kryzysy?
– Czasami nie wiem, co powiedzieć, bo przecież słucham różnych historii i często są to historie naprawdę dramatyczne. Ale wtedy przychodzi na pomoc wspólnota. Trudną sprawą są też informacje o czyjejś śmierci. Wiadomość o śmierci osób z ulicy, które poznało się w pewnym momencie, jest czymś trudnym i bolesnym. O jednej osobie dowiedziałem w czasie organizowanej przez nas mszy za zmarłych bezdomnych. Nagle padło imię zmarłej osoby, a mnie zamurowało, bo znałem ją bardzo dobrze. Miała nietypowe imię, więc wiedziałem, że chodzi o nią.
Poza tym czasem przed spaniem, będąc w ciepłym łóżku rozmyślam o spotkanych osobach na dworcu, bo domyślam się, że oni w tym momencie nie mają gdzie spać i marzną na dworze. We wszystkich zmaganiach we wspólnocie bardzo pomocny jest drugi człowiek i możliwość dzielenia z nim swoich trudów i radości.
No właśnie, ta praca przynosi na pewno także owoce.
– Konkretnym owocem i punktem kulminacyjnym jest obiad bożonarodzeniowy, który organizujemy jako Sant’Egidio na całym świecie. To ubodzy powiedzieli nam o swojej potrzebie. Chcieli, aby to był obiad 25 grudnia, a nie wieczerza wigilijna, bo w tym dniu czują się najbardziej samotni. Na takie spotkanie przygotowywane są imienne zaproszenia. Czują, że to jest ich czas, miejsce, i że nikt ich nie wygania. My sami mamy możliwość pobyć z osobami, z którymi budowaliśmy relacje przez cały rok.
Poza tym każde spotkanie jest owocne. Dzielenie się swoimi historiami i wzajemne słuchanie przybliża jednego człowieka do drugiego. Z takiej relacji rodzi się pokój. Jest to trzeci filar wspólnoty. Pierwszym jest modlitwa, a drugim ubodzy. Pokój rodzi się właśnie z tego małego i niepozornego spotkania, które mnoży dobro i prowadzi do wielkich rzeczy.
>>> #Podkast: czy narodowcy są wykluczeni z Kościoła? Rozmowa z Ziemowitem Przebitkowskim
To dlatego papież Franciszek nazwał Was „rzemieślnikami pokoju”?
– W dużej mierze myślę, że tak. Sant’Egidio angażuje się także w duże negocjacje pokojowe między krajami w konflikcie i współpracuje ze światowymi organizacjami, takimi jak ONZ. Dzięki działaniom wspólnoty doszło do zawarcia pokoju w Mozambiku, który dotknięty był wojną domową. Ale to wszystko zaczyna się od spotkania, od osobistych relacji, które zataczają coraz szersze kręgi i wpływają na całe społeczności. Np. z dziećmi romskimi spotykamy się w domu kultury, co tworzy pewną atmosferę, stwarza kontekst. Oddziałuje na dzieci, pracowników domu, ich rodziny, okolicę i jeszcze dużo dalej. Budowane są pomosty pomiędzy ludźmi i pokoleniami. Do seniorów przecież chodzimy jako młodzi ludzi. Od tych miejsc zaczyna się światowy pokój.
Historia, która zapadła Ci w pamięć?
– Jakiś czas temu rozdawałem kanapki i herbatę na dworcu, po czym podszedłem do jednego mężczyzny. Miałem wrażenie, że w czasie rozmowy zdjął z siebie maskę i szczerze opowiedział o swoich błędach z przeszłości. Na końcu podziękował, że słuchałem bez oceniania, radzenia, zdziwienia. Po prostu przyjąłem jego historię. To znowu mi pokazało, że naprawdę potrzeba niewiele.
Znam też pewną rodzinę, a właściwie samotną matkę z synem. Tak potoczyła się ich historia, że wylądowali na ulicy. Za każdym razem doświadczamy wielkiej radości przy spotkaniu, ale najciekawsze jest to, że ten syn często ze mnie żartuje. To mnie w pewien sposób rozbraja i uzdrawia. Sam wtedy zdejmuję maskę, przestaję być kimś ważnym, przestaję mieć poczucie, że ja przecież pomagam, a to oni mnie potrzebują.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |