Stranger Things, czyli o prawdziwym strachu

Najnowszy serial Netflixa przyprawia o prawdziwe dreszcze. Nie dlatego jednak, że zobaczymy w nim kilka brutalnych scen. Co wspólnego mają gry RPG i chrześcijanie? 

Małe miasteczko 

Hawkins to małe miasteczko. Cała opowieść zaczyna się pewnego wieczoru, kiedy to ginie Will, syn ekspedientki, Joyce Byers. Sprawa zostaje zgłoszona do miejscowego szeryfa, Jima Hoppera. Zrozpaczona matka próbuje zrobić wszystko, by odnaleźć syna, jednak policjant nie wydaje się być z początku zbytnio zainteresowany zaginięciem. A jednak w miasteczku zaczynają się dziać bardzo dziwne rzeczy, co skłania Hoppera do pełnego zaangażowania się w poszukiwania. Równolegle w miasteczku zjawia się dziewczynka, która nie potrafi rozmawiać, a jej jedyną cechą charakterystyczną jest tatuaż z numerem 011.  

Cały serial jest ukłonem w stronę kina lat osiemiedziątych. Widz, który śledzi losy mieszkańców miasteczka Hawkins, ma wrażenie, że przenosi się w nostalgiczną podróż do swojego dzieciństwa: kaset magnetofonowych, syntezatorów muzycznych, komiksów i gier RPG (a więc gier, które polegają na wcielanie się w fikcyjne postaci). Jeśli ktoś z czytających oglądał „Szczęki” Stevena Spielberga, z pewnością również będzie wiedział, o czym mówię.  

Fot. Netflix

Cała historia, choć przeznaczona dla dorosłych, opowiedziana jest z perspektywy małych, niewinnych dzieci, które przypadkiem odkrywają wielką tajemnicę. Bracia Matt i Ross Duffer podjęli się reżyserii tego dzieła. I muszę przyznać, że wyszło im to mistrzowsko. Sami w zakulisowych rozmowach przyznali, że drugi sezon zaczęli kręcić, gdy pierwszy był jeszcze emitowany. Nie wiedzieli więc, jakiej reakcji publiczności mogą się spodziewać (która, jak się później okazało, była niezwykle pozytywna). Postanowili więc tworzyć kolejne odcinki pod aktorów i ich personalne zdolności. Całość, która kulminuje się w finale drugiego sezonu, jest naprawdę oszałamiająca. Dlaczego jednak o tym piszę? 

Strach 

Zastanawiam się, jak nie zdradzić nikomu ważnej części tej historii, a jednocześnie powiedzieć, dlaczego chrześcijanin może z całkowicie innej perspektywy zobaczyć ten cały, pozornie rozrywkowy serial. Zacznę więc może od tego, że oglądając go, bardzo się bałam. Choć nie lubię thrillerów, oglądanie ich nie robi na mnie większego wrażenia. Kultura popularna chyba nas wszystkich obdarła z jakiejś subtelności i zaskoczenia widokiem krwi. Bałam się natomiast czegoś innego.  

Fot. Netflix

W pewnym momencie serial ten przestaje być tylko rozrywkowy, a staje się opowiadać o mrocznym świecie, który istnieje tak długo, jak istnieje nasz świat stworzony przez Boga, o czym wiemy przecież z Księgi Rodzaju. Nawet w rozmowie z redakcyjnym kolegą, Aleksandrem, obydwoje stwierdziliśmy, że serial ten jest tak bardzo straszny, ponieważ z jakiegoś powodu wydaje się być realny. Nie mam zamiaru nikogo straszyć, jednak czy jako chrześcijanie mamy świadomość istnienia złego, który wciąż czyha na nasz upadek? Co więcej, czy naprawdę mamy świadomość istnienia piekła? Jako świadomy katolik w pewnym momencie zupełnie inaczej zaczęłam odbierać całą fabułę, biorąc ją zupełnie poważnie. Choć może to wydać się trywialne, zachęcam każdego do tego, by właśnie w tej perspektywie zobaczył ten serial. Wówczas prócz rozrywki i zabawy wyniesiemy z niego znacznie więcej.  

 Fot. wallpapersden.com

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze