Fot. Archiwum prywatne Moniki Gałęskiej

Terapia ukierunkowana na współpracę z łaską Bożą jest tym, do czego warto dążyć [ROZMOWA]

Monika Gałęska tańcem interesuje się już od dzieciństwa. Skończyła m.in. Państwową Szkołę Baletową w Poznaniu. Dzisiaj sama w niej uczy oraz m.in. prowadzi terapię tańcem, która nazywana jest „dotknięciem serca, ciała i duszy”. Dlaczego właśnie tak i w jaki sposób ta forma terapii może pomóc w relacji z Bogiem?

Karolina Binek (misyjne.pl): Czym jest terapia tańcem? To coś nowego czy też forma terapii znana już od lat?

Monika Gałęska: – Terapia tańcem jest przede wszystkim spotkaniem i relacją z drugim człowiekiem na różnych płaszczyznach – psychicznym, fizycznym, emocjonalnym i duchowym. To relacja oparta na otwartości serca, na szczerości i na odkrywaniu prawdy o sobie samym i o drugim człowieku. Jest zaproszeniem do szukania i odpowiedzenia sobie na pytanie ,,kim jestem”, jakie są moje zasoby, jakie możliwości w odsłanianiu silnych i słabszych stron. Każde spotkanie jest próbą zmierzenia się ze swoim życiem, takim jakie ono jest, jest również próbą wejrzenia we własne wnętrze. Często egzystencjalne doświadczenia  osadzone są  głęboko w nas, nigdy nie zostały wyrażone, po wielokroć tłumione i takie zaniedbane potrafią odzywać się i zakorzeniać w ciele, na przykład w formie chorób czy symptomów psychosomatycznych. Bardzo często więc, kiedy ktoś przychodzi na terapię tańcem, to właśnie po to, żeby poprzez ciało wyrazić siebie, odstresować się oraz zrzucić  bagaż – jakże często niezwykle trudnych i bolesnych – emocji. W związku z tym spotykamy się, aby rozeznać co jest dobre a co wymaga pracy nad sobą, czy to poprzez improwizację taneczno-ruchową, czy też inne formy plastyczne – z muzyką albo bez – , a czasami nawet w ciszy, która potrafi najbardziej odkryć prawdę o człowieku. Dopełniając odpowiedzi na Pani pytanie, terapia tańcem jest możliwością spotkania i pracy z drugim człowiekiem, która wykorzystywana jako leczenie i uzdrawianie znana była od wieków, choć wcześniej nie do końca uświadomiona i nienazwana terapią tańcem. Taniec jednak od zawsze był silnym środkiem wykorzystywanym w celach leczniczych w uzdrowieniu zarówno ciała jak i duszy.

Zatem najpierw odbywa się rozmowa, a dopiero później ewentualnie terapia w formie tańca?

– Pierwsze sesje, muszę przyznać, są zawsze konsultacyjne, polegające na rozmowie, która ma na celu poznanie danej osoby, poprzyglądanie się temu z czym przyszła i zastanowieniu nad motywacją i celem terapii. Próbuję rozeznać jaka forma pomocy byłaby najskuteczniejsza, aby wydobyć i uporządkować to z czym dana osoba się zgłasza. Dopiero przy kolejnym spotkaniu, stopniowo podejmuję działania w ruchu albo w tańcu, który zazwyczaj jest pierwszym krokiem do większej swobody i otwartości w wyrażaniu siebie. Tutaj są już włączane tematy ruchowe, taneczne sekwencje polegające np. na improwizacji,  czy też zadaniach z rekwizytem albo rysunkiem pozwalającym przepracowywać różne stany emocjonalne i psychiczne. Taka forma jak i każda inna , musi być realizowana w procesie spotkań, czyli w czasie który pozwoli z delikatnością i uwagą przyjrzeć się temu co się wydarzyło w życiu osoby proszącej o pomoc.

>>> Nawet jeśli się zagubię, to wiem, że Bóg mnie nie zostawi [PODKAST]

Fot. Archiwum prywatne Moniki Gałęskiej

Taniec zawsze był bliski Pani sercu, czy też zainteresowanie pojawiło się dopiero z czasem? Jak wyglądał Pani rozwój na drodze tańca?

– Głęboko wierzę, że pierwsze bicie serca w łonie mamy, było tym pierwszym tańcem, który później jako malutkie dziecko zaczęłam wyrażać w sposób spontaniczny np. na dywanie w pokoju, w domu u moich rodziców. To Oni byli pierwszymi świadkami moich poczynań tanecznych, którym od samego początku towarzyszyła wielka radość. Kiedy miałam dziesięć lat, rozpoczęłam edukację w Państwowej Szkole Baletowej w Poznaniu, którą ukończyłam dziewięć lat później. Pracowałam w Polskim Teatrze Tańca i wyjechałam na zaproszenie jednego z profesorów do Drezna w 1995 roku, gdzie rozpoczęłam studia, aby podszlifować się i dalej się kształcić w kierunku tańca artystycznego i współczesnego. Po drodze realizowałam powołanie do tańca jeszcze w innych teatrach na terenie Polski i Niemiec, po których zajęłam się studiami pedagogiki tańca, aby móc kształcić młode pokolenie artystów i pracować jako wykładowca w Państwowej Szkole Baletowej, gdzie od lat uczyłam i uczę interpretacji muzyczno-ruchowych, tańca współczesnego oraz jazzowego.

Taniec zatem był i jest w dalszym ciągu wiernym towarzyszem mojego życia, w którym ciągle na nowo się rozkochuję, a miłość ta wyraża się coraz głębiej np. poprzez posługę związaną z terapią tańcem, regularnym od kilkunastu lat prowadzeniem Medytacji w Sztuce Sakralnej w Bazylice św. Józefa w Poznaniu, czy organizowaniu rekolekcji w duchu karmelitańskim i gościnnej współpracy z różnymi innymi Instytucjami takimi jak Stowarzyszenia i Fundacje.  Jednym z nich było np. Stowarzyszenie ,,Na Tak”, czy ,,Roktar”, miejsca, które pozwoliły na pracę z ludźmi o niepełnosprawności umysłowej i fizycznej, co stanowiło niezwykle piękne i głębokie doświadczenie w mojej dotychczasowej działalności. Niedługo podejmuję też współpracę z Fundacją Amicus również z osobami niepełnosprawnymi, z czego się ogromnie cieszę, ponieważ zdaję sobie sprawę, jak wielka jest potrzeba rozwoju, radosnego bycia i wsparcia u takich ludzi.

Na Pani stronie internetowej znalazłam informację, że terapia tańcem to „dotknięcie serca, ciała i duszy”. To stwierdzenie chyba też łączy się z kwestią duchowości.

–  Tak, dotknięcia o których pisałam i piszę nawiązują do dotknięć tych najczulszych strun  w ludzkim wnętrzu – strun serca, ciała i duszy, i jest to bardzo głębokie i wielowymiarowe duchowe doświadczenie. Wzruszającym dla mnie jest za każdym razem, kiedy przy spotkaniach w trakcie sesji – czy to grupowej czy indywidualnej – pojawią się łzy radości, smutku, cierpienia czy bezradności. Widzę jak wielkim darem i doświadczeniem jest spotkanie, i to wspólne tkanie, które ma nie tylko wymiar fizyczności, ale również duchowości, która jest przecież wpisana w istotę człowieczeństwa i którą warto w sobie odkrywać i pielęgnować. Terapia jest zatem silnie związana z tym co duchowe w nas. Dla mnie osobiście, w pracy jaką realizuję, wartość duchowości chrześcijańskiej stanowi o fundamencie każdego działania, gdyż Słowo Boże, modlitwa i oddanie się w intencji pomocy innym, prowadzi do tego, że ze spokojem tę drogę przemierzam i pozwalam na spotkanie nie tylko ze sobą, ale przede wszystkim z Panem Bogiem.

>>> Gdzie medycyna mówi „nie wiem” – tam działa Bóg [ROZMOWA]

Fot. Karolina Binek / Misyjne Drogi

Terapia pomaga w relacjach z innymi i w relacji z samym sobą. A czy jest też w stanie pomóc w relacji z Bogiem?

– Tak, jestem o tym głęboko przekonana, że tak jest, albo – inaczej – że tak może być. Można powiedzieć, że jeżeli z nas – osób pomagających – wypływa autentyczna więź i relacja oparta na takiej bliskości, to jest szansa, że w osobach które tej bliskości poszukują – nawet nieświadomie – pojawi się pragnienie spotkania i ,,tkania” naszego życia już nie tylko z ludźmi ale również, albo przede wszystkim w relacji z Panem Bogiem. Terapia ukierunkowana na współpracę z łaską Bożą, oprócz relacji ze sobą samym i z drugim człowiekiem jest tym, do czego warto dążyć i do czego często zachęcam. Wszystko jednak musi się dokonywać w przestrzeni wolności i zgodnie ze swoim sumieniem i wewnętrznym głosem serca.

Często podczas terapii możemy też odkryć, że potrzebne nam jest płynące z serca zrozumienie i ciepło, którego na przykład nie doświadczyliśmy ze strony rodziców. I właśnie to obolałe serce może uleczyć moc Pana Boga i tylko Jego dotknięcie. Ale nie stanie się to bez naszej pracy, determinacji i zaangażowania i bez przejścia będącego procesem, czasami bardzo długim i żmudnym, i temu służy między innymi terapia. Warto przy tym pamiętać, że jako ludzie jesteśmy krusi i delikatni, ale możemy poddać się Bożemu prowadzeniu, mamy możliwość pielgrzymowania  i otwierania się na Łaskę. To jest nam dane w bezinteresownym darze. Jest to zatem droga, podczas której może zostać uleczona nasza dusza niezależenie od tego, jak bardzo została poraniona i jak bardzo jest obolała.

Wspomniała Pani też o tym, że proces terapii może być dla kogoś trudny. A co jeśli przychodzi na terapię tańcem ktoś, kto ma problemy z cielesnością, kto nawet ma opory przed przytuleniem drugiej osoby? W takiej sytuacji proces terapeutyczny może potrwać dłużej?

– Ludzie poranieni w swojej cielesności zazwyczaj przechodzą przez bardzo długi i bolesny proces leczenia. Jest on trudnym, gdyż związanym z bardzo osobistymi i traumatycznymi przeżyciami takimi jak np. wykorzystanie seksualne, poniżanie, upokorzenie, albo doświadczenie które dopiero w późniejszym etapie życia rozeznali jako złe. I należy podkreślić, że dotyka to nie tyle aspektów fizycznych, ale również tych psychicznych i duchowych. Te ostatnie wpływają z ogromną siłą na wiarę w siebie, jakże często poczucia bezsensu i bezcelowości życia i istnienia. Tutaj, odpowiadając na Pani pytanie, zbliżenie się do drugiej osoby, dotknięcie jej czy przytulenie, może być przez długi czas czymś absolutnie nie osiągalnym i pomoc specjalistów takich jak psycholog, czy psychiatra albo osoba duchowna jest niezbędna, aby pomóc na drodze do uzdrowienia. Terapia tańcem może być w takich sytuacjach  ogromnym wsparciem i uzupełnieniem terapii we współpracy z danym specjalistą. Ważne, aby pomalutku przekraczać siebie w pracy m.in nad ciałem, pokochaniem go i odkryciem wielkiej jego wartości i godności. Istotny jest jednak stały powrót do rozmowy z terapeutą, która może dać poczucie wzmocnienia i świadomość, że na tej drodze nie jesteśmy sami, że możemy te rzeczy omówić, wytańczyć razem, wyklaskać naszą złość i niezgodę na to co się wydarzyło. Albo ze wszystkich sił wytupać to co boli, a co może przynieść  wielką ulgę.

>>> Kurs Alpha to nie lekcja religii. To świetne narzędzie ewangelizacji [ROZMOWA]

Są jakieś problemy, które pojawiają się najczęściej u osób, które decydują się na terapię tańcem?

– Poczucie osamotnienia, zaburzone relacje, brak nadziei i sensu, stres i wypalenie zawodowe, brak miłości i tęsknota za nią, to są jedne z najczęściej spotykanych problemów.  Jeśli człowiek nie doświadcza przez dłuższy czas bliskości, zrozumienia, intymności, żyje w poczuciu nieustannego biegu, nie oddycha świadomie, nie robi przerw, nie ma czasu dla siebie i innych, ,,katuje” swoją codzienność nie pozwalając sobie na dobrostan, po prostu choruje. Człowiek taki robi się skryty, pełen lęku, dzikiej bojaźni, która zaczyna nim rządzić, a to wszystko paraliżuje go – zarówno sferę jego myśli, uczuć jak i serca. Z czasem, pod wpływem chronicznych napięć i ogromnie trudnych doświadczeń, oprócz duszy zaczyna również chorować nasze ciało. Pojawiają się dolegliwości psychosomatyczne. Boli nas głowa i całe ciało, tworzą się napięcia, cierpimy na bezsenność, spada nasza odporność i to wszystko rośnie i lokuje się w różnych naszych zakamarkach wywołując poczucie bezradności i ,,krzyku”. Jest to niezwykle częsty temat spotkań w terapeutycznej relacji.

Wiem, że to jest kwestia indywidualna, ale kiedy najlepiej zdecydować się na terapię? Od razu, gdy pojawiają się pierwsze niepokojące nas objawy?

– Myślę, że jeżeli ktoś faktycznie zauważył pierwsze niepokojące objawy u siebie takie jak przedłużający się stan smutku, bólu, źle przeżywanej samotności czy doskwierające poczucie osamotnienia, z którym ciężko sobie dać samemu radę, to warto poszukać pomocy, być otwartą na nią i skorzystać z wiedzy i doświadczenia specjalistów. Z pewnością warto też zwrócić się do lekarza kiedy czujemy, że dotyka nas przygnębienie z którym nie możemy się uporać, które wpływa na nasze samopoczucie i zdrowie, relacje i zachowania. Zwiększone poczucie odizolowywania się od ludzi i świata, bezsilność, to symptomy, coraz częstszego   obecnie problemu z depresją i różnymi zaburzeniami nastroju.  Pracowałam przez jakiś czas w Ośrodku Pomocy Psychologicznej z osobami ze schizofrenią i z depresją, z ludźmi, którzy próbowali targnąć się na swoje życie i wiem, że bez terapii, bez pomocy lekarzy, terapeutów, specjalistów, czasem hospitalizacji albo pobytach na oddziałach dziennych,  nie byliby w stanie normalnie funkcjonować. Dlatego myślę, że nie należy lekceważyć tego, co się w nas dzieje i już u zarania problemu skorzystać z pomocy innych. Zachęcam zatem nie tylko do sięgania po taką pomoc w sytuacji głębokiego kryzysu, ale również w ramach profilaktyki zdrowotnej.

Fot. Archiwum prywatne Moniki Gałęskiej

Często jednak do zdecydowania się na terapię są potrzebne pewne zasoby…

– Faktycznie wiele osób myśli, że aby podjąć terapię tańcem należy mieć jakieś predyspozycje, jakieś szczególne talenty. Wielu z nich nie wierzy w bogatą paletę własnych zasobów naturalnych i w to, że taniec rodzi się z prostego ruchu i gestu, że rodzi się poprzez pierwsze uderzenia serca, skoncentrowanie uwagi na rytmie, na oddechu i na tym co wypływa z emocji i uczuć, które towarzyszą przecież wszystkim ludziom.

Spotkałam na swojej drodze wiele osób wątpiących w to, że w ogóle potrafią tańczyć. Czas, poczucie bezpieczeństwa i zaufanie jakie się rodziły na sesjach pokazały, że w przestrzeni tańca mogli odkryć niesamowite bogactwo własnej kreatywności. Cieszyć się ruchem, który wypływa w sposób spontaniczny i nienarzucony przez kogokolwiek. Na sesjach zawsze zapraszam do improwizacji w tańcu. Tutaj tematu braku zasobów już się nie podejmuje, odkrywa się je intuicyjnie, spontanicznie.

 Niestety, świadomość ludzi w temacie terapii jest wciąż mała, a problemów pojawia się coraz więcej. Nieustannie toczymy wojny. I to nie tylko te na zewnątrz, ale i wewnątrz siebie, w naszym sercu i w naszej duszy nie wierząc, że posiadamy wystarczająco dużo, aby podjąć pracę nad sobą samym w kwestii otwartości na nowe przestrzenie. Taniec może tę przestrzeń otworzyć i stać się jak ,,wierna przyjaciółka”, która może wysłuchać, przy której można popłakać i do której można się przytulić takim jakim się jest.

Poprzez terapię można rozbudzić w sobie radosne i twórcze myślenie na każdym etapie życia niezależnie od wieku, pobudzić ospałe i zaniedbane przestrzenie, dzięki którym nowo odkryte zasoby ujrzą wreszcie światło dzienne.

>>> Co zrobić, jeśli odmawianie różańca bardziej mnie irytuje niż uspokaja?

Możemy powiedzieć, że dla kogoś będzie lepsza terapia indywidualna, a dla kogoś grupowa?

– Bywa z tym różnie. Każda forma terapii ma swoje odmienne oddziaływanie i znaczenie. Są osoby, które nie chciałyby podejmować terapii grupowej ze względu na obecność innych osób i to można zrozumieć. Są też i takie, które pragną tylko spotkań indywidualnych. Bywają osoby, które oprócz tańca i ruchu mają ogromną potrzebę wypowiedzenia się i relacji werbalnej w cztery oczy – i to im bardziej sprzyja, buduje i leczy. Zdarza się też tak, że zainteresowane osoby przychodzą zarówno na sesje indywidualne jak i grupowe doświadczając w ten sposób poczucia uzupełnienia. Ważne, aby doświadczyć spotkania, pobyć ze sobą zarówno podczas sesji z terapeutą ale również w intymnych przestrzeniach własnych domów, gdzie można się zastanowić nad tym co mi służy, podjąć refleksję nad tym co się wydarzyło i co mogę uczynić, aby również samodzielnie podejmować trud pracy nad sobą, co jest celem każdego spotkania i ogólnie pojętej terapii – ostatecznie bez uzależniania się od niej.

Nazwa Pani strony internetowej to „Pobiegnijmy razem”. Skąd pomysł, by zdecydować się na właśnie taką nazwę? Czy to nawiązanie do ruchu?

– Jest to cytat z „Pieśni nad Pieśniami” – Biblijnej Księgi, która jest wyrazem miłości, miłości Oblubieńca do Oblubienicy. Poza tym nazwa ta, głęboko związana jest z gestem i ruchem, relacją jaką mogę tworzyć i nieustannie doświadczać. ,,Pobiegnijmy razem” to zaproszenie, aby wziąć drugą osobę za rękę, wprowadzić ją do komnat wspólnego zaufania, przy niej być i starać się mądrze towarzyszyć. To jest istota tej nazwy i tego pomysłu, a wzięta i zainspirowana poprzez spotkanie rekolekcyjne i piękną relację z moim duchowym Ojcem. Jest to osoba, której wiele zawdzięczam, przy której mogłam i mogę odkrywać swoje zasoby i której wiara we mnie, zainspirowała mnie do konkretnego czynu i działania.

Znalazłam na stronie również słowa dotyczące tego, że cykl terapeutycznych spotkań stanowi o procesie i jest pielgrzymowaniem ku sobie w twórczym i dynamicznym spotkaniu opartym na relacji. Czy kwestia pielgrzymowania jest tutaj również nawiązaniem do pielgrzymki naszego życia?

– Tak, chodzi o pielgrzymkę ku sobie, odkrywaniu prawdy o nas oraz odkrywaniu świata uczuć w ogrodzie naszego życia i codzienności. Twórcze działanie jest procesem a dynamiczne jego urzeczywistnianie jest tym, co może prowadzić do przemiany. Pielgrzymka jawi mi się jako dar otwarcia się na drogę prawdy, miłości i pokoju w nas. Fundamentem tej drogi jest jednak relacja z Panem Bogiem, który może nas właściwie przeprowadzić przez trudne etapy życia, uszlachetnić, oczyścić i nadać sens temu co robimy i dla kogo to robimy. Wtedy spotkanie z drugim człowiekiem i ze sobą samym będzie miało wymiar terapeutyczny, kontemplacyjny i zakorzeniony w tajemnicy modlitwy, która jest największą i najskuteczniejszą z ludzkich dróg.

Wspomina Pani również, że terapia jest dla Pani darem. W jaki sposób?

– Czuję się obdarowana, jeżeli ktoś mi zaufa i otworzy przede mną swoje serce, podzieli się najskrytszymi elementami swojego życia. To dla mnie bardzo wzruszające, gdy mogę komuś towarzyszyć w drodze do siebie, do drugiego człowieka i że mogę pomagać w drodze do Pana Boga. Zdaję sobie jednak sprawę, że otwarcie na terapię wymaga czasu i nie zawsze dokonuje się od razu.. Jeśli jednak druga osoba otworzy się podczas sesji na jej tajemnicę i gdy widzę promień nadziei na jej twarzy, wdzięczność i radość, to nie da się wyrazić słowami, co wtedy czuję. To dla mnie niezwykle piękne doświadczenie, nadające sens temu co robię. Cieszę się, że mogę w taki sposób realizować tę posługę, być narzędziem w ręku Pana. Raduję się, że mogę współczuć i płakać w sercu z innymi, przeżywać i obdarowywać tym, do czego czuję się powołana, co staje się tez misją i to rozumiem jako największy Dar. Wdzięczność, ogromna wdzięczność jest tego wyrazem.

Po wyjściu z gabinetu jest Pani w stanie odciąć się od wszystkich historii czy też w jakimś sensie wraca z nimi Pani do domu?

– Myślę, że nie można się odciąć od wysłuchanych historii i przeżyć innych ludzi. Każde spotkanie pozostawia pewien ślad, modlę się jednak o to, by ślad ten został przemieniony i aby zaowocował. Każdego człowieka noszę głęboko w swoim sercu starając się pomóc na tyle na ile mogę – wiadomo, że są tego ograniczenia. Powierzam każdą z osób Panu Bogu i to daje mi poczucie wewnętrznego  pokoju serca, harmonii  i spokoju ducha.

Fot. Archiwum prywatne Moniki Gałęskiej

Skupiłyśmy się na razie na trwającym procesie terapeutycznym. A skąd mamy wiedzieć, że już czas, żeby zakończyć terapię?

– Ważne jest, aby nie uzależniać ludzi od siebie i nie daj Boże manipulować drugą osobą dla własnych korzyści. To ogromna radość i spełnienie, kiedy człowiek doświadczy takiej wolności siebie i poczucia uzdrowienia, że możemy sobie podziękować za współpracę wiedząc, że dana osoba poradzi sobie sama, choć zawsze ma furtkę uchyloną do ponownego – w razie potrzeby – przyjścia na spotkanie.

Myślę, że poprzez odczytane ,,znaki”, zachowania, reakcje czy też ruch podczas sesji terapeutycznej można rozeznać, czy dana osoba potrzebuje dalszych spotkań czy tez nie. Czasami bywa, że sama rezygnuje z różnych przyczyn, bywa jednak i tak, że lepiej jest, aby skorzystała z pomocy innych terapeutów, specjalistów, lekarzy, a sesje w tańcu potraktowała uzupełniająco, profilaktycznie bądź warsztatowo i to jest też dobre i do czego również czasami zapraszam. Często jednak – na pewnym już etapie – może wystarczyć obecność przyjaciela / przyjaciółki, kogoś bliskiego, przy którym możemy się otworzyć, być sobą i poczuć, że wsparcie może płynąć właśnie od niego albo od niej. Tutaj budowanie relacji z bliskimi ma swoje przeogromne znaczenie.

Spotkałam już kilka osób, które twierdziły, że terapia nie jest dla nich, bo były przekonane, że terapeuta powie im, co konkretnie mają zrobić w danej sytuacji. A chyba właśnie nie o to chodzi, prawda?

– Jak najbardziej, bowiem istnieje niebezpieczeństwo, że terapeuta może wkroczyć w przestrzeń absolutnie zastrzeżoną dla samego pacjenta – do całkowitego wzięcia odpowiedzialności z jego życie, kierowaniu nim w sposób bardzo inwazyjny i dynamiczny, sposób który może przekraczać granice do jakich nie powinien się posuwać w swojej pracy. Terapia jest zaproszeniem do tego, aby człowiek który zwraca się o wsparcie i pomoc, odkrywał samodzielnie prawdę o sobie samym i potrafił odpowiedzieć sobie na wiele nurtujących go pytań szukając samemu na nie  rozwiązań i odpowiedzi.

Sytuacje o które Pani pyta, faktycznie mogą niekorzystnie wpływać i budzić obawę, gdyż terapeuta jak wspomniałam, powinien być świadkiem a nie ,,wyrocznią”. Myślę, że wszystko wymaga roztropności i rozeznania, kierowania się wewnętrzną intuicją i doświadczeniem, mądrym korzystaniem z wiedzy i kompetencji innych w ciągłym – na nowo – zakorzenianiu się i odkrywaniu własnej rzeczywistości i tożsamości.

Myślę, że z naszej rozmowy płynie ważne przesłanie – że wiara i terapia, również terapia tańcem, wcale nie muszą się wykluczać.

– Oczywiście że tak, są jak skrzydła na których możemy próbować nieść innych pozostawiając zawsze przestrzeń wolności w odkrywaniu siebie – zawsze poprzez relację do Pana Boga, gdyż to On i tylko On rozpościera nad nami całą przestrzeń Nieba prowadząc nas do uzdrowienia, integracji wewnętrznej, harmonii i wewnętrznego piękna.

Dlatego uważam, że połączenie terapii z wiarą ma głęboki sens. Jestem o tym przekonana, gdyż sama doświadczam mocy i wpływu takiego spotkania wzajemnej relacji, co ma oddźwięk w całym moim życiu i w życiu tych, których jest mi dane spotkać,

,,Weź mnie za rękę, pobiegnijmy razem” jest zatem wyzwaniem, i wezwaniem zarazem, które wyznacza kierunek i jest moim programem na życie.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze