Tropiciele internetowych herezji
Czasami w komentarzach pod tekstami, wpisami na Facebooku czy na forach internetowych możemy zauważyć, że są takie osoby, które zajmują się wyszukiwaniem błędów w wierze, nawet tam, gdzie ich nie ma. Powstaje wtedy zamęt, wzajemne oskarżenia, przy akompaniamencie wcale niemałych emocji i niepotrzebnych słów.
Część pewnie robi to w dobrej wierze, będąc przekonanymi w głębi serca do tego, co robią. Myśląc, może nie tyle o tym, by błądzących upomnieć czy przekonać, ale by Kościół przed nimi obronić i co gorsza… hejtować.
Sprzedawcy emocji. Kto ma w tym interes?
Część nie ma odpowiedniej wiedzy, by to ocenić i myśli, że coś jest złem dlatego, że ktoś powiedział coś innego, niż gdzieś zasłyszał. Kiedyś jedna z naszych czytelniczek bardzo się obruszyła, ponieważ napisaliśmy, że Jezus jest Bogiem. Ona natomiast była przeświadczona, że jesteśmy bluźniercami, heretykami, ponieważ w Biblii jest napisane, że jest jeden Bóg. Pani jednak nie połączyła tego faktu, że owszem jest jeden Bóg, ale On jest Trójjedyny, to znaczy w trzech Osobach Boskich.
Nie można nie zauważyć, że istnieje też grupa, która po prostu zarabia pieniądze na wzajemnej walce. Lajki, komentarze, udostępnienia… to wszystko ma swoją cenę. A im bardziej podsycone są negatywne emocje, tym więcej aktywności użytkowników.
Są też grupy, które wykorzystują nasz strach. To oczywiste, że każdy ma swoje lęki. Jeden boi się Kościoła „otwartego”, drugi „zamkniętego”. Jeden boi się zmiany przepisów prawnych w Kościele, a drugi boi się tego, że się nie zmienią. I to jest normalne. Tak funkcjonujemy, jako ludzie, we wszystkich obszarach życia, dlaczego więc w odniesieniu do Kościoła miałoby być inaczej? Kiedy jednak te lęki wyrywają się spod ochronnego płaszcza racjonalności, wtedy możemy dać się zmanipulować i stać się pionkami w grze o wpływy, tej czy innej grupy.
Jak do tego nie dopuścić? Jak funkcjonować w Internecie, w mediach społecznościowych, wyrażać swoje poglądy, czasami nawet bardzo zdecydowanie?
Wcale nie jesteś lepszy, dlatego, że uważasz, że ktoś jest gorszy
Po pierwsze licz do dziesięciu zanim coś napiszesz, zwłaszcza jeśli temat wywołuje u ciebie duże emocje. Ta zasada dotyczy zresztą nie tylko mediów społecznościowych, ale zasad społecznych w ogóle. Dobrze wiemy, jak słowa potrafią ranić. Co jakiś czas słyszymy o tragediach, kiedy ktoś z młodych na skutek komentarzy czy wpisów podejmuje próbę samobójczą, czasami niestety skutecznie. To banał, ale wciąż musimy sobie przypominać, że profile w mediach społecznościowych to realni ludzie. Mają realne problemy, realne zranienia i wrażliwe miejsca. W naszej ocenie komentarz może nie być „aż tak straszny”, ale dla tamtej osoby może być kroplą, która przeleje czarę goryczy.
Wielu zdaje się być dumnymi z tego, że kogoś „dojechało” lub „zaorało”. To bardzo niedojrzałe. Próba podbudowania się, pokazania, że jestem w stanie kogoś „zaorać” nie argumentem, ale hejtem świadczy tylko o tym, że tak naprawdę nie mam nic do powiedzenia, a moje kompleksy doprowadzają mnie do takiej skrajności, że przez niszczenie innych chcę sobie udowodnić, że jestem kimś ważnym.
A to guzik prawda. Nikt nie staje się lepszym, mądrzejszym, silniejszym czy bardziej wierzącym człowiekiem, tylko dlatego, że uważa, że ktoś jest gorszy od niego.
>>> Internet: Bóg na Facebooku
Tropiciele na manowcach – sprawdzaj informacje
Warto też zdobyć umiejętność rozpoznawania fałszywych informacji albo informacji prawdziwych, ale w pewnych aspektach wyolbrzymionych. Podobnie jak wlewając mleko do płatków sprawdzamy, czy nie jest „podejrzane” tak samo powinniśmy robić z wiadomościami, które zamierzamy komentować.
Troszkę dziwnie się robi, kiedy walczymy w Internecie w jakiejś sprawie albo przeciwko czemuś i okazuje się, że tak naprawdę walczyliśmy z fatamorganą – z informacją, której tak naprawdę nie ma, bo ktoś kto wypowiadał słowa miał na myśli coś zupełnie innego. Wyjęcie słów z kontekstu i umieszczenie ich z odpowiednio mocnym komentarzem, czasami sprawia, że słowa zyskują nowe znaczenie. Zupełnie inne niż miały mieć pierwotnie.
Załóżmy, że czytamy na stronie naszego kolegi, że Kowalski (zbieżność nazwiska przypadkowa) powiedział coś oburzającego… Oburzamy się, że zacytowany tak mógł powiedzieć. Ale okazuje się, że Kowalski wcale tego nie powiedział, tylko został zacytowany z komentarzem, który zmienia sens jego wypowiedzi. I komentarze nie dotyczą już tego, co powiedział Kowalski, ale tego w jaki sposób nasz kolega to zinterpretował i podał dalej w zinterpretowanej wersji.
Z życia wzięte. Mamy na portalu tekst o tytule „5 rzeczy, których Bóg zrobić nie może”. Jeden z czytelników nie pofatygował się, żeby przeczytać tekst i zobaczyć, że tytuł jest nieco prowokacyjny, ale treść nie jest przewrotem kopernikańskim w teologii. Za to zaczął komentować, że misyjne.pl ogłasza, że Bóg nie jest już wszechmogący, i że to kpina, brak wiedzy i herezje. No sami powiedzcie…
>>> Media: wojna o twoją uwagę
Co to jest herezja? Definicja
Często zdarza się, że w na Facebooku czy Twitterze heretykiem jest nazywany ten, który ma inny niż my pogląd na sprawy Kościoła. Nie mówimy tutaj o sytuacji, kiedy ktoś zaprzecza treściom dogmatów.
Tymczasem Kodeks Prawa Kanonicznego w kanonie 751 podaje, że herezją jest uporczywe zaprzeczanie albo powątpiewanie o jakiejś prawdzie, w którą należy wierzyć.
Herezja może mieć dwa stopnie:
– „materialna” – niezawiniony błąd w wierze lub gdy wynika z ignorancji
– „formalna” – polega na odrzucaniu doktryny, co do której osoba jest przekonana, że jest prawidłowa, a pomimo tego ją odrzuca oraz jednocześnie akceptuje autorytet Boga w innych sprawach.
Podczas gdy herezja „materialna” jest błędem, niedoinformowaniem, niezrozumieniem, to herezja „formalna” to już nie tylko błąd, ale też grzech. Ktoś kto uporczywie trwa w swoim błędnym przekonaniu i odmawia uznania rozstrzygnięć Kościoła – zrywa jedność z Kościołem.
>>> Sprawdź czy rozpoznasz herezję? [QUIZ]
Upomnienie
Nie popada się więc w herezję przez sam fakt popełnienia błędu, ale poprzez uporczywe trwanie w nim, pomimo rozstrzygnięć Kościoła.
Co więc jeśli widzimy w mediach społecznościowych, że ktoś popełnił błąd?
Po pierwsze nie zakładamy złej intencji. To pozwala nam bez rozdmuchanych emocji po prostu zwrócić uwagę na jakieś sformułowanie, na przedyskutowanie jakiejś kwestii.
Na tym polega ewangeliczne upomnienie – wskazać na błąd i naprowadzić na właściwą drogę. Pokazanie i udowodnienie, że „ja wiem lepiej”, do tej kategorii nie należy. Dlaczego? Bo w takiej postawie brakuje szacunku i miłości do drugiego człowieka.
Bóg wszystko, co robi, robi z miłości do człowieka. My mamy robić to samo. Jeśli nie upominam kogoś dlatego, że go kocham miłością chrześcijańską i dlatego chcę go naprowadzić na prawdę, to nie postępuję jak Bóg. Tylko prawda podana w atmosferze miłości może być prawdziwym upomnieniem.
Prawda jest symfoniczna
Właściwie pojmowana jedność nie oznacza oczywiście dla Kościoła swoistego skazania na bycie monolitem. Kościół przecież opiera się o różnorodność kultur, charyzmatów i form organizacji. Czerpiąc inspirację z myśli patrystycznej, wybitny teolog Hans Urs von Balthasar stwierdza, że prawda, którą Kościół żyje i kieruje się w codzienności, jest symfoniczna, to znaczy wyrażana na różne sposoby i poprzez różne formy, które harmonijnie układają się w jedność. „To, że prawda chrześcijańska jest symfoniczna, jest zatem być może czymś najbardziej koniecznym, co należy dzisiaj głosić i wprowadzać w czyn. Symfonia nie oznacza bynajmniej ckliwej, pozbawionej napięć harmonii. Wielka muzyka jest zawsze dramatyczna […]. Kościół czerpie z umieszczonej pośrodku niego głębi bogactwa Boga w Jezusie Chrystusie. Oby Kościół okazał tę pełnię w niewyczerpanej różnorodności, która niezatamowanie wypływa z jego jedności” – pisze teolog.
W nauczaniu Kościoła zawsze było wiele różnych poglądów, odcieni i interpretacji. Kościół, aby żyć potrzebuje dyskusji, odczytywania swojego nauczania w zmieniających się okolicznościach życia. Na przykład w XV wieku nie było etyki mediów, ponieważ nie było mediów. A jednak się pojawiła, nie dlatego, że zmieniono doktrynę, ale odczytano jej uniwersalne zasady w kontekście zmieniających się okoliczności.
Różnorodność nie oznacza rozmywania. A wręcz przeciwnie – może być inspiracją do ciągłego zadawania sobie pytania: jaka jest moja tożsamość, jaka jest tożsamość Kościoła, czym żyję, co jest fundamentem nauki Kościoła? Prawdą jest, że nauka katolicka ma w sobie pewną przestrzeń, w której mieści się naprawdę wiele. Być może więcej niż może nam się wydawać.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |