Fot. facebook.com/PrzystanekJezus

Tylko autentyczność i zwyczajność może prowadzić do Kościoła tych, z którymi nie idę razem [OPINIA]

W Kościele trwa Synod o Synodalności. Na portalu oddajemy głos także tym, którzy chcieliby się wypowiedzieć na pytania proponowane w Vademecum synodalnym i w ten sposób włączyć się  w Synod. 

Pierwszym głosem jest wypowiedź czterdziestoletniej kobiety, nauczycielki, która mieszka w dużym mieście w Polsce.  

Jak wygląda nasz Kościół lokalny? 

Kościół to ludzie, zatem Kościół lokalny wygląda tak jak wygląda każdy z nas – tyle że razem wzięci. Kościół lokalny to ludzie wysoce wykształceni i ludzie posiadający wykształcenie podstawowe, to ludzie opływający we wszystko, średnio zamożni i ci, którym ledwo starcza do pierwszego; to ludzie z wyraźnie ukształtowanym światopoglądem, jak i ci, którzy go zwyczajnie nie mają. Kościół lokalny to ludzie samotni, opuszczeni, małżeństwa z różnym stażem, dzieci, młodzież, ludzie starsi. Kościół lokalny to prawdziwa mozaika charakterów, osobowości, stanów. Ludzi z określonymi potrzebami, celami, deficytami. Ludzi mniej lub bardziej świadomych swojej przynależności do Kościoła. To każdy z nas, ochrzczonych, którzy na mocy sakramentów tworzymy Kościół. Czy tworzymy go mentalnie, nie jestem przekonana.

>>> Synody w starożytności

Fot. facebook.com/PrzystanekJezus

Kim są ci, którzy idą razem?  

Niejednokrotnie to ci, którzy są „bliżej” Kościoła, jego struktur, parafii, grup duszpasterskich, zaangażowani. Ewangeliczni ludzie, którzy zostali „zatrudnieni” w pierwszej godzinie pracy w winnicy. Ludzie, którzy widzą – ale nie zawsze – sens swojej przynależności do struktur kościelnych, którym przekazywana jest pewna „tradycja rodzinna” bycia np. w jakiejś grupie przyparafialnej. Oni – na pierwszy rzut – oka idą razem. Wątpliwość moją budzi to, czy tworząc skądinąd sympatyczne grupy – niestety nierzadko grupy wzajemnej adoracji – szukają oni innych, tych, którzy nie idą z nimi, czy w ogóle zastanawiają się nad tym, że są jacyś inni, żyjący poza ewangeliczną winnicą, w którą oni są już wszczepieni.

Z kim ja idę razem?  

Idę z każdym, kto chce iść ze mną i z kim przetną się moje życiowe drogi. Nie segreguję ludzi na tych „bliżej Kościoła” i tych, co są od niego dalej albo wcale do niego nie należą.  

W Kościele jesteśmy wszyscy w tej samej bliskości z Bogiem, bo On chce być blisko każdego z nas –  zatem skoro bliskość z Bogiem, to nie może być mowy o tym, aby coś oddzielało mnie od ludzi. My możemy się nie zgadzać w poglądach, możemy się nawet pokłócić, ale to nie oznacza, że nie możemy iść razem. Dopóki nie uświadomimy sobie tego, że każdy z nas jest zaproszony do bliskości z Bogiem w równej mierze – bez wyjątków na bardziej wybranych i tych mniej – nie ma mowy o wspólnej drodze i zmierzaniu dokądkolwiek razem.

>>> Ks. Grzegorz Strzelczyk: powodzenie synodu zależy od głębokości nawrócenia [ROZMOWA]

fot. cathopic

Kim są ci, którzy wydają się bardziej oddaleni?  

To ci, którzy z różnych względów nie poznali Kościoła, Pana Boga, nie przeżyli żadnego doświadczenia religijnego albo poznali Kościół „lepszych”: duchownych, osób życia konsekrowanego, osób zaangażowanych w działania Kościoła – niekoniecznie osobiście, ale również – z jak najgorszej strony. Niestety, odnoszę wrażenie, że to właśnie ta druga grupa jest najliczniejsza. Postawa niektórych duchownych, ale również osób życia konsekrowanego, jak i niemałej liczby wiernych świeckich zaangażowanych np. w dzieła parafialne – wręcz odstręcza od Kościoła, od chęci przyjścia na mszę świętą, szczególnie wtedy, kiedy zauważa się rozdźwięk między głoszonym z ambony słowem a codziennym życiem. Ich postawy niejednokrotnie są dalekie od tego, co głoszą. Mówienie o przebaczeniu, a zarazem potępianie ludzi z wysokości ambony lub traktowanie ich z góry; głoszenie prawdy o zgodzie i jedności przy jednoczesnym wykluczaniu ludzi ze wspólnot parafialnych, bo np. przyszedł ksiądz wizjoner z zamysłem tworzenia duszpasterstwa innego niż to, które było dotychczas; mowa o budowaniu więzi i relacji, a w rzeczywistości sprowadzanie jej do formalności… Grupa osób, które spotkały na swojej drodze życiowej taki obraz Kościoła, jest grupą, która w mojej opinii powinna znaleźć pierwsze miejsce troski Kościoła. Najpierw nie dogmaty, nie prawdy wiary – najpierw ukazanie ludzkiego oblicza Kościoła, które obecnie jest zwyczajne zniekształcone. Dopiero, gdy zostanie ono odkłamane, można budować coś więcej, zapraszać do czegoś więcej. Podobnie jak misjonarz od razu nie buduje kościoła na misjach, ale zaczyna od budowania szpitala. Myślę, że teraz nastał czas budowania szpitali w Kościele. Szpital jest miejscem, które pozwala wyzdrowieć. A Kościół potrzebuje uzdrowienia.

fot. PAP/Grzegorz Jakubowski

Kogo nie spotykam na drodze?  

W Kościele nie spotykam tych, dla których Pan Bóg przygotował miejsca i dotąd nie zostały one przez nich zajęte. I nie jest to wina Pana Boga. Ale moja, nasza, to wina ludzi Kościoła. Nie spotykam tych, którzy z różnych przyczyn drogę do Kościoła zapomnieli, albo w ogóle jej nigdy nie znaleźli. Nie spotykam tych, którzy są poranieni i nie mają sił oraz nadziei, żeby do Kościoła wrócić, a boją się odrzucenia i niezrozumienia ze strony ludzi Kościoła. 

Na szczęście droga, która mnie przywiodła do Kościoła wije się o wiele dalej niż ścieżka, która mogłaby mnie z Niego wyprowadzić. To właśnie spotykanie ludzi zranionych, odrzuconych, szukających, wątpiących i towarzyszenie im, wspólne rozmowy, spotkania, dzielenie z nimi ich trosk i radości może doprowadzić ich do Kościoła. Codzienność. Ewangelia w codzienności. Tylko ona może ich do Kościoła przyprowadzić. 

Co mogę zrobić, aby iść bardziej razem?  

Autentycznie żyć, bo tylko autentyczność i zwyczajność może podprowadzić tych, z którymi nie idę razem. Ewangelia, ale tylko traktowana poważnie, na serio, dosłownie, nie jako słowo oderwane od rzeczywistości, budzące zachwyt, jak to fajnie, że Pan Jezus uzdrawiał chorych, pocieszał. Nie! To spłycanie Ewangelii! Nie, to ja mam dziś uzdrawiać, podnosić, wchodzić w trąd ludzi odrzuconych. Dla nich – przede wszystkich dla nich – Kościół powinien stać się bastionem, twierdzą, ocaleniem, szpitalem, w którym znajdą pomoc, wsparcie, zrozumienie i miłość. I kiedy je znajdą, mogą zrozumieć, że źródłem tych wartości jest Pan Bóg, że przychodzi On w sakramentach. Nie tylko w tych siedmiu, ale również w ósmym: w człowieczeństwie i miłosierdziu.

>>> „Mężczyzna w Kościele” – weź udział w spotkaniu synodalnym

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze