Emil Józefiak „Gra o Tron”

Emil Józefiak, tuż za Khaelisi/fot. kadr z serialu „Gra o Tron”

Wiking w Hollywood. Co katolik robił na planie serialu „Gry o Tron”? [ROZMOWA]

Jego biologiczny ojciec się go zrzekł. Sam miał trzy próby samobójcze. Po ludzku nie miał prawa do niczego. Nawrócił się na Drodze Neokatechumenalnej. Dzisiaj jest mężem, ojcem czwórki dzieci i… filmowym statystą. Grał m.in. na planie „Gry o Tron” i „Wikingów”.

Jego mamie wcześnie zmarli rodzice. Była młoda i samotna. Wpadła w ręce mężczyzny, który miał już własne dziecko i kryminalną przeszłość. Z tego związku począł się Emil. Niestety, po jego urodzeniu biologiczny ojciec zostawił rodzinę, a syna się zrzekł, by nie płacić alimentów. Potem pojawił się jego ojczym, który zrobił w domu piekło. Emil sam wpadł potem w kłopoty, pojawiały się sprawy z policją, kurator, ucieczki z domu. Do tego alkohol, narkotyki i pornografia.  

Zofia Kędziora (misyjne.pl) Jak trafiłeś do Kościoła? 

Emil Józefiak: Miałem taki moment trzeciej próby samobójczej. To był totalny dół, miałem ok. 14 lat. Chciałem się iść utopić, poszedłem nad kanał w nocy. To była totalna ciemność. Chciałem ze sobą skończyć. Jednak w pewnym momencie nad tym kanałem zobaczyłem światło, paliło się w oknie u mojej koleżanki. Coś mnie tknęło, żeby tam iść. To była znajoma z trudną historią i po swoich przejściach. Dawno jej nie widziałem. Po prostu do niej poszedłem. To było niesamowite, ponieważ ona zaczęła mówić o Jezusie. Kompletnie się tego nie spodziewałem. Przez nią poszedłem do Kościoła. Ona była w Oazie. Zacząłem do nich chodzić, spotykałem się z nimi przez jakiś czas. Ale nie czułem tego.  

Emil Józefiak, drugi od lewej/fot. kadr z serialu „Gra o Tron”

Emil Józefiak, trzeci od lewej/fot. kadr z serialu „Gra o Tron”

Dlaczego? 

Cały czas było trudno, w domu też. Pamiętam, że z pewnym moim przyjacielem pojechaliśmy do Krakowa, razem graliśmy wtedy w zespole reggae. Mieliśmy próby w miejskiej świetlicy, w której dyrektorką była mama naszego kolegi z zespołu. Pojechaliśmy tam dlatego, że były w tym czasie rekolekcje Odnowy w Duchu świętym. Szczerze mówiąc, nie chciało mi się jechać na te rekolekcje, bardziej chciałem zobaczyć Kraków, a ta pani opłaciła nam cały wyjazd. Pamiętam, że pewnego dnia odbywała się jakaś konferencja, nawet dokładnie nie pamiętam o czym. Pamiętam tylko, że błagałem Boga, krzyczałem do Niego, że jeżeli istnieje naprawdę, to żeby mi pomógł, żeby się jakoś objawił, żeby mnie wyciągnął z tych złych sytuacji, w których wciąż tkwiłem. To było moje głębokie wołanie o ratunek – w tym poczuciu bezsensu.  

Nie odnalazłeś się w tamtych wspólnotach? 

Nie mogłem odnaleźć swojego miejsca. Miałem wrażenie, że moja historia była za ciężka, nie czułem się do końca zrozumiany. Wciąż miałem kontakty z ludźmi z przeszłości, to było wciąż zagmatwane. W pewnym momencie mama mojego kolegi, zaprosiła mnie na mszę świętą. Powiedziała, że tu jest jeszcze taka wspólnota, nazywa się Droga Neokatechumenalna. I gdy wszedłem na tę Eucharystię, od razu poczułem, że to moje miejsce. 

Emil Józefiak z filmowym Ragnarem i Mnichem z serialu „Wikingowie”/fot. archiwum prywatne

Co tam usłyszałeś? 

Że Pan kocha mnie takiego jakim jestem. Na początku nie wiedziałem jeszcze o co tam chodzi, ale czułem, że to moje miejsce, że w końcu odnalazłem swój dom. Katechiści tej wspólnoty [przewodnicy duchowi – przyp. red.] pozwolili mi być w tej wspólnocie bez katechez. Oczywiście odrabiałem je później. 

Dlaczego to cię tak dotknęło?  

Bo to było cierpienie. Wiele razy czułem się niekochany, odrzucony, nieakceptowany, zapomniany przez Pana Boga. Usłyszałem, że Bóg mnie kocha, z całym bagażem, tego wszystkiego, czego się tak naprawdę wstydziłem. Te wszystkie inne wspólnoty wydawały mi się za słodkie, za cukierkowe. Czułem, że nie jestem tam rozumiany, że miałem dla nich za ciężką historię. Nie mogłem się tam wpasować. Na Drodze poznałem Dobrą Nowinę, że ja mam Ojca, który mnie kocha. Takiego, jakim jestem. To do dzisiaj we mnie pracuje, to jest żywa nowina. 

Na planie „Wikingów”/fot. archiwum prywatne

Czym jest dla Ciebie ojcostwo? 

(cisza)  

Widzę, że to jest dla mnie droga, jaką Pan Bóg mi podarował. Wiem, że Pan Bóg mi powierzył dzieci, i że mam wobec nich konkretną misję do spełnienia. Ojcostwo jest dla mnie także rezygnowaniem z siebie, takim umieraniem. Przez moją historię, gdzie ciągle uciekałem z domu, potem wpadałem w różne grzechy – robiłem tak naprawdę co chciałem. A dzieci są dla mnie drogą do mojej osobistej świętości. Bóg uczy mnie, że nie żyję dla siebie. Z drugiej strony, gdy widzę swoje reakcje wobec moich dzieci, to mi pomaga w mojej relacji z Bogiem Ojcem. Bo gdy widzę, że moje dzieci zrobią coś złego albo cierpią, to jest mi ich żal, cierpię razem z nimi. To mi pomaga odkrywać oblicze Ojca, który mnie nie sądzi i nie karci, nie chce mi dać w tyłek, ale Ojca, który cierpi, gdy ja cierpię. Jest ze mną, gdy popadam w grzechy. Przez te wszystkie lata miałem zupełnie inne wyobrażenie ojcostwa i Boga. 

Przez Twojego ojca? 

Właśnie przez tę relację, mój obraz Boga Ojca był tak zraniony. To nie jest tak, że jestem teraz święty. Wciąż przychodzą do mnie pokusy myślenia, że Bóg mnie czasami opuszcza, że Go nie ma. Pytam się wtedy: gdzie jesteś? Tak, jak mój rodzony ojciec zostawił mnie, a mój ojczym znęcał się nad nami. Przez te wszystkie lata myślałem, że żeby mnie pokochano, to muszę na to zasłużyć, muszę zapracować sobie na względy. A Bóg kocha mnie bezwarunkowo, nie zostawia mnie, jest troskliwy, kocha mnie. Wyciąga mnie ze śmierci. To właśnie zobaczyłem na Drodze Neokatechumenalnej, tak jakby Pan mi wskazał palcem tę wspólnotę i powiedział „to jest twoje miejsce”. I tak się rzeczywiście czuję.  

Emil Józefiak z filmową Lagerthą z serialu „Wikingowie”/fot. archiwum prywatne

Co widzisz, gdy spojrzysz na swoje życie z boku? 

Widzę cud. Nie miałem prawa dostać tego wszystkiego, co dostałem. Tkwiłem w tylu grzechach, również seksualnych, nie potrafiłem budować relacji, byłem zamknięty, bojowo nastawiony, bałem się, że ktoś znów mnie zrani. A teraz mam rodzinę, którą kocham. A to nie jest oczywiste. Widzę ludzi, którzy są po takich przejściach, oni są zniszczeni do dzisiaj, nie potrafią założyć rodziny, ich życie to chaos i śmietnik. A ja funkcjonuję i mogę pełnić wolę Ojca. To jest cud. Mogę przekazywać wiarę swoim dzieciom. Wiarę!  

Jak? 

Kościół daje do tego wiele narzędzi. Jestem we wspólnocie neokatechumenalnej, odmawiamy w niedzielę jutrznię, tzw. laudesy. To jest chwila dla nas. Możemy wtedy rozmawiać, prosić się o przebaczenie, modlić się za siebie. Z żoną modlimy się codziennie także brewiarzem. Sakramenty. To wszystko daje Kościół, to jest fundamentalne, to nas stawia w pionie, daje odwagę, by pełnić Jego wolę. To wszystko daje mi taki kręgosłup. To w Kościele usłyszałem, że mam być głową rodziny, mam ją prowadzić, mam przekazywać wiarę dzieciom. A przecież dla mnie to było kilkanaście lat temu nie do spełnienia, nie potrafiłem podjąć nawet prostej decyzji. A ta relacja z Bogiem Ojcem mnie do tego uzdalnia. Dzisiaj mogę głosić katechezy, publicznie o Nim mówić, mówić innym o miłości Boga.  

 To jest niesamowite. Zmieniając nieco temat, powiedz… jak to jest być wikingiem? 

Nie jest łatwo (śmiech). To jest tak, że najpierw uczyłem się w Szkole Aktorskiej w Dublinie. Na samych planach filmowych zarówno serialu „Gra o Tron” jak i „Wikingowie” pracowałem etapami. Grałem na tych planach przez kilka lat, więc byłem zarówno trupem jak i wikingiem (śmiech). Pamiętam, że akurat w takiej wiosce Hollywood, w górach koło Dublina, od której notabene wzięła się nazwa tej amerykańskiej dzielnicy, była tam właśnie scena bitewna, w której walczyłem ze swoim partnerem. I to było etapami. Przez dwa dni kręciliśmy bitwę, a później pobojowisko po bitwie i tak dalej. Ja na przykład leżałem na martwym koniu, który oczywiście był sztuczny, na twarz wylali mi wiadro takiego słodzika, który imitował krew. Pomimo tego, że to nie było przyjemne, było zimno, a wszystko było przemoknięte, zawsze wracałem do domu szczęśliwy, pozytywnie naładowany.  

Wiedziałeś co będzie w „Grze o Tron” zanim dowiedział się o tym świat. 

Wiedziałem, ale nie mogłem nic zdradzić. Zabezpieczenia antyspoilerowe były na najwyższym poziomie. Każdy dzień na planie zaczynał się od zakładania specjalnych plomb na telefony. Chroniły one kamery w telefonach, ponieważ nie można było robić żadnych zdjęć. Za naruszenie tej zasady można było stracić pracę, więc nikt nawet nie ryzykował. Jednak mimo wszystko praca na planie filmowym była naprawdę fascynująca. Graliśmy wiele scen w górach, zimą, pływaliśmy też łodziami. Po takim całym dniu pracy wracałem do domu brudny, zziębnięty, ale szczęśliwy. Jak prawdziwy wojownik po wygranej bitwie (śmiech).  

Wspaniała przygoda. Ale wróciliście jednak do Polski. Dlaczego? 

To była trudna decyzja, po kilkunastu latach w Irlandii, w której mieliśmy wszystko. Pojawiły się nawet jakieś nowe oferty pracy w kolejnych serialach. Jednak pięć lat temu mama mojej żony, teściowa, umarła. Stan zdrowia jej taty z kolei się pogarszał. Przyszło pytanie, co robić dalej. Dorota (moja żona) jeszcze w Irlandii zaszła w ciąże z naszą trzecią córką. Nie wiedzieliśmy co robić i przyszło Słowo „czcij ojca swego i matkę swoją”. To wszystko zaczęło układać się w całość, to słowo o ojcostwie. Odczytaliśmy wolę Pana Boga, żeby wrócić.  

Na planie filmowym „Wikingów”/fot. archiwum prywatne

To pewnie nie było łatwe.  

To wszystko wynikało z tej relacji Bóg Ojciec – Syn. Wiedziałem, że musiałem oddać swojego „Izaaka”, jakim było to wszystko, co dostałem od Boga w Irlandii. Ale nie dostałem tego na własność. Bóg mnie tak skrutyniował [łac. sctrutinium – sformułowanie odnoszące się do czasów pierwszych chrześcijan, oznaczające próbę, badanie wnętrza człowieka lub pewne oczyszczenie w drodze do pełnego nawrócenia – przyp. red.]. Znajomi mi mówili, że ta decyzja o powrocie jest głupia i nieodpowiedzialna. Ale ja wiedziałem, że Bóg mnie wzywa do czegoś więcej, niż tylko do opiekowania się teściem. Wiedziałem, że muszę iść, że jak On jest w tej historii, to ja przejdę przez wszystko. Wiedziałem, że jak nie będę posłuszny teraz, temu Słowu, to to nieposłuszeństwo rzuci cień na wszystko inne. Wiedziałem, że niczego z tego, co miałem w Irlandii nie wezmę do góry, a to odpowiedzenie na to Słowo pójdzie z nami tam, do Niego. Byłem przekonany, że na końcu będę zadowolony. I naprawdę jestem. I wiesz co? Czuję się naprawdę synem Boga. Nie miałem nic, byłem na śmietniku, a Bóg nic ode mnie nie chciał, nie chciał, żebym był święty, nie chciał ode mnie różańców czy nieskazitelności. Chciał tylko, żebym się w Niego spojrzał i posłuchał co do mnie mówi: „kocham cię takiego, jakim jesteś”.  

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze