Ziemia Święta. Schmitt w podróży teologicznej [FELIETON]
Éric-Emmanuel Schmitt był dwa lata temu w Ziemi Świętej – na zaproszenie papieża Franciszka. Teraz dzieli się swoimi refleksjami z tego miejsca. Medytuje nad ziemią, po której chodził Zbawiciel.
Byłem w Ziemi Świętej ponad cztery lata temu, na chwilę przed wybuchem globalnej pandemii covida. Zresztą, na naszej stronie można znaleźć kilka moich tekstów, które poświęciłem temu rejonowi świata. Chętnie sięgam po różne teksty, książki i artykuły, które opowiadają o tamtym regionie. Skoro sam już trochę wiem co i jak – to potem z większą ciekawością czytam też o Ziemi Świętej. Bo przecież mam już pewne doświadczenie tego miejsca. Ostatnio w moje ręce trafiło kilka pozycji. „Jerozolima. Biografia” (Wydawnictwo Znak) Simona Sebaga Montefiore opowiada o samej Jerozolimie – o jej historii, o kulturach, które przez wieki kształtowały to miasto. „Ostatnie dni Jezusa” (Wydawnictwo W Drodze) to zaś zapis rozmów o Ziemi Świętej pomiędzy Jasiem Melą a o. Łukaszem Popko OP. Obie pozycje polecam, bo bardzo przybliżają nam Ziemię Świętą. Ich lektura może być dobrym wstępem przed podróżą do tamtej części świata. Ale może być też świetnym podsumowaniem dla tych, którzy już tam byli. Chcę opowiedzieć jednak o innym tekście – o „Śnie o Jerozolimie” (Wydawnictwo Znak) autorstwa Érica-Emmanuela Schmitta.
>>> Biblijne spojrzenie na odpoczynek Boga i człowieka
Na zaproszenie Franciszka
Schmitt to jeden z chętniej czytanych współczesnych francuskich prozaików i dramaturgów. Napisane przezeń książki przetłumaczono na 40 języków, a jego sztuki można zobaczyć na deskach teatrów w 50 krajach świata. Pisze o sprawach ważnych, często nawet tych najważniejszych, nierzadko trudnych. Ale też pisze tak, by w czytelnikach rodziła się nadzieja. Sam nie czytałem zbyt wielu książek Schmitta (co po lekturze „Snu o Jerozolimie” zamierzam zdecydowanie nadrobić), ale na pewno jestem od dawna pod wrażeniem jednego tytułu – „Oskar i Pani Róża”. Kto czytał, ten pewnie rozumie fenomen tej powieści. Kto nie czytał – ten warto, by od tej książki zaczął poznawać francuskiego pisarza. Tworzy powieści i dramaty, dlatego jego wierni czytelnicy mogą być trochę zdziwieni. Bo „Sen o Jerozolimie” to opowieść o podróży, którą Éric-Emmanuel Schmitt odbył do Ziemi Świętej. Odbył ją, dodajmy, na zaproszenie papieża Franciszka w 2022 r. To opowieść o podróży geograficznej, ale i teologicznej. I właśnie dlatego warto sięgnąć po tę książkę dotyczącą Ziemi Świętej – bo jak mało kto Schmitt dzieli się w niej swoim przeżywaniem wiary. Dzieli się tym, jak oddziałują na niego miejsca, w których fizycznie swoje kroki stawiał Mistrz z Nazaretu.
>>> Odpoczywanie z dziećmi. Mission impossible?
Skomplikowana droga wiary
Zachwyciło mnie to, jak bardzo osobiście Schmitt podszedł do podróży do Ziemi Świętej. Dla niego to rzeczywiście była wyprawa teologiczna. Owszem, przytacza w książce różne fakty, które możemy usłyszeć od przewodników po tamtym regionie. Niektóre zresztą słyszałem już w różnych wersjach – bywa że co przewodnik, to fakty trochę inne. Ale te informacje, choć jest ich sporo, to stanowią tło do clou tej książki – czyli do osobistego spotkania z Jezusem tam, gdzie i On chodził. I myślę, że Schmitt nie przeżyłby tak osobiście, a poniekąd i dramatycznie, tego wyjazdu, gdyby nie jego historia wiary. Bo ten francuski pisarz nie od zawsze był zagorzałym katolikiem. Droga jego wiary była bardzo kręta i prowadziła przez różne ścieżki. Autor o niej opowiada – dzieli się z czytelnikami bardzo intymnymi szczegółami swojej zawiłej relacji z Bogiem i z Kościołem. Mówi o momentach kluczowych. 1989 r., Tamanrasset, na skraju Sahary. Czytamy: „Wszedłem na Saharę jako ateista, wyszedłem z niej jako człowiek wiary”. To był pierwszy etap nawracania się Schmitta. Najpierw kierunkiem był Bóg. Potem przyszedł czas na „doprecyzowanie” tego kierunku. „Chrześcijaństwo zostało mi objawione innej nocy – pod paryskim niebem, gdy leżałem na łóżku w swoim mieszkaniu na poddaszu i czytałem – nic nadzwyczajnego, lektura jednak zmieniła mnie na zawsze – coś nadzwyczajnego”. Co wtedy przeczytał? Ewangelię. To był moment skierowania się Schmitta ku chrześcijaństwu. I ten człowiek, nawrócony dzięki Ewangelii, opowiada o swojej podróży do miejsc, w których ta Ewangelia się rzeczywiście zadziała. Dlatego jego opowieść nie jest sucha, skupiona na faktografii. Nie, faktografia nie ma w niej znaczenia, tu sens ma teologia. Może czasem warto nam wybrać się właśnie na taką „podróż” – na podróż teologiczną. By chłonąć miejsca, myśląc o tym, co się w nich działo.
Wszystkimi zmysłami
Dla Érica-Emmanuela Schmitt to wcale nie była, momentami, łatwa podróż. Pisałem już wcześniej, że była dramatyczna, myśląc o jego „konfrontacji” z bazyliką Grobu Pańskiego. Autor swój pobyt w niej porównuje nawet do tych dwóch wcześniejszych etapów nawrócenia. W bazylice doświadczył czegoś dziwnego – poczuł fizycznie obecność męczonego Jezusa. Nie nazwałbym tego objawieniem, ale na pewno było to wydarzenie poruszające – bo w obecność w tym miejscu Schmitt zaangażował wszystkie zmysły. Podróż teologiczna właśnie na tym polega, by chłonąć całym sobą – nawet jeśli odczucie może być nieprzyjemne. On wcale nie czuł się dobrze, gdy czuł nawet zapach Skazańca. Ale Ziemia Święta nauczyła go też, że „jedyną kolebką tego, co nadzwyczajne, jest zwyczajność”. Zobaczył, w jakich miejscach działa się Ewangelia – i że tam teraz, i wtedy też, działo się zwyczajne życie. Ziemia Święta jest święta – bo tam dzieje się Stary i Nowy Testament. Ale Ziemia Święta jest też zwyczajna. Sam tego doświadczyłem, gdy np. szliśmy drogą krzyżową. Modliliśmy się, a wokół nas sprzedawcy próbujący zachęcić nas do zakupu swoich wyrobów i zwyczajni mieszkańcy wciąż się gdzieś spieszący. Na drogę krzyżową wchodzi też Schmitt – poruszające są jego refleksje z tego miejsca.
Śnij o Jerozolimie
Schmitt przypomina nam niby oczywistą prawdę, że pielgrzymka to modlitwa. Niby, bo przecież tak często zatracamy się w turystycznym aspekcie pielgrzymki – ciekawi nas historia, geografia, kultura, antropologia itd. – że nie starcza nam czasu na modlitwę, na sens pielgrzymowania. I nawet jeśli Schmitt nie mówi wprost o modlitwie (choć podczas wyjazdu bardzo docenił np. codzienną Eucharystię), to czytelnik między wersami szybko odczyta, że ten wyjazd był dla niego czasem permanentnej modlitwy. Raz łatwiejszej, raz trudniejszej. Ale był to czas ciągłego dialogu z Bogiem. Fascynujące są refleksje, które przychodzą do pisarza w poszczególnych miejscach. Jak zaczyna wizualizować sobie to, co w danej przestrzeni się rozegrało. Z lekkością potrafi przechodzić z bardziej krajoznawczego, pamiętnikarskiego opisu w cudowną medytację i zaczyna zwracać się bezpośrednio do Boga. To właśnie te momenty, które najbardziej przypominają tytułowy sen. Schmitt wielokrotnie wprowadza w książce nastrój oniryczny. I nic nie zapowiada tego, że snute przezeń refleksje zaczną zaraz przybierać właśnie taki senny charakter… Dużo też czułości i wyrozumiałości przewija się przez tekst Schmitta. Może to dlatego, że jego historia nie jest zbyt prosta? Dobra to opowieść o podróży – która może i nas zachęcić do wyruszenia do Ziemi Świętej. Nawet jeśli nie w sposób fizyczny – to choćby do podróży teologicznej. Do medytacjami nad miejscami i wydarzeniami. To może być tez sposób na wolną chwilę.
>>> Odpoczywania też trzeba się nauczyć
Kończąc, chcę przytoczyć myśl Schmitta, która najbardziej została mi w głowie po lekturze „Snu o Jerozolimie”: „Historia ludzkości sprowadza się do napięcia pomiędzy dwoma elementami architektonicznymi: murem i mostem. Pełnią przeciwne funkcje. Mur oddziela, most łączy. Pierwszy zabrania, drugi pozwala. Pierwszy wyraża nieufność, drugi zaufanie. Oczywiście oba są potrzebne. Ale wolę mosty od murów”.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |