Lato w Arktyce [MISYJNE DROGI]

Jest bardzo krótkie, ale piękne. W czerwcu, gdy tylko zaczyna topić się śnieg, tundra wraca do życia. Mchy, porosty i inne małe rośliny nabierają kolorów, a na początku lipca pojawia się istny wysyp kwiatów. Są to oczywiście kwiaty małe, pojedyncze, rozmiaru stokrotek, ale jest ich bardzo dużo.

W czerwcu też, gdy już przejdą stada reniferów zmierzające na północ, przylatują mewy, kaczki, gęsi, nury, żurawie, łabędzie i wiele innych ptaków, małych i wielkich. Arktyka jest miejscem lęgowym milionów tych skrzydlatych stworzeń. Są tu bezpieczne. Druga połowa czerwca to też czas, gdy na jeziorach zaczyna się topić lód. Powstają wtedy naturalne pęknięcia w lodzie i przeręble, które idealnie nadają się do łowienia ryb. W tym samym czasie wielu ludzi wyjeżdża do małych obozowisk rodzinnych rozsianych po okolicy, bliżej lub dalej od wioski. Trzeba pamiętać, że dla Inuitów obozowisko rodzinne to jest tradycyjny styl życia. Prawie każda rodzina ma miejsce, w którym stoi kilka małych domków, gdzie najczęściej lubią spędzać czas wiosną i latem. Są to domki drewniane, jednoizbowe, bez elektryczności i bieżącej wody. Mimo iż młode pokolenie, które również w Arktyce jest już wychowywane na Internecie i smartfonach, niezbyt chętnie wyjeżdża „poza zasięg”, to są jeszcze rodziny, które w ten tradycyjny sposób spędzają czas.

Ci, którzy zostają w wiosce, przygotowują swe łodzie w oczekiwaniu na odpłynięcie lodu. Do początku lipca lód na oceanie jest na tyle solidny, że można po nim jeździć skuterami. Wielu ludzi w tym czasie wyjeżdża na polowania na foki lub też jedzie na brzeg lodu i tam wypatruje narwali – wielorybów zwanych morskimi jednorożcami. Gdy lód powoli się topi i łupie na pojedyncze kry, wszyscy czekają na północny wiatr, który wypchnie go na otwarte wody, pozostawiając zatokę czystą i wolną. Wtedy można wypłynąć łódkami. Obecnie jest połowa lipca i zatoka jest nadal zawalona krami lodu. Wszyscy ze zniecierpliwieniem czekają, by wypłynąć na polowanie na wieloryby, morsy czy z powrotem do swoich obozowisk, tych położonych nad brzegiem oceanu.

Ponad dziesięć lat temu, gdy przeniosłem się do Naujaat, również wybudowałem sobie domek na wzór miejscowych rodzin. Bardzo lubię tam spędzać wolny czas. Miejsce jest ciche, wśród skał, nad niewielkim jeziorem obfitującym w ryby. Każdego lata zapraszam też w niektóre niedziele innych, by tam się pomodlić i spędzić razem czas. Zwłaszcza tych, którzy nie mają własnych domków poza wioską. Tak samo starszym ludziom nie zawsze jest łatwo wyjechać na kilka dni poza dom, ale na to, żeby spędzić przynajmniej parę godzin poza wioską, zawsze są gotowi.


W taki niedzielny wieczór (w Arktyce latem nie robi się ciemno) odmawiamy razem różaniec, a potem rozpalamy ognisko, na którym pieczemy świeżo złowione ryby. Dzieci oczywiście wolą pianki przypiekane na ogniu. Spędzamy czas na opowieściach. Starsi zawsze wspominają wtedy, jak to było za dawnych czasów, gdy nie było jeszcze wiosek, skuterów śnieżnych, telefonów komórkowych, Internetu i quadów. Modlitwa na wolnym powietrzu, poza wioską, na ziemi, która od tysiącleci jest domem i żywi Inuitów, ma dla nich wielkie znaczenie. Także czas spędzony we wspólnocie, która zawsze dawała tym ludziom siłę do przetrwania jest bardzo ważny, zarówno dla młodych, jak i dla starszych.

>>>Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę<<<

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze