Boliwia. Z perspektywy ulicy [MISYJNE DROGI]

Życie toczy się na ulicy. Załatwisz tam wszystko, kupisz to, co potrzeba, a nawet się wyedukujesz. Nawet chyba lepiej niż w szkole.

Nie ma takiej rzeczy, której nie można kupić na ulicy w Boliwii. Handel nie jest jedynie formą zarobku, ale również pewnym sposobem na życie. Wyobraźmy sobie starszego Boliwijczyka, który każdego ranka o świcie pakuje wszystko, co chce sprzedać, w wielką chustę. Wiąże ją na plecach i wolnym krokiem, ale najszybszym, na jaki go stać, wędruje do miasta. Tam spędzi na targu
cały dzień zdany na łaskę i niełaskę przechodniów. Albo Boliwijkę sprzedającą warzywa, które zebrała sama poprzedniego dnia. Zatrzymuje się co kilka chwil, bo zawartość chusty jest zdecydowanie za ciężka. Oczywiście, jeśli tylko ma psa lub małe dziecko, zabiera je ze sobą i tak wędrują razem. Tym sposobem w sklepie może przywitać klienta płaczący niemowlak lub wesoło merdający ogonem pies za ladą, co zdarzyło mi się nie raz. Najpowszechniejszym „chwytem marketingowym” jest chyba ustawienie produktu na trasie przechodnia. Potknąć można się nie tylko o lodówkę, ale też o stojak z miotłami, worek ziemniaków czy liści koki. Nierzadko również o samą Boliwijkę, która, sprzedając, siedzi bezpośrednio na ziemi lub betonie. W tradycyjnym indiańskim domu nie ma krzeseł, a życie toczy się na poziomie podłogi. Ceny produktów zależne są od klienta, a raczej od koloru jego skóry. Ceny nie są ustalane odgórnie, a cenniki zawsze są dwa: dla miejscowych i dla turystów. Umiejętność targowania się jest mile widziana. Zależność jest prosta: im dłużej się rozmawia, można osiągnąć i załatwić proporcjonalnie więcej. To ciekawy element kultury zorientowanej na kontakt z ludźmi, w której z każdą minutą rozmowy wzrasta poziom zaufania i tym samym cena spada (oczywiście nie zawsze).


Jeśli właśnie zachorowałeś albo coś cię boli, możesz udać się albo do apteki, albo na targ i stoisko z ziołami. Jeśli wybierzesz aptekę i zażyczysz sobie antybiotyku, dostaniesz go bez problemu bez recepty. Zaufanie do lekarzy jest raczej niewielkie, więc ludzie uciekają się do starych, sprawdzonych i praktykowanych przez wieki sposobów, czyli do natury i ziół. Na targu – można zdobyć zioła na każdą przypadłość. Obok tych leczących różne dolegliwości leżą też takie, które przynoszą szczęście. Pewnego dnia też zatrzymałam się przy tym stoisku, i mimo że „zioła na szczęście” brzmią bardzo kusząco, udało mi się oprzeć pokusie i wybrałam te na ból głowy. Napar już wypróbowałam, choć nie bez wątpliwości, i rzeczywiście skutecznie uśmierza ból. Ciekawe, jak to jest ze szczęściem. No i jeszcze dzieci. Niektóre pracują. To dziwne uczucie być obsługiwaną na stoisku z książkami przez siedmioletnią dziewczynkę, która powinna być w szkole, a nie pomagać mamie na targu. Niemniej jednak, gdy podczas codziennej pracy obserwuję boliwijski system edukacji, oparty na kopiowaniu, zastanawiam się, ile tak naprawdę pożytku przynosi jeden dzień w szkole. Z racji tego, że większą część dnia spędza się właśnie na ulicy, a nie w domu, wszelkiego rodzaju mury i płaskie powierzchnie służą za przestrzeń do przekazania nauk o życiu. Można natknąć się na wezwania do dbałości o środowisko naturalne lub informacje o prawach dziecka.

>>>Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę<<<

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze