Zasypiając i budząc się przy śpiewie muzułmanów
Za mną pierwszy miesiąc w Garoua Boulai na misji w Kamerunie. To jedynie miesiąc, ale był to niezwykle intensywny czas…
Tutaj czas płynie jakby o cały tydzień wolniej, naprawdę, jest w co włożyć ręce. I nie chodzi o to, by stać się rozwiązaniem wszystkich problemów, czy źródłem zaspakajającym tysiące potrzeb. To nie jest możliwe, nawet, gdyby człowiek się cały spiął i zacisnął wszystkie pięści (czyli dwie), bo to jest ocean. Już wiem, że nie tym są misje… Oczywiście, są możliwości realnej pomocy, jak opłacenie dzieciakom szkół, wyposażenie je w zeszyty, kredki i plecaki, pomoc medyczna czy dożywianie (zwłaszcza dzieci) i to jest wszystko bardzo potrzebne. A ja, patrząc na tych misjonarzy, robiących te wszystkie rzeczy, myślę sobie: oni są naprawdę piękni.
Ale tu nie chodzi o nas. Jeszcze piękniejsi są ci ludzie, do których możemy tutaj pójść, którzy przyjęli nas u siebie jak swoich, dzieląc z nami swoją codzienność. Patrzysz na człowieka i widzisz go w całości, nikt nie schowa w domu prawdy o sobie samym, bo w ich domach naprawdę zmieści się niewiele, a całe życie, jak i człowiek, trwa na zewnątrz. Wchodzisz do małej izby, która jest sypialnią, salonem, pokojem dzieci i rodziców. Jednym słowem, należy do wszystkich i wstydzisz się własnych wspomnień, bo w dzieciństwie czułaś się pokrzywdzona dzieleniem pokoju z młodszą siostrą…
>>> Dowiedz się więcej, co dzieje się na misjach!
Każdego dnia zadziwia mnie coś nowego. Wyjazd na marche, czyli miejscowy targ, to niemałe wyzwanie, zwłaszcza kiedy operujesz tysiącami franków (tak dla pełniejszego zrozumienia za 500 franków można kupić jednego arbuza). Matematyka nigdy nie była moją mocną stroną, więc teraz każdy zakup sprawia, że w mojej głowie pojawia się mnóstwo zer i działań z co najmniej dwiema niewiadomymi: ile mam zapłacić? (bo jeszcze nie do końca rozumiem tutejszy francuski) i ile powinnam dostać reszty? Na marche można dostać prawie wszystko (wszystko oprócz wieprzowiny ponieważ większość mieszkańców Garoua Boulai to muzułmanie).
>>> Kamerun jest na krawędzi wojny domowej
Chcąc dojść do stoiska z mięsem przeciskasz się wąską, błotnistą drogą, pomiędzy innymi handlarzami, dziećmi sprzedającymi co się da oraz przejeżdżającymi prawie po twoich stopach motorami. Jednym słowem „ENERGYLANDIA” za darmo. Wydaje się, że ten brak pojmowanego przez nas Europejczyków porządku to właśnie tutejszy porządek, ponieważ ci ludzie świetnie w tym wszystkim funkcjonują. Bo to, że zwykły motor może być użytkowany jednocześnie przez maksymalnie dwie osoby, to naprawdę jest tylko wytwór naszej wyobraźni. Wiem, co mówię, widziałam: naprawdę zmieści się na nim 5 osób. I jeszcze worek manioku.
Ludzie stąd są bardzo silni. Już najmłodsze dzieci (nawet trzyletnie) dźwigają baniaki z wodą lub własne rodzeństwo, od którego są starsze czasami tylko o rok lub dwa lata. Do noszenia ciężarów najczęściej używają swojej głowy (a mnie czasami jest jej trudno użyć tylko do myślenia…). Od wczesnych lat uczy się dzieci, że wszystko trzeba znosić. Głód, pragnienie, chorobę…To jest po prostu ich codzienność, więc nie walcz z nią, ale ją znoś. Myślę, że wiele w ich życiu zmienia edukacja, która niestety nie jest dostępna dla wszystkich, bo jest płatna. Coraz więcej dzieci i młodzieży rozpoczyna jednak rok szkolny, również dzięki tak zwanej „adopcji serca”, czyli dzięki polskim rodzinom, które opłacają naukę w szkole konkretnemu dziecku.
>>> Kamerun: kobieta przyjęła chrzest w wieku 93 lat!
Za moim oknem już bardzo ciemno, słońce zachodzi tu już około godziny 18. Słyszę modlitwę muzułmanów, która zazwyczaj towarzyszy mi, kiedy kładę się spać. Wiem, że około godziny 5 rano będą to też pierwsze dźwięki, które usłyszę, kiedy się obudzę. I tak życie tutaj toczy się przy głośnym wzywaniu Allaha na ulicach i w meczetach i jednocześnie w trwaniu przed Najświętszym Sakramentem – Jezusem, który jest sensem każdego ludzkiego życia, gdziekolwiek by się ono nie znajdowało.
Czego najbardziej tu potrzeba? Modlitwy, bez której ciężko byłoby wyjść za próg, bo wszystko za nim (począwszy od zwykłej muchy, po pająki i węże) jest tak wielkie, że po ludzku nie dasz rady się z tym zmierzyć. To dobro rzucone siłą twoich myśli i serca w stronę misji, powróci do ciebie jak bumerang z ciepłym uściskiem ode mnie i całej gromadki wdzięcznych dzieciaków.
Rachela Kaczmarek OP, Kamerun
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |