Kijowianie chroniący się przed nalotami Fot. PAP/EPA/SERGEY DOLZHENKO

Jak być partyzantem nawet we własnym domu [FELIETON]

Myślisz, że nie możesz wziąć udziału w walce o wolność Ukrainy i całej Europy, bo mieszkasz w Polsce – a nie w Ukrainie? Nic bardziej mylnego. Możesz zaangażować się – i to bardzo konkretnie. Możesz być partyzantem – i to nawet bez wychodzenia z domu.

>>> Polska pomaga. Cały kraj zaangażowany w pomoc uchodźcom z Ukrainy

Oczywiście pomóc naszym współbraciom z Ukrainy możemy bardzo konkretnie np. poprzez zaangażowanie się w zbiórkę funduszy czy darów potrzebnych uchodźcom. Takich akcji w całym kraju dzieją się setki, jeśli nie tysiące. Możemy też zaangażować się w przewóz ludzi. A jeśli mamy możliwości – to możemy tez przyjąć pod swój dach uchodźców z Ukrainy i dać im w ten sposób szansę na lepsze życie. Ale Ukraińców możemy też wspomagać na wiele innych sposobów – mogą wydawać się dość subtelne, ale zasięg ich rażenia może być naprawdę spory.

Fot. PAP/EPA/STEPHANIE LECOCQ

W Ukrainie

>>> Solidarność w barwach niebiesko-żółtych [FELIETON]

Myślę, że obecny czas to zachęta do bycia partyzantem. Nie militarnym – ale partyzantem w codziennym życiu, także w świecie wirtualnym. W ten sposób bardzo konkretnie wyrażamy swoją solidarność z narodem ukraińskim. Wspieramy Ukraińców i działania mające przywrócić pokój po agresji ze strony reżimu Władimira Putina. Nasza mała dywersja może zacząć się od… języka! Pewnie wielu z nas „od zawsze” używa formy „na Ukrainie”. Ona niby nie jest niepoprawna, ale właśnie teraz warto upowszechnić formę „w Ukrainie”. Na instagramowym profilu tak_mi_mow_komunikacja znajdujemy bardzo konkretne uzasadnienie, dlaczego warto używać frazy „w Ukrainie”. Czytamy tam, że „zaimek »w« lepiej podkreśla niezależność i samoistność polityczną kraju. »Na« ma swoje konotacje z regionami i obszarami geograficznymi. Czyli cos się dzieje W Polsce, ale NA Podlasiu”. I właśnie dlatego używajmy formy „w Ukrainie” – żeby podkreślić podmiotowość naszego wschodniego sąsiada. Również ważne jest też konkretne określenie tego, co dzieje się teraz na Ukrainie. „The Guardian” w pewnym momencie pisał o „kryzysie ukraińskim”. Tymczasem nie mamy do czynienia z kryzysem, a z wojną. Wojna w Ukrainie – tak piszmy i mówmy, żeby podkreślić, jak wielkie jest zło, którego dopuścił się Władimir Putin. W kontekście napaści na Ukrainę bardzo wiele zależy od naszego języka. Bądźmy precyzyjni. Pisząc np. o „kryzysie” zakrzywiamy obraz rzeczywistości – jest to zbyt delikatne określenie.

Ukraińcy i Polacy lepią wspólnie pierogi dla żołnierzy Fot. PAP/Maciej Kulczyński

Bądźmy skrzatami

>>> Polacy chcą pomagać. Internet pełen propozycji pomocy Ukraińcom

Kolejny akt małej dywersji dzieje się od kilku dni w internecie. Polega na informowaniu Rosjan o tym, co naprawdę ma miejsce w Ukrainie. Obywatele Rosji żyją w bańce informacyjnej, którą zaoferował im reżim Władimira Putina. Dlatego muszą dostać z zewnątrz informacje na temat tego, co naprawdę ma miejsce w Ukrainie i jaki jest ich dyktator. Wczoraj mogliśmy usłyszeć o tym, że nastąpił gwałtowny wzrost liczby turystów z Polski „odwiedzających Rosję”. Oczywiście, nie chodzi o turystów faktycznych, a o tych wirtualnych. Trwa bowiem akcja, w której np. na mapach Google wyszukuje się rosyjską restaurację i umieszcza się na jej stronie komentarz. Najpierw dajemy pięć gwiazdek (żeby nie uderzyć bezpośrednio w reputację niewinnego przedsiębiorcy), a potem – w miejscu na komentarz – piszemy nie o tym, jak smaczne było jedzenie – a o tym, co dzieje się w Ukrainie. Prosty sposób na partyzantkę bez wychodzenia z domu. Wielu Polaków wręcz masowo zaangażowało się w tę akcję. Może dzięki temu choć niektórzy Rosjanie poznają prawdę. Ludzi, którzy robią złośliwe rzeczy w internecie nazywa się trollami. W jednej z audycji radiowych w tym tygodniu zastanawiano się nad tym, jak zatem nazwać takie dobre trolle – które działają edukacyjnie. Jeden ze słuchaczy zaproponował formę krasnoludek. Mój kolega za to stwierdził, że mogą to być skrzaty. Zatem – bądźmy krasnoludkami lub skrzatami i działajmy aktywnie przed swoimi ekranami. Jeden wpis może nic nie zmieni. Ale zmasowaną akcją możemy zmienić wiele.

Fot. PAP/Jakub Kaczmarczyk

Bojkot na zakupach

Do dywersji mamy tez okazję podczas zakupów. Nie kupujmy produktów, które zostały wyprodukowane w Rosji i w Białorusi. Możemy je łatwo rozpoznać – po kodzie kreskowym. Produkty rosyjskie mają kody kreskowe rozpoczynające się od liczb 460, 461, 462, 463, 464, 465, 466, 467, 468, 469; białoruskie zaś zaczynają się od liczb 481 (dla porównania – kody kreskowe polskich produktów zaczynają się od liczb 590). Wiele sieci handlowych już zresztą wycofało ze sprzedaży artykuły wyprodukowane w tych dwóch krajach. Widziałem dziś nawet zdjęcie z kasy samoobsługowej z jednego z dyskontów. Na ekranie klient widział napis informujący o tym, że ma odłożyć produkt, ponieważ wyprodukowano go w Rosji i dlatego został wycofany ze sprzedaży. Sprawdzajmy zatem, skąd pochodzi produkt, który chcemy kupić. Bojkotujmy.

Kultura!

Bojkot może też dotyczyć świata kultury. Kilka dni temu spojrzałem na moją półkę z książkami i moją uwagę zwróciła „Zbrodnia i kara” Fiodora Dostojewskiego. W pierwszym odruchu chciałem wziąć ją do ręki, rzucić nią, podrzeć i wyrzucić. Powstrzymałem się, Dostojewski nie jest winien obecnych działań wojennych Putina. Ale myślę, że na pewno nie warto teraz kupować literatury rosyjskiej, nie warto słuchać muzyki rosyjskiej czy oglądać filmów pochodzących z tamtego kraju. Bojkot kulturalny. Polskie instytucje kulturalne też zresztą przyłączają się do takiego bojkotu. Tylko w przeciągu ostatniej godziny przeczytałem o tym, że Filharmonia Świętokrzyska rezygnuje z promowania kultury rosyjskiej, a Filharmonia Koszalińska zawiesza wykonywanie utworów rosyjskich kompozytorów. Nie kupujmy też np. polskich gazet, które w jakiś sposób promują rezim Putina. Tylko w ostatnich dniach jeden z tygodników opinii „podarował” 11 stron swojego najnowszego wydania ambasadorowi Rosji w Polsce. Politykowi nie przeszkadzano – a to wystarczyło do głoszenia złych tez. Zamiast tych wszystkich rzeczy – zainteresujmy się kulturą ukraińską. Jest w Polsce mniej znana, a myślę, że warto ją poznać.    

Fot. PAP/Grzegorz Michałowski

Świat w barwach niebiesko-żółtych

Nasza mała dywersja to też wizualne oznaki wsparcia naszych braci z Ukrainy. Sam od kilku dni na ramieniu kurtki noszę wstążkę w barwach flagi ukraińskiej. Takie drobne gesty są bardzo konkretną informacją dla Ukraińców, którzy już są w Polsce. Oni wiedzą wtedy, że obok jest przyjazny człowiek. Wiedzą, że mogą się odezwać, zwyczajnie porozmawiać, a bywa, że i poprosić o konkretną pomoc. Możemy zrobić sobie takie kokardy, założyć kotylion. Możemy umieścić naklejkę z flagą Ukrainy na samochodzie, plecaku czy torbie. Możemy w oknach swego domu wywiesić plakat z flagą Ukrainy (dzisiejszy „Tygodnik Powszechny” drukuje nawet na swojej tylnej okładce taką flagę „gotową” do umieszczenia np. na oknie). Widzimy na naszych ulicach coraz więcej barw ukraińskich – i to naprawdę cieszy, choć czasy są smutne. Dobrze, że pokazujemy w ten sposób swoją solidarność. Społeczność międzynarodowa musi w taki sposób też pokazywać władcy Rosji, że nie stoi po jego stronie, że on nie ma racji.

Fakty, fakty, fakty

I jeszcze jedna rzecz, którą może zrobić każdy z nas – zaangażować się w walkę z dezinformacją. Instytut Badań Internetu i Mediów Społecznościowych podawał dziś, że w ciągu minionej doby odnotowano 120 tys. prób dezinformacji w polskich social mediach związanych z wojną w Ukrainie. To wzrost o 20 000%! Skala zjawiska jest zatem ogromna. Aktywizują się przede wszystkim grupy antyuchodźcze, mocno związane też ze środowiskiem antyszczepionkowców. Jeżeli natrafimy na informację, która może budzić nasze podejrzenia – sprawdźmy ją w kilku źródłach. W pierwszej kolejności weryfikujmy ją w sprawdzonych mediach i w agencjach prasowych. To ataki dezinformacyjne stoją za m.in. kolejkami na stacjach benzynowych sprzed kilku dni czy za masowym wypłacaniem pieniędzy z bankomatów. Dezinformacja działa aktywnie na terenie Ukrainy – choćby poprzez wielokrotnie podawane już informacje np. o poddaniu się ukraińskich władz. Ale działa też w Polsce i w innych krajach Zachodu. Celem ataków dezinformacyjnych jest wzbudzenie w nas paniki. Nie dajmy się, na spokojnie weryfikujmy fakty. A jeśli trafimy na dezinformację – to prostujmy informację. Zgłaszajmy choćby do administratorów mediów społecznościowych profile, które szerzą dezinformację. To może ułatwić zablokowanie tych profili, a w konsekwencji – zmniejszy skale zjawiska dezinformacji. Pomysłów na dywersję nie brakuje. Czasy II wojny światowej pokazały, że taki sposób walki z okupantem też ma znaczenie. My dziś możemy dołożyć swoją cegiełkę do tej historii.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze