Jak być partyzantem nawet we własnym domu [FELIETON]
Myślisz, że nie możesz wziąć udziału w walce o wolność Ukrainy i całej Europy, bo mieszkasz w Polsce – a nie w Ukrainie? Nic bardziej mylnego. Możesz zaangażować się – i to bardzo konkretnie. Możesz być partyzantem – i to nawet bez wychodzenia z domu.
>>> Polska pomaga. Cały kraj zaangażowany w pomoc uchodźcom z Ukrainy
Oczywiście pomóc naszym współbraciom z Ukrainy możemy bardzo konkretnie np. poprzez zaangażowanie się w zbiórkę funduszy czy darów potrzebnych uchodźcom. Takich akcji w całym kraju dzieją się setki, jeśli nie tysiące. Możemy też zaangażować się w przewóz ludzi. A jeśli mamy możliwości – to możemy tez przyjąć pod swój dach uchodźców z Ukrainy i dać im w ten sposób szansę na lepsze życie. Ale Ukraińców możemy też wspomagać na wiele innych sposobów – mogą wydawać się dość subtelne, ale zasięg ich rażenia może być naprawdę spory.
W Ukrainie
>>> Solidarność w barwach niebiesko-żółtych [FELIETON]
Myślę, że obecny czas to zachęta do bycia partyzantem. Nie militarnym – ale partyzantem w codziennym życiu, także w świecie wirtualnym. W ten sposób bardzo konkretnie wyrażamy swoją solidarność z narodem ukraińskim. Wspieramy Ukraińców i działania mające przywrócić pokój po agresji ze strony reżimu Władimira Putina. Nasza mała dywersja może zacząć się od… języka! Pewnie wielu z nas „od zawsze” używa formy „na Ukrainie”. Ona niby nie jest niepoprawna, ale właśnie teraz warto upowszechnić formę „w Ukrainie”. Na instagramowym profilu tak_mi_mow_komunikacja znajdujemy bardzo konkretne uzasadnienie, dlaczego warto używać frazy „w Ukrainie”. Czytamy tam, że „zaimek »w« lepiej podkreśla niezależność i samoistność polityczną kraju. »Na« ma swoje konotacje z regionami i obszarami geograficznymi. Czyli cos się dzieje W Polsce, ale NA Podlasiu”. I właśnie dlatego używajmy formy „w Ukrainie” – żeby podkreślić podmiotowość naszego wschodniego sąsiada. Również ważne jest też konkretne określenie tego, co dzieje się teraz na Ukrainie. „The Guardian” w pewnym momencie pisał o „kryzysie ukraińskim”. Tymczasem nie mamy do czynienia z kryzysem, a z wojną. Wojna w Ukrainie – tak piszmy i mówmy, żeby podkreślić, jak wielkie jest zło, którego dopuścił się Władimir Putin. W kontekście napaści na Ukrainę bardzo wiele zależy od naszego języka. Bądźmy precyzyjni. Pisząc np. o „kryzysie” zakrzywiamy obraz rzeczywistości – jest to zbyt delikatne określenie.
Bądźmy skrzatami
>>> Polacy chcą pomagać. Internet pełen propozycji pomocy Ukraińcom
Kolejny akt małej dywersji dzieje się od kilku dni w internecie. Polega na informowaniu Rosjan o tym, co naprawdę ma miejsce w Ukrainie. Obywatele Rosji żyją w bańce informacyjnej, którą zaoferował im reżim Władimira Putina. Dlatego muszą dostać z zewnątrz informacje na temat tego, co naprawdę ma miejsce w Ukrainie i jaki jest ich dyktator. Wczoraj mogliśmy usłyszeć o tym, że nastąpił gwałtowny wzrost liczby turystów z Polski „odwiedzających Rosję”. Oczywiście, nie chodzi o turystów faktycznych, a o tych wirtualnych. Trwa bowiem akcja, w której np. na mapach Google wyszukuje się rosyjską restaurację i umieszcza się na jej stronie komentarz. Najpierw dajemy pięć gwiazdek (żeby nie uderzyć bezpośrednio w reputację niewinnego przedsiębiorcy), a potem – w miejscu na komentarz – piszemy nie o tym, jak smaczne było jedzenie – a o tym, co dzieje się w Ukrainie. Prosty sposób na partyzantkę bez wychodzenia z domu. Wielu Polaków wręcz masowo zaangażowało się w tę akcję. Może dzięki temu choć niektórzy Rosjanie poznają prawdę. Ludzi, którzy robią złośliwe rzeczy w internecie nazywa się trollami. W jednej z audycji radiowych w tym tygodniu zastanawiano się nad tym, jak zatem nazwać takie dobre trolle – które działają edukacyjnie. Jeden ze słuchaczy zaproponował formę krasnoludek. Mój kolega za to stwierdził, że mogą to być skrzaty. Zatem – bądźmy krasnoludkami lub skrzatami i działajmy aktywnie przed swoimi ekranami. Jeden wpis może nic nie zmieni. Ale zmasowaną akcją możemy zmienić wiele.
Bojkot na zakupach
Do dywersji mamy tez okazję podczas zakupów. Nie kupujmy produktów, które zostały wyprodukowane w Rosji i w Białorusi. Możemy je łatwo rozpoznać – po kodzie kreskowym. Produkty rosyjskie mają kody kreskowe rozpoczynające się od liczb 460, 461, 462, 463, 464, 465, 466, 467, 468, 469; białoruskie zaś zaczynają się od liczb 481 (dla porównania – kody kreskowe polskich produktów zaczynają się od liczb 590). Wiele sieci handlowych już zresztą wycofało ze sprzedaży artykuły wyprodukowane w tych dwóch krajach. Widziałem dziś nawet zdjęcie z kasy samoobsługowej z jednego z dyskontów. Na ekranie klient widział napis informujący o tym, że ma odłożyć produkt, ponieważ wyprodukowano go w Rosji i dlatego został wycofany ze sprzedaży. Sprawdzajmy zatem, skąd pochodzi produkt, który chcemy kupić. Bojkotujmy.
Kultura!
Bojkot może też dotyczyć świata kultury. Kilka dni temu spojrzałem na moją półkę z książkami i moją uwagę zwróciła „Zbrodnia i kara” Fiodora Dostojewskiego. W pierwszym odruchu chciałem wziąć ją do ręki, rzucić nią, podrzeć i wyrzucić. Powstrzymałem się, Dostojewski nie jest winien obecnych działań wojennych Putina. Ale myślę, że na pewno nie warto teraz kupować literatury rosyjskiej, nie warto słuchać muzyki rosyjskiej czy oglądać filmów pochodzących z tamtego kraju. Bojkot kulturalny. Polskie instytucje kulturalne też zresztą przyłączają się do takiego bojkotu. Tylko w przeciągu ostatniej godziny przeczytałem o tym, że Filharmonia Świętokrzyska rezygnuje z promowania kultury rosyjskiej, a Filharmonia Koszalińska zawiesza wykonywanie utworów rosyjskich kompozytorów. Nie kupujmy też np. polskich gazet, które w jakiś sposób promują rezim Putina. Tylko w ostatnich dniach jeden z tygodników opinii „podarował” 11 stron swojego najnowszego wydania ambasadorowi Rosji w Polsce. Politykowi nie przeszkadzano – a to wystarczyło do głoszenia złych tez. Zamiast tych wszystkich rzeczy – zainteresujmy się kulturą ukraińską. Jest w Polsce mniej znana, a myślę, że warto ją poznać.
Świat w barwach niebiesko-żółtych
Nasza mała dywersja to też wizualne oznaki wsparcia naszych braci z Ukrainy. Sam od kilku dni na ramieniu kurtki noszę wstążkę w barwach flagi ukraińskiej. Takie drobne gesty są bardzo konkretną informacją dla Ukraińców, którzy już są w Polsce. Oni wiedzą wtedy, że obok jest przyjazny człowiek. Wiedzą, że mogą się odezwać, zwyczajnie porozmawiać, a bywa, że i poprosić o konkretną pomoc. Możemy zrobić sobie takie kokardy, założyć kotylion. Możemy umieścić naklejkę z flagą Ukrainy na samochodzie, plecaku czy torbie. Możemy w oknach swego domu wywiesić plakat z flagą Ukrainy (dzisiejszy „Tygodnik Powszechny” drukuje nawet na swojej tylnej okładce taką flagę „gotową” do umieszczenia np. na oknie). Widzimy na naszych ulicach coraz więcej barw ukraińskich – i to naprawdę cieszy, choć czasy są smutne. Dobrze, że pokazujemy w ten sposób swoją solidarność. Społeczność międzynarodowa musi w taki sposób też pokazywać władcy Rosji, że nie stoi po jego stronie, że on nie ma racji.
Fakty, fakty, fakty
I jeszcze jedna rzecz, którą może zrobić każdy z nas – zaangażować się w walkę z dezinformacją. Instytut Badań Internetu i Mediów Społecznościowych podawał dziś, że w ciągu minionej doby odnotowano 120 tys. prób dezinformacji w polskich social mediach związanych z wojną w Ukrainie. To wzrost o 20 000%! Skala zjawiska jest zatem ogromna. Aktywizują się przede wszystkim grupy antyuchodźcze, mocno związane też ze środowiskiem antyszczepionkowców. Jeżeli natrafimy na informację, która może budzić nasze podejrzenia – sprawdźmy ją w kilku źródłach. W pierwszej kolejności weryfikujmy ją w sprawdzonych mediach i w agencjach prasowych. To ataki dezinformacyjne stoją za m.in. kolejkami na stacjach benzynowych sprzed kilku dni czy za masowym wypłacaniem pieniędzy z bankomatów. Dezinformacja działa aktywnie na terenie Ukrainy – choćby poprzez wielokrotnie podawane już informacje np. o poddaniu się ukraińskich władz. Ale działa też w Polsce i w innych krajach Zachodu. Celem ataków dezinformacyjnych jest wzbudzenie w nas paniki. Nie dajmy się, na spokojnie weryfikujmy fakty. A jeśli trafimy na dezinformację – to prostujmy informację. Zgłaszajmy choćby do administratorów mediów społecznościowych profile, które szerzą dezinformację. To może ułatwić zablokowanie tych profili, a w konsekwencji – zmniejszy skale zjawiska dezinformacji. Pomysłów na dywersję nie brakuje. Czasy II wojny światowej pokazały, że taki sposób walki z okupantem też ma znaczenie. My dziś możemy dołożyć swoją cegiełkę do tej historii.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |