Fot. Maksymilian Kuźniak

Ks. Damian Koper: sport to ważny element mojego życia, ale na pierwszym miejscu jest Bóg [ROZMOWA]

Ksiądz Damian Koper miał 10 lat, kiedy zaczął trenować szermierkę i odnosić pierwsze sukcesy w tym sporcie. Z czasem zrozumiał jednak, że jest powołany do czegoś więcej. Dzisiaj oprócz bycia wikariuszem, trenuje dzieci w Warcie Poznań oraz prowadzi treningi otwarte z szermierki na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Ponadto studiuje w szkole doktorskiej oraz uczy religii w IV Liceum Ogólnokształcącym w Poznaniu.  

Karolina Binek (misyjne.pl): Pierwszy był sport czy kapłaństwo?

Ks. Damian Koper: Pierwszy w moim życiu był sport. To moja pasja od zawsze. Chciałem być sportowcem, olimpijczykiem i nie chciałem od razu być księdzem. Powołanie przyszło do mnie dopiero później. Pamiętam dobrze moment, w którym dostałem się do klasy szermierczej w szkole rejonowej na poznańskiej Wildzie, gdzie mieszkałem. I to był właśnie początek przygody z szermierką, która trwa do dzisiaj. Myśli o kapłaństwie pojawiały się w międzyczasie, ale je odkładałem. Wyszedłem z założenia, że Pan Bóg przecież wie wszystko najlepiej i jeśli będę miał być księdzem, to i tak nim będę. Realizowałem więc cały czas swoje sportowe plany i marzenia. Był też taki okres w moim życiu, że nawet, jakby zapłacili mi nie wiadomo ile, to nie poszedłbym do seminarium, bo miałem tak wiele startów, że nie było siły, żeby ktokolwiek zmienił mi te plany. Ale oczywiście do czasu. Bo Pan Bóg też mnie zaskoczył. Miałem w planach kontynuować studia na AWF-ie i wciąż należeć do duszpasterstwa akademickiego św. Rocha, ale w pewnym momencie poczułem, że pora podjąć decyzję, bo, jak mawiał nasz ojciec duchowny w seminarium – łaska nie znosi opieszałości.

Jakub Śnieć: I właśnie wtedy zdecydowałeś, że już czas na wstąpienie do seminarium?

– Po zdaniu matury poszedłem od razu na AWF i miałem myśli „kto wie jak to się dalej potoczy – może pójdę do seminarium albo do zakonu”. Z perspektywy czasu cieszę się też, że dołączyłem do duszpasterstwa, bo ten moment był dla mnie bardzo przełomowy, mogłem w tym czasie przemyśleć wiele rzeczy. Po drodze byłem też w związku, który – można powiedzieć – umarł śmiercią naturalną. Wtedy zaczęła się też pojawiać we mnie refleksja i pytanie, co tak naprawdę chcę w życiu robić, co jest dla mnie najważniejsze. Bo nie chciałem angażować się w coś, czego bym później żałował. Chciałem przemyśleć swoje życie na tyle, żeby nikomu nie dawać nadziei dopóki sam nie będę wiedział, czego chcę.

KB: Na początku wspomniałeś o tym, że zaczęła się Twoja przygoda z szermierką. Ale po zapoznaniu się z Twoimi osiągnięciami przed wywiadem wiem, że można powiedzieć o historii z szermierką, a nie tylko o przygodzie. Pamiętasz taki swój pierwszy sukces, z którego byłeś naprawdę dumny?

– Tak, szermierka to kawał mojego życia, dużo zawdzięczam tej dyscyplinie i trenerom, chociaż mieliśmy też trudne momenty. Pierwszy sukces, z którego jestem dumny to Mistrzostwa Polski Kadetów Juniorów. Zawody te odbywały się w Olsztynie i zająłem na nich drugie miejsce. Poczułem wtedy, że poza takimi codziennymi treningami można w tym sporcie osiągać też zwycięstwa, sukcesy i budować relacje z kolegami Warty Poznań i AZS Poznań, a jednocześnie przy tym wszystkim nigdy nie zapomniałem o Bogu. Chociaż był w moim życiu też taki okres, kiedy pojawiło się w nim dużo pytań związanych z wiarą, chociażby o obecność Pana Jezusa w sakramencie albo o spowiedź. Mimo to miałem też w sobie pragnienie, żeby Pan Bóg pomógł mi to wszystko ogarnąć. Nie zliczę, ile razy szedłem na mszę świętą i wychodziłem z niej z myślami, że usłyszałem piękne słowa, piękną oprawę muzyczną i dobre kazanie, ale to wcale nie przekłada się na moje życie codzienne i nawet nie mam pojęcia, w jaki sposób mógłbym to wszystko wprowadzić w czyn. W tym czasie to wszystko mnie przerastało i musiałem sobie każdy z tych elementów uporządkować, a sport właśnie mi w tym pomagał. Poza tym sport dał mi też umiejętność nieprzejmowania się opinią innych ludzi. Bo zawsze są osoby, które tobie kibicują oraz osoby, które chciałyby, żebyś przegrywał i nie osiągał sukcesów. To wszystko miało i wciąż ma przełożenie na moje dorosłe życie.

>>> Żywy Kościół w więzieniu i na ulicy [ROZMOWA]

KB: Do osiągania sukcesów potrzebne są treningi. Jak więc wyglądało Twoje życie, kiedy musiałeś pogodzić sport ze szkołą? Trudno było sobie to wszystko poukładać?

– Chcąc uprawiać sport, trzeba być bardzo zdyscyplinowanym. Miałem dziesięć lat, kiedy zaczynałem trenować. I pamiętam, że nawet nie przyszedłem na pierwszy trening, bo wolałem w tym czasie wymienić grę komputerową na poznańskim targowisku. Zawsze więc przyjaciele śmiali się, że trenują jeden dzień dłużej ode mnie. Ale takie sytuacje pokazują też, jak ważne jest to, by poukładać sobie już w tak młodym wieku życiowe priorytety. Bo nie wiedziałem od razu, że trzeba coś poświęcić, żeby coś osiągnąć.

JŚ: Mówimy o treningach. A wiem, że dziś ty też jesteś trenerem. Domyślam się jednak, że nie każdy ksiądz ma taką możliwość. Musiałeś wcześniej uzyskać jakąś zgodę na to?

– Tak, jestem trenerem w Warcie Poznań i jednocześnie w sekcji akademickiej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Będąc już w parafii w Poniecu otrzymałem propozycję od moich znajomych,  żeby pomóc im w prowadzeniu zajęć z szermierki w Poznaniu. Razem z moim kolegą poszliśmy więc do ks. bp. Szymona Stułkowskiego i przedstawiliśmy mu ten pomysł nie mając żadnych oczekiwań, a raczej wolność i zgodę na to, że jeśli się uda, to dobrze, a jeśli nie, to trudno. Biskup powiedział jednak, że podoba mu się ten pomysł i że przedstawi go abp. Gądeckiemu. Kilka dni później otrzymałem wiadomość, że arcybiskup się zgadza i to był początek nowej historii szermierki w moim życiu. Później jeszcze przez pół roku byłem w parafii w Poniecu, ale im bliżej zmiany placówki, tym bardziej wszystkie plany się konkretyzowały, o co nie było na początku łatwo, bo jestem teraz wikariuszem w Kiekrzu na pełen etat. Jednocześnie prowadzę też niektóre grupy w parafii oraz mam zobowiązania uczelniane, na które poświęcam dużo czasu i energii, ale na szczęście udało nam się ustalić dogodny termin i we wtorki współprowadzę treningi dla dzieci. Są one na tyle ciekawe, że dzieci chcą do nas przychodzić i wcale nikomu nie przeszkadza, że ich trenerem jest ksiądz. Wręcz przeciwnie – prowadzimy różne ciekawe rozmowy, również z ich rodzicami. Później natomiast mam zajęcia z miłośnikami szermierki sekcji Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Na te treningi przychodzą zarówno miłośnicy szermierki, jak i osoby z innych środowisk, które mają zacięcie do sportu, ale nie miały wcześniej czasu lub możliwości, żeby spróbować szermierki i my im to umożliwiamy.

Fot. Maksymilian Kuźniak

JŚ: Z tego wszystkiego, co mówisz, nasuwa się wniosek, że sport może być dobrą przestrzenią na ewangelizację.

– Sport łączy pokolenia i osoby, które mają różne poglądy i różne spojrzenia na świat. Jesteśmy tego świadomi, że nie musi wszyscy myśleć tak samo, ale jest dużo elementów, które są wspólnym mianownikiem, które dotyczą nas wszystkich. Przez sport można nawiązywać relacje z tymi, z którymi wydawało nam się, że jesteśmy daleko. Sam tak mam – czasami ktoś jest daleko od Boga, od Kościoła, a później okazuje się, że ma pragnienie czegoś więcej, że ci ludzie chcą szukać ideałów, że mają w sobie chęć przeżycia swojego powołania w małżeństwie, w rodzinie na wysokim poziomie. Jestem więc bardzo dotknięty rozmowami czy otwarciem się niektórych ludzi tylko dlatego, że robimy w życiu podobne rzeczy. Może faktycznie tak jest, że dzięki temu wszystkiemu rodzi się większe zaufanie do całej ekipy trenerskiej. Dziś widzę więc same plusy tego, że jestem w tej sekcji, a jednocześnie jest to dla mnie duże odstresowanie od codziennych spraw. Mogę mieć odskocznię od czegoś, co robię na co dzień, czyli od katechezy, duszpasterstwa czy udzielania sakramentów. Oczywiście nie twierdzę, że mnie to obciąża, ale dzięki treningom mogę chociaż na chwilę zapomnieć o wszystkich problemach, obciążeniach i zrobić coś dla siebie, a przy tym jednocześnie zrelaksować się psychicznie i fizycznie.

KB: Kiedyś jeden ksiądz powiedział mi, że ludzie dziwią się jego pasjom, bo niestety panuje przekonanie, że – upraszczając – ksiądz odprawia tylko mszę, a później idzie spać. A jak reagują Twoi parafianie na Twoje działania sportowe?

– Odbierają je pozytywnie. I zgodzę się, że panuje stereotyp księdza, który odprawia mszę i nie robi nic więcej. Ja nie jestem jednak typem domatora. Dlatego też działam sportowo nie tylko poza parafią, ale także w niej. Będę również dla moich parafian prowadził zajęcia ogólnorozwojowe z elementami szermierki. Oprócz tego mam wrażenie, że parafianie też czują się dobrze, kiedy ksiądz jest obecny w innych środowiskach. Oczywiście wiąże się z tym autentyczność i konieczność zachowania tożsamości kapłańskiej gdziekolwiek będę. Ale uważam, że to, że ludzie mają swoje ideały oraz oczekiwania co do funkcjonowania księży jest dobre i w jakiś sposób mnie motywuje i nakręca.

JŚ: W jaki sposób znaleźć jednak w tym wszystkim balans? Jak Ci się to udaje?

– Trzeba pamiętać, że moim pierwszym zadaniem jest bycie księdzem i mieć świadomość tego, do czego zostało się powołanym. Sport może być elementem prowadzenia duszpasterstwa, pewnym środkiem, żeby spotkać się z ludźmi, wymienić poglądami, zainspirować kogoś. Nie traktuję jednak mojej działalności sportowej jako zbawiennej. Nie jest ona lekarstwem na wszystko. Tak jak jedno kazanie czasami nie zmieni człowieka albo jedna lekcja katechezy, tak samo moja obecność w środowisku sportowym nawet najbardziej aktywna bez Pana Boga, bez Jego działania, nie będzie dobra i owocna. Traktuję sport jako jeden z ważnych elementów mojego życia, ale zachowując przy tym hierarchię wartości.

>>> Odzyskani – fundacja i ludzie, którzy odzyskują młodych dla Boga [REPORTAŻ]

KB: Patrząc na swoje życie z perspektywy czasu możesz powiedzieć, że dużo dały Ci też studia na AWF-ie i to, że poszedłeś do seminarium nieco później?

– Zdecydowanie tak. Te studia i ten okres w moim życiu były dla mnie bazą i dały mi zrozumienie, z czym ludzie się zmagają. Nieraz studenci mają różne pomysły na życie i pragnienia. A dzięki studiom mogą zweryfikować swoje przemyślenia i decyzje. Ja podczas studiów na AWF-ie poznałem osoby, które tęsknią za relacją z Bogiem, które uwikłały się w trudne relacje. I wiem, że człowiekowi czasami trudno jest wrócić do Boga. Rozumiem więc, że nie powinniśmy oceniać, skreślać i dać każdemu możliwość na rozwój, żeby dojrzał do wiary. Mam w sobie dziś większą empatię. Bo sam zobaczyłem i przekonałem się, że na uczelni czy też nawet w duszpasterstwach akademickich są osoby, które mają ciekawy pomysł na życie, ale też osoby, które jeszcze go szukają. Niektórych trzeba trochę zmotywować do robienia wartościowych rzeczy, bo mają w sobie potencjał, ale nie spotkali jeszcze kogoś, kto by im o tym powiedział. A studia są właśnie czasem na odkrywanie w sobie i w innych ludziach piękna oraz możliwości.

JŚ: To piękno i możliwości odkrywasz też podczas spaceru miłosierdzia?

– Tak, spacer miłosierdzia to ogólnopolskiego wydarzenie, podczas którego ksiądz spaceruje dookoła kościoła i daje przestrzeń swoim parafianom i nie tylko do rozmowy lub do spowiedzi.

Chociaż sam mam doświadczenie, że więcej osób chętnych jest na rozmowę. Co ciekawe, przyjeżdżają osoby w różnym wieku – młodzi oraz starsi, który chcą porozmawiać o wierze, o Bogu i o trudnościach w tej relacji. Ja oczywiście nie jestem żadnym omnibusem, żeby dawać im złote rady, chociaż czasami odnoszę się do danej sytuacji, ale bardziej staram się towarzyszyć podczas tego typu rozmów. Jeśli ktoś natomiast czuje potrzebę spowiedzi, to też jest na to czas i przestrzeń, ale wcale tego nie wymuszam. Bo to musi być wolna wola i decyzja osoby, która do mnie przychodzi. Mam takie poczucie, że spotykam się z tą osobą patrząc jej w twarz, w oczy i nie chcę teraz wchodzić z butami w jej życie. Na tyle, na ile dany człowiek jest w stanie się otworzyć, na takiej płaszczyźnie rozmawiamy. Jeśli ktoś mi zaufa, to jestem bardzo wdzięczny i poruszony samą rozmową oraz tym, że ktoś chce się podzielić ze mną swoimi sprawami. To dla mnie naprawdę wzruszające, że niektórym ludziom tak zależy na rodzinie i relacjach. Często wręcz mnie zawstydzają, a jednocześnie umacniają mnie jako księdza. Spacerując tam nieraz dostaję więcej niż sam daję. Cieszę się, więc, że parafianie korzystają z tej możliwości, chociaż zdarzają się ludzie, którzy pytają, po co to jest i w jakim celu. Ale to dobrze, że księża coraz częściej rozeznają potrzebę, żeby porozmawiać z ludźmi nie tylko w biurze parafialnym, gdzie jest kolejka i wiele osób mówi: „nie chcę księdzu zabierać czasu”. Bo właśnie ten spacer to jest moment, kiedy ten czas chcemy dać. Poza tym – zawsze zastanawia mnie, dlaczego ktoś mówi, że nie chce mi zabierać czasu. Czy to dlatego, że daję tej osobie takie przesłanki, że nie mam nawet chwili dla drugiego człowieka? Bo jeżeli tak, to jest to naprawdę zastanawiające, że ktoś patrzy na mnie jak na osobę, która nie jest w stanie wygospodarować czasu ze swojej doby, żeby porozmawiać lub wspólnie się pomodlić. Myślę, że to dla nas – księży jest wręcz niebezpieczne, kiedy ludzie właśnie tak mówią.

>>> TikTok to współczesna ambona, gdzie głosi się Słowo Boże [ROZMOWA]

KB: Poruszyliśmy temat rozmów z drugim człowiekiem. Ale te rozmowy ważne są też w sporcie. Twoim zdaniem to konieczne, by zawodnicy mieli możliwość spotkań z psychologiem?

– To bardzo indywidualna sprawa, ale myślę, że zawodnik, który chce osiągnąć sukces, powinien mieć psychologa, osobę z którą podzieli się swoimi różnymi obawami. Bo nieraz jest tak, że jeśli ktoś jest bardzo dobrym sportowcem, to media mają bardzo duże oczekiwania i czasami sportowcy mogą się poddać temu show, które jest tworzone wokół nich. Mówi się też o dmuchaniu balonika z mizernym efektem. Bo to smutne, kiedy nie spełnia się oczekiwań kibiców, sponsorów, trenerów i przede wszystkim swoich. Potrzeba osoby, która uświadomi zawodnika, że on to robi dla siebie, dla swojego rozwoju, że trenuje, chce pokazać efekty swojej pracy nie skupiając się na dodatkowych elementach, na tym, co o mnie mówią i jak mówią. Oczywiście jest miejsce na cieszenie się z tych efektów, ale psycholog potrafi to dobrze w zawodniku uporządkować i nauczyć, w jaki sposób wygospodarować czas na trening, dla rodziny, dla rywalizacji i skupić się tylko na tym. Ale potrzeba bardzo mądrych ludzi, którzy pomogą te wszystkie obszary naszego życia poukładać, żeby robiąc coś – robić to na sto procent. Bo trudno się trenuje czy startuje w zawodach, kiedy z tyłu głowy myślimy o problemach rodzinnych czy zawodowych. Zamknięcie pewnych spraw, uporządkowanie ich, bycie systematycznym pomaga zawodnikowi skupić się na zadaniu. Niektórzy są oczywiście tak gruboskórni, że nie potrzebują psychologa, ale to są pojedyncze jednostki. Bo większość z nas potrzebuje kogoś, komu może się wygadać.  Samo powiedzenie o czymś nieraz już pomoże.

KB: Sport to nie tylko sukcesy, sport to także porażki. W jaki sposób przeżywać je z wiarą? I jak nie mieć myśli „znów jestem bez sensu” lub „Boże, dlaczego pozwoliłeś, żebym przegrał?”?

– Sam miałem nieraz takie myśli, że trenuje, staram się prowadzić życie duchowe, a później mimo to przychodzi porażka. I byłem wtedy bardzo rozczarowany. Zanosiłem modlitwy do Boga i pytałem Go, dlaczego tak, a nie inaczej, przecież mogłem to wygrać. Trudno jest się z tym pogodzić i znaleźć odpowiedź. Pamiętam jednak, że starałem się potraktować takie sytuacje jak lekcje pokory i uświadomienie sobie, że nie muszę być we wszystkim najlepszy. Chociaż myślę, że sportowcy-szermierze, mają takie tendencje, że są indywidualistami, bo jednak to jest sport, gdzie wszystko zależy od ciebie. Chciałbyś być najlepszy, rozdawać karty, a tutaj przychodzi gorycz porażki. To ogromna lekcja pokory, szczególnie po walkach, które były przegrane, a decydowały o ważnym wyjeździe. W takich sytuacjach potrzeba czasu, żeby to wszystko sobie poukładać i nie mieć pretensji do Boga. Tutaj z pomocą przychodzi wiara, żeby nie traktować danej porażki jako takiej ostatecznej sprawy w moim życiu i nie mieć przeświadczenia, że już nic dobrego mnie w życiu nie spotka. Wszystko dzieje się po coś, tylko potrzeba czasu, żeby to zauważyć i spojrzeć na to z dystansem. Czas leczy rany. Nawet jeśli pokładaliśmy w czymś nadzieje, mieliśmy chęć zwycięstwa, to są też jakieś dobre strony każdej porażki.

JŚ: Poznaliśmy już Ciebie jako kapłana i jako sportowca. A jest też ksiądz Damian Koper naukowiec…

– Tak, studiuję w Szkole Doktorskiej Nauk Humanistycznych UAM w Poznaniu. Jest to bardzo ważna przestrzeń w moim życiu. Nie rozpocząłem tych studiów po to, by je przerwać albo z nich zrezygnować. Nie mam tego w naturze. Bo jeśli coś zacznę, to chcę to skończyć i robić to na dobrym, wysokim poziomie. Szkoła doktorska daje dużo możliwości. Moja koleżanka skończyła w USA kierunek dotyczący środków społecznego przekazu i nie ukrywam, że byłoby to moje marzenie, żeby wyjechać na staż na tej uczelni, żeby zobaczyć jak funkcjonuje to środowisko na co dzień, ale też poznać tamtejszych szermierzy, bo tam również działa taka sekcja. Mógłbym więc znów połączyć sport oraz duszpasterstwo i zatrzymać się w parafii w Nowym Jorku. Nie wiem, czy będzie to możliwe za rok czy za dwa lata, ale dzięki tej szkole mamy możliwości, aby rozwijać się pod kątem naukowym, a jednocześnie zbierać doświadczenia. Mamy oczywiście też pewne zobowiązania, żeby wykazać się aktywnością naukową na uniwersytecie. To też jest jakaś forma rywalizacji – im lepszy artykuł napiszesz, tym masz większe szanse, że zostanie opublikowany. Myślę, że w tej kwestii też trzeba być odpornym psychicznie, żeby nie zrażać się porażkami, tylko konsekwentnie wciąż się rozwijać.

Fot. Maksymilian Kuźniak

JŚ: Opowiedziałeś nam już trochę o swoich marzeniach naukowych, sportowych i kapłańskich. Ale może jest jeszcze coś, o czym marzysz?

Gdybym był na miejscu, to chciałbym jeszcze pójść na mecz NBA, bo jestem fanem koszykówki. Myślę, że to jest do zrobienia podczas jednego wyjazdu do Nowego Jorku. Ale też mam takie poczucie misji, że tymi wszystkimi aktywnościami, że tym wszystkim, co robię, mogę posługiwać ludziom. Dzięki byciu trenerem mogę zachęcić ich do uprawiania sportu. A samo studiowanie może także kogoś zainspirować do rozwoju. Tak że mój rozwój to nie tylko skupienie się na sobie, ale też poczucie zadaniowości, że to ma jakiś głębszy sens, że nie skupiamy się tylko egoistycznie na sobie.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze