Fot. K. Stopka/Przystanek Jezus

Ks. Piotr Gruszka: gdyby nie Przystanek Jezus, raczej nie byłbym księdzem [ROZMOWA]

Patologia, błoto, używki. To pierwsze skojarzenia, jakie z Przystankiem Jezus odbywającym się w ramach Pol’and’Rock Festiwal miał ks. Piotr Gruszka. Dzisiaj jest jednym z organizatorów tego wydarzenia i wiecprzewodniczącym Katolickiego Stowarzyszenia w służbie Nowej Ewangelizacji Wspólnota św. Tymoteusza. Skąd ta zmiana? O tym ksiądz Piotr opowiedział Karolinie Binek.

Karolina Binek (misyjne.pl): Pamięta Ksiądz, z jakim nastawieniem jechał Ksiądz na swój pierwszy Przystanek Jezus?

– Oczywiście, że pamiętam. Byłem wtedy jeszcze w seminarium i popularna była tzw. praktyka wakacyjna. Jedną z jej form był wyjazd na Przystanek Jezus, na który jeździli wcześniej już moi znajomi. Ja jednak nie bardzo byłem przekonany do tego pomysłu i miałem nastawienie raczej sceptyczne. Moje skojarzenia z tym wydarzeniem to były „patologia, błoto, używki”. Twierdziłem, że to nie jest miejsce dla księdza. Byłem jednym z wielu, którzy krytykowali tych, którzy jeździli na Przystanek Jezus. Wszystko się zmieniło, kiedy na piątym roku seminarium przyjechał do nas na rekolekcje ks. Artur Godnarski wraz z Mateuszem i Jędrzejem ze Wspólnoty św. Tymoteusza. Rekolekcje były u nas zawsze czasem wyciszenia i modlitwy. A tutaj nagle wprowadzone zostało coś innego.

Co było takiego zaskakującego w tych rekolekcjach?

– Za oknem zima, sporo śniegu, a my w ramach integracji mieliśmy wyjść na dwór, by rzucać się śnieżkami i lepić bałwana. Chodziło o budowanie relacji. Później ks. Artur opowiadał też o Przystanku Jezus, o którym słuchałem z dużym zaciekawieniem. Dobrze pamiętam też jedną konferencję, podczas której mówił, że ksiądz nie ma być jak rolnik, czyli, brzydko mówiąc – obrabiać od miedzy do miedzy, ale ma być jak rybak, czyli wypływać na wody, na które posyła go Duch Święty i tam ma łowić ludzi. To wszystko dało mi do myślenia i porozmawiałem też indywidualnie z księdzem Arturem. Gdy już zostałem diakonem, to postanowiłem, że przed święceniami zrobię sobie przerwę. Wyjechałem do Gubina do domu wspólnoty, gdzie mieszkałem przez prawie rok. Wtedy – w 2013 r. – pojechałem pierwszy raz na Przystanek Jezus, czym byłem lekko przerażony. Bo w mediach i z poczty pantoflowej nie słyszałem raczej prawdziwych i dobrych świadectw.

>>> Nawrócenie czy nawracanie? Czyli droga do duchowej dojrzałości 

Fot. Konrad Kasprzyk/Przystanek Jezus

Rzeczywistość była inna od tych świadectw?

– I pierwszym uderzeniem była dla mnie sama atmosfera festiwalu, który wtedy jeszcze nazywał się Woodstock. Wszyscy byli wyluzowani i większość miała naprawdę pokojowe nastawienie do siebie. Okazało się, że to miejsce, do którego ludzie przyjeżdżają odpocząć od codzienności – pracownicy korporacji, prezesi, sędziowie, prokuratorzy. Pamiętam jedno z moich pierwszych spotkań. Z jednym klerykiem chodziliśmy po polach woodstockowych w Kostrzynie. Jakieś dziewczyny niosły wtedy podkładki, na których można usiąść i zagadaliśmy do nich – pytając, gdzie można takie znaleźć. Jedna z nich zaproponowała, że może nas zaprowadzić w to miejsce. Idziemy więc, tysiące ludzi, kurz, gorąco, aż zapytały nas, co właściwie tam robimy. Odpowiedziałem, że jesteśmy na Przystanku Jezus. I w pewnym momencie zaczęły pytać, skąd wzięliśmy się w seminarium. Podzieliliśmy się więc swoimi historiami powołania. I wracając, zaprosiliśmy je do bazy Przystanku Jezus, gdzie stał bardzo duży namiot. Tam nasza rozmowa zeszła na dużo głębsze tematy dotyczące życia. Obydwie mówiły, że mają bardzo trudne życie, trudne relacje z rodzicami, a szczególnie z ojcem. Nagle powiedziałem, że może przeczytalibyśmy Słowo Boże i zobaczyli, co Duch Święty chce nam powiedzieć.

Przystały na te propozycję?

– Po krótkiej modlitwie otworzyliśmy Pismo Święte na fragmencie jednego z listów św. Pawła, który mówił o relacjach rodzinnych, o dzieciach, o rodzicach i o miłości. Czytałem i widziałem, że jedna dziewczyna zaczęła płakać. Miała mocny, czarny makijaż, który zaczął się jej rozpływać po twarzy. Zapytałem, co się dzieje, na co ona zapytała, co czytałem. Gdy się dowiedziała, że to słowo Boże, które zostawił nam Pan Bóg, powiedziała, że przecież to było o jej życiu. Nie wiem, jak później potoczyły się losy tych dziewczyn. Ale ja wciąż pamiętam to pierwsze spotkanie w ramach Przystanku Jezus. Później zacząłem jeździć na to wydarzenie już jako ksiądz, więc miałem możliwość spowiadania. Zapadł mi w pamięć też taki moment, gdy szła grupka ludzi, z której jeden chłopak trzymał czteropak piwa. I zapytał mnie tak niepewnie, czy może się wyspowiadać, chociaż akurat nie bardzo było gdzie. Zaproponowałem więc, żebyśmy usiedli pod płotem. I dzisiaj wiem, że ludzie często na Przystanku Jezus mają swoją jedyną spowiedź w ciągu roku.

>>> Tomek Maruszak OMI: nie wierzyłem, że Bóg istnieje. Dzisiaj jest dla mnie wszystkim [ROZMOWA]

Czyli to dla wielu z nich bardzo ważna chwila, moment sporego nawrócenia.

– I to jest dla mnie też doświadczenie Kościoła, którego nie miałem okazji doświadczyć w żadnym innym miejscu. Nigdy wcześniej nie wyobrażałem sobie, że można tak ewangelizować. Dla mnie takie wychodzenie do ludzi to był szok. A na Przystanek Jezus przyjeżdżają zupełnie różni ludzie. Są młodzi, starsi, z oazy, z Odnowy w Duchu Świętym, niezrzeszeni, ze wspólnot ewangelizacyjnych, klerycy, diakoni, siostry zakonne, bracia i ojcowie, księża i biskupi. Przekrój całego Kościoła w pigułce. I to jest piękne, że mamy różne charyzmaty, różne dary, ale idziemy razem głosić Ewangelię i doświadczać Kościoła młodego, dynamicznego oraz żywego, który wychodzi na peryferia nie po to, żeby nawracać, ale żeby mówić o Jezusie. I tak moje podejście do Przystanku zmieniło się o 180 stopni.

Fot. Konrad Kasprzyk/Przystanek Jezus

Można powiedzieć, że przez te wszystkie lata wypracował Ksiądz swój sposób na rozmowy z ludźmi na Przystanku?

– Trzeba najpierw zacząć od tego, że my, ewangelizatorzy, nie idziemy nawracać – sami się nawracamy. My też przeżywamy tam swoje rekolekcje. Mamy spowiedź i różne wykłady. Napełniamy się łaską. I to nie jest tak, że ja idę na pole sam, bo tylko Pan Bóg wie, co dzieje się w sercach tych ludzi, których spotykamy na Przystanku i On wie, do kogo mamy pójść. To jest niesamowite. Jedną z ciekawszych sytuacji była ta, kiedy na jednym z pierwszych Przystanków szliśmy asfaltową drogą. Spotkaliśmy młodych ludzi, którzy pili piwo i krzyczeli do nas: „Pedofile, złodzieje”. Zapytaliśmy ich: „Co tam?”. Oni bardzo się zdziwili. Usiedliśmy obok i zaczęliśmy rozmawiać. Chwilę później dosiadły się do nas jakieś ewangelizatorki. Słyszymy, jak rozpoczynają rozmowę. Mamy różne warsztaty, dostajemy różne narzędzia do ewangelizacji. I powtarzamy, że nie idziemy nawracać i moralizować, bo świadectwo samo w sobie ma moc i się z nim nie dyskutuje. Każdy ma swoje świadectwo i ono może poruszyć czyjeś serce, może ktoś będzie chciał wiedzieć więcej i podjąć decyzję o nawróceniu. No i nagle słyszę, jak te dziewczyny mówią do jednego z chłopaków: „Pan Bóg bardzo cię kocha i w ogóle to chce, żebyś zmienił swoje życie, bo niestety nie jest takie, jak powinno być”. Tymczasem ten chłopak spojrzał na nią i powiedział niecenzuralne słowo na „s”. Ale nie tędy droga. Tak się z ludźmi na polach woodstockowych nie rozmawia.

To jak się z nimi rozmawia?

My mamy z nimi być. Na szczęście przez te wszystkie lata mogę powiedzieć, że mamy wielu dobrych ewangelizatorów, którzy przyjeżdżają do nas co roku. Wielu z nich jest już starszych, ale mamy też na przykład rodziny z małymi dziećmi. Oprócz tego kiedyś formuła Woodstocku była bardziej otwarta. Teraz jest to teren ogrodzony, jest wywieszony regulamin, wszystko zostało bardziej skomercjalizowane. Wielu woodstockowiczów przyjeżdża tam dla muzyki lub odreagować od codzienności. I wśród nich są nie tylko ludzie młodzi, lecz także w dojrzałym wieku albo rodzice z dziećmi, więc i my jako Przystanek Jezus zmieniamy swój profil. Teraz odbywa się on w Trzcińcu, w gminie Czaplinek. Pamiętam, że dwa lata temu był pierwszy piątek miesiąca i wiele dzieci z Pol’and’Rocka przychodziło do nas z książeczkami do spowiedzi. Śmialiśmy się, że mamy mobilną parafię. I muszę podkreślić też, że to my się na Przystanku przede wszystkim nawracamy.

>>> Jadłodajnia albertynek w Poznaniu – tutaj można uzależnić się od pomagania [REPORTAŻ]

Jakie ci ludzie, których spotykacie na Pol’and’Rocku mają cechy wspólne? Słyszałam, że przyjeżdża tam wielu byłych ministrantów.

– Ja też spotkałem na Woodstocku wielu byłych ministrantów. Albo ludzi, którzy należeli do Oazy, bo kiedyś w Polsce ta wspólnota była naprawdę bardzo popularna. I niestety mam takie doświadczenie, że to też ludzie, którzy później odchodzą od Kościoła i są tymi najbardziej krzyczącymi przeciwko niemu. Inni byli z kolei formowani w innych wspólnotach, byli wychowani w wierze katolickiej i też zdecydowali się od niej odejść. To ludzie w różnym wieku, z różnymi doświadczeniami, często bardzo pogubieni nie tylko w swoich relacjach z Kościołem, ale i z bliskimi.

Fot. Konrad Kasprzyk/Przystanek Jezus

O co najczęściej pytają ludzie, których tam spotykacie? Co chcą wiedzieć?

– Niektórzy nie wiedzą, że w ogóle jest coś takiego jak Przystanek Jezus. I są zaskoczeni, gdy widzą na polu księdza lub siostrę zakonną. Chociaż jest też trochę ludzi, którzy przebierają się za księży, z czym są też związane różne historie. Na pierwszym Przystanku jakieś dziewczyny zapytały mnie, czy jestem prawdziwy i zaczęły pytać, co mam pod sutanną. Odpowiedziałem, że spodnie i wprawiło je to w zaskoczenie. Poza tym często woodstockowicze zaczynają tematy związane z polityką. Ale my ich absolutnie nie ciągniemy dalej, bo nie jesteśmy od tego, żeby politykować i bronić tej czy innej strony, ale po to, aby głosić Ewangelię. Oprócz tego zdarzają się pytania o Kościół, o pedofilię w Kościele i inne trudne sprawy z tym związane. Często też spotykający nas podchodzą do nas z wdzięcznością i mówią, że fajnie, że jesteśmy i że pokazujemy, że można żyć inaczej oraz że jesteśmy otwarci i nie osądzamy.

Częściej Wy zaczepiacie kogoś na Pol’and’Rock Festival czy to Wy jesteście zaczepiani?

– Księża i siostry zakonne mają zewnętrzny znak, jakim jest sutanna i habit. Wobec nich nie da się przejść obojętnie. Są bardzo różne reakcje na nas. Większość jest pozytywnych, ale negatywnych również nie brakuje. Od razu przychodzi mi na myśl sytuacja, kiedy byłem już w parafii w Starachowicach. Po mszy świętej poszedłem rano do sklepu. A że było lato, to ubrałem krótkie spodenki. I panie, które wyszły z kościoła patrzyły na mnie jak na ufoludka i milczały. I pomyślałem sobie wtedy, że na Przystanku, gdy idę, to ciągle mnie ktoś zaczepia, pozdrawia, krzyczy „Króluj nam Chryste”. Doszło do mnie, że częściej właśnie tam ludzie chwalą Pana Jezusa niż we własnej parafii. Poza tym – nawiązując jeszcze do Przystanku Jezus, jedną z najlepszych akcji, żeby ludzi „zaczepić” są przenośne toalety, które mamy postawione obok ośrodka, w którym odbywają się nasze rekolekcje. A ponieważ jest ich deficyt na polach, to te u nas są oblegane, tym bardziej, że są czyste. Dlatego że ludzie od nas myją te ubikacje, a przy okazji rozmawiają z ludźmi stojącymi do nich w kolejce. I to tam – jak powtarza wielu ewangelizatorów – dzieją się największe cuda.

Co jeśli ktoś jest bardzo zamknięty na rozmowę? Czy warto ją kontynuować, czy lepiej jest odpuścić?

– To zależy. Bo zazwyczaj się czuje, w jakim kierunku idzie rozmowa i czy można zaprosić kogoś do spowiedzi lub na Eucharystię. Z kolei, gdy ktoś jest zamknięty, to zawsze pozostaje pytanie, czy możemy się chociaż za niego pomodlić. I bardzo często jest tak, że po takiej modlitwie Duch Święty otwiera serce drugiej osoby. Choć każdy przypadek jest indywidualny i trudno tak uogólniać.

>>> Na długie lata utraciłem wiarę w Boga, a On nigdy nie utracił wiary we mnie [ROZMOWA]

Zdarzyło się kiedyś tak, że ktoś rozmawiał z Wami na polu, a później sam dołączył do Przystanku Jezus i ewangelizował?

Jest taka historia i to bardzo mocne świadectwo. Norbert podjął decyzję, że będzie niewierzący. Gdy widział księży i biskupów – pluł na nich, a Pisma Świętego używał jako podpałki do grilla. Wszystko jednak tak się potoczyło, że już był na skraju i właściwie już podjął decyzję o odebraniu sobie życia. Ale postanowił pójść jeszcze na Woodstock i zrobić to następnego dnia. Chodził po polu bez celu. Akurat zaczął padać deszcz. A że bardzo nie lubił moknąć, to przez to schował się u nas na Przystanku Jezus. Tam doświadczył spotkania z Bogiem i krzyknął do Niego, żeby pomógł mu wyjść z tej trudnej sytuacji. I powoli jego życie zaczęło się zmieniać. Dzisiaj sam jest ewangelizatorem i czuje się kochany przez Boga.

Fot. Konrad Kasprzyk/Przystanek Jezus

Co Księdzu dają te wszystkie spotkania na Przystanku Jezus? Czy dzięki nim można powiedzieć, że ładuje Ksiądz swoje baterie na cały rok?

– Najważniejszym elementem dla mnie jest doświadczenie tego Kościoła, który spełnia właściwie jedyne najważniejsze zadanie, czyli zadanie ewangelizacji. Bo głoszenie Ewangelii, czyli Jezusa, powinno być na pierwszym miejscu, a cała reszta z tego wypływa. Ja na Przystanku Jezus doświadczam Kościoła, który jest bardzo różnorodny, który ma różne podejście do wielu spraw i różne poglądy. Ale jednocześnie wszyscy w nim doświadczyliśmy miłości Boga i idziemy w jednym kierunku, aby dzielić się swoim świadectwem. Chociaż teraz, gdy jestem już w ekipie organizacyjnej Przystanku, to przeżywam to wydarzenie inaczej. Bo częściej muszę być na miejscu i nie mam okazji tak często wychodzić na pole. Niemniej, każdy Przystanek to dla mnie potężna dawka mocy łaski Bożej na cały rok.

Na sam koniec chciałam nawiązać do pierwszego pytania. Wiele zmieniło się w Księdzu przez te wszystkie lata jeżdżenia na Przystanek Jezus?

– Tak. Myślę, że gdyby nie te rekolekcje w seminarium, o których wspomniałem, gdyby nie moja decyzja, że idę na urlop i wyjeżdżam na rok do Gubina do domu wspólnoty i jadę na Przystanek, to raczej nie byłbym księdzem. Bo w tym miejscu doświadczyłem żywej obecności Jezusa. A ksiądz Artur stał się dla mnie przyjacielem i przewodnikiem. Przystanek bardzo mocno wpłynął i nadal wpływa na moje kapłaństwo. Jeśli więc spotykam młodych księży lub kleryków, to zawsze ich zapraszam do nas, mówiąc im, że jeśli doświadczą tego Kościoła, to doda im sił do codziennej pracy w parafii, której szczególnie w dzisiejszych czasach nie jest mało. Kościół jest na pewnym rozdrożu, mamy tak wiele znaków zapytania. Tymczasem spotkania na Przystanku dają nam pewność, że Ewangelia jest drogą do Jezusa i że naszym zadaniem jest przyprowadzenie ludzi do Niego.

Jeśli chcesz pomóc wyremontować dom w Gubinie prowadzony przez Katolickie Stowarzyszenie w służbie Nowej Ewangelizacji Wspólnota św. Tymoteusza kliknij TUTAJ.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze