Fot. archiwum prywatne

„Małe opowieści na wielkie dni” – takiej książki jeszcze nie było [ROZMOWA]

Z pewnością wielu z nas ma w domu książkę o Bożym Narodzeniu. I to nawet nie jedną. Tymczasem tych o znaczeniu Wielkiego Tygodnia dotychczas mogliśmy szukać na próżno. Dlatego też Kinga Rybarczyk postanowiła wyjść temu zapotrzebowaniu naprzeciw i niedawno ukazały się jej „Małe opowieści na wielkie dni”.

Karolina Binek (misyjne.pl): „Małe opowieści na wielkie dni” to książka, jakiej na rynku wydawniczym jeszcze nie było. Skąd więc pomysł, by ją napisać i w ogóle pójść w tym kierunku?

Kinga Rybarczyk: Pomysł przyszedł mi do głowy w styczniu zeszłego roku, gdy chciałam sprzątać dekoracje bożonarodzeniowe i wtedy mój niespełna czteroletni synek zaczął protestować. Bardzo podobały mu się szopka i choinka, więc chciał, by jeszcze zostały. Wtedy zdałam sobie sprawę  z tego, że Boże Narodzenie jest rzeczywiście świetnie opowiedziane przez naszą polską i europejską kulturę. Historia tych świąt niesie się w kolędach, jasełkach czy pastorałkach. Jednak Święta Wielkanocne, które są przecież największą tajemnicą chrześcijaństwa i sednem naszej wiary, nie są tak dobrze opowiedziane. Jeżeli w sklepach są dekoracje – to są to króliczki, zajączki, jajeczka. Ale to, co jest istotą tych świąt, czyli męka, śmierć i zmartwychwstanie Pana Jezusa, nie jest tak dobrze zakorzenione w kulturze jak Boże Narodzenie. Uświadomiłam sobie też wówczas, że na półkach w domu mamy przynajmniej dziesięć książek dla dzieci o Bożym Narodzeniu. Wszystkie są ładnie wydane i zilustrowane, więc sięgamy do nich z przyjemnością. Jednocześnie nie mamy żadnych książek o Triduum Paschalnym, o Wielkanocy, a przecież to te święta są istotą naszej wiary. Zaczęłam takiej książki szukać, jednak nie znalazłam niczego, co by mnie usatysfakcjonowało. Znalazłam raczej broszurki dla dzieci, w których pokrótce były objaśnione poszczególne symbole wielkanocne. A ja szukałam opowieści o tych świętach – o męce i zmartwychwstaniu Pana Jezusa. Potrzebowałam żywej i wciągającej dzieci opowieści, która podążałaby za ich pytaniami oraz prowadziła w stronę wydarzeń, które przeżywamy w liturgii Kościoła. Nie znalazłam jednak takiej książki, więc postanowiłam, że sama ją napiszę.

>>> Książki nie tylko na majówkę 

Z pewnością w sytuacji związanej ze sprzątaniem bożonarodzeniowych dekoracji znalazł się niejeden rodzic. Jak więc wtedy postąpić? Zostawić tę szopkę?

– Ja wówczas szopkę schowałam. Porozmawiałam o tym z synem, przekonałam go i wytłumaczyłam mu, że choćbyśmy nie wiem, jak bardzo się uparli przy tym, że lubimy zimę, to i tak zawsze przyjdzie wiosna. I to jest dobre, że pory roku się zmieniają, bo tego potrzebuje przyroda i nasze organizmy. Ale tak samo nie możemy też powstrzymać biegu roku liturgicznego – po Adwencie przychodzi Boże Narodzenie, po Bożym Narodzeniu – okres zwykły, później Wielki Post, po nim Triduum i tak dalej. Czas nie może stać w miejscu – zarówno w przyrodzie, jak i w liturgii Kościoła. I każdy z tych okresów ma dla nas jakieś dary. Natura ludzka potrzebuje tych przemian do tego, żeby się nawrócić, więc jeżeli rok liturgiczny przechodzi z okresów radowania w okresy poszczenia, to jest to dobre i potrzebne naszej naturze i temu, żebyśmy przypomnieli sobie, co jest ważne. Dzięki temu możemy później świętować z czystym sercem. Nie jesteśmy w stanie przecież zatrzymać śniegu, choćby nie wiadomo jak bardzo nasze dzieci lubiły jeździć na sankach. Tak samo nie zatrzymam roku liturgicznego na Bożym Narodzeniu, choćby nie wiem jak bardzo moim dzieciom podobała się szopka. Mogę im pomóc i wytłumaczyć, dlaczego tak się dzieje. Myślę więc, że warto, żebyśmy to my – dorośli, którzy jesteśmy odpowiedzialni za przekaz naszej wiary naszym dzieciom – nie poprzestali na Bożym Narodzeniu. Żebyśmy nie zatrzymali się na szopce i kolędach, tylko poszli dalej. Już po wydaniu „Małych opowieści na wielkie dni” otrzymałam informacje zwrotne, że „wreszcie jest jakaś książka, która mówi o Wielkim Tygodniu”, bo wszyscy mamy krzyż z Chrystusem w domu, ale nie umiemy o tym rozmawiać z dziećmi. A przecież dzieci pytają, dlaczego Pan Jezus wisi na krzyżu – a my często nie wiemy, jak im to wszystko wytłumaczyć. I ta książka pomaga zrozumieć to nam, dorosłym, oraz rozmawiać o tych wydarzeniach z naszymi dziećmi.

Fot. archiwum prywatne

Sama w dzieciństwie, czekając na Wielkanoc, czekałam przede wszystkim na zająca, który przyniesie mi jakiś upominek. W jaki sposób więc wytłumaczyć dziecku, że te święta to nie tylko zając z prezentem, ale przede wszystkim zmartwychwstanie?

– Myślę, że możemy to wytłumaczyć tak samo, jak rozmawia się z dziećmi na wszystkie inne tematy. Nie zagadywać, nie zarzucać ich tym, co my mamy w głowie czy w doświadczeniu, ale uważnie posłuchać pytań, które zadają. Nasze rodzicielskie odpowiedzi powinniśmy formułować na miarę tych dziecięcych pytań. Nie można też przekazu wiary infantylizować, czyli za bardzo upraszczać z tego powodu, że to są dzieci. Bardzo mnie irytują w religijnych książkach dla dzieci jakieś obrazki z Panem Jezusem uśmiechniętym na krzyżu, który również w tych książeczkach nie robi nic poza przytulaniem dzieci. Oczywiście jest opisane w Ewangelii, że Jezus brał dzieci na ręce i błogosławił je, ale oprócz tego robił bardzo wiele innych rzeczy i o tych innych rzeczach też trzeba dzieciom opowiedzieć w sposób prosty i jednocześnie nie nazbyt uproszczony. Myślę, że o tych rzeczach trzeba im opowiedzieć w dostosowany do nich sposób, a jednocześnie pamiętać, że dzieci są bardzo otwarte na te duchową rzeczywistość i że dobrze jest, żebyśmy my nie przespali ich otwartości i nie zaniedbali kwestii wiary, dając im duchowy pokarm słabej jakości. Tak jak staramy się, żeby nasze dzieci jadły zdrowe jedzenie, tak samo wydaje mi się, że warto, żeby jadły zdrowy pokarm duchowy.

>>> Krzyż Jezusa to narzędzie miłości [FELIETON]

W wielu parafiach co niedzielę odbywają się także msze święte dla dzieci. Warto chyba jednak podkreślić, że nie powinniśmy ograniczać przekazywania wiary dzieciom tylko do tych mszy.

– Zdecydowanie. Dzieci powinny czytać sensowne i wartościowe książki i chodzić na msze, na których ksiądz wszystko im sensownie wyjaśnia, a nie organizuje imprezę z gitarą. Naszym obowiązkiem, jako rodziców, jest zadbanie o to, żeby pokarm, który dzieci dostają, był wartościowy. Dzieci oczywiście chętniej zjedzą to, co jest kolorowe i bezwartościowe. Tak samo jest z przekazem dotyczącym wiary – nie wątpię, że będą przeglądały książeczki z infantylnymi rysunkami i patrzyły na księdza, który się wygłupia. Ale to naszym obowiązkiem, obowiązkiem rodziców, jest zadbanie o to, żeby miały wartościowe książki, czyli takie, które będą ładne, ciekawe, a jednocześnie będą naprawdę sensownie przekazywały treści związane z wiarą. Sama starałam się odpowiadać w mojej książce przede wszystkim na pytanie „dlaczego”. Dzieci mają taki etap w swoim życiu, że pytają kilka razy dziennie „dlaczego?” i wokół tych pytań – dlaczego coś się dzieje w Kościele – starałam się konstruować treści w książce. Dlaczego ksiądz myje stopy w Wielki Czwartek? Dlaczego w Wielki Piątek nie ma mszy? Dlaczego krzyż jest znakiem naszej wiary? Dlaczego w Wielką Sobotę jest cisza i dlaczego w Wielką Niedzielę jest głośno, śpiewamy głośne „Alleluja”? Dzieci to widzą, czują i pytają, dlaczego Pan Jezus jest na krzyżu, dlaczego mamy krzyż w domu. I za tymi dziecięcymi pytaniami, wyrażającymi ich ciekawość i otwartość, warto pójść.

Od jakiego wieku warto zacząć tłumaczyć dzieciom istotę Wielkiego Tygodnia? Trzeba zaczekać na jakiś istotny moment w ich życiu?

– Warto zacząć jak najwcześniej. Uważam, że nie ma dolnej granicy wieku. Tak samo jak nie ma granicy wieku, od której powinno się zabierać dziecko do kościoła. Bo dzieci nie materializują się cudownie w kościele w okresie na przykład przygotowania do pierwszej Komunii świętej. Przecież już od najmłodszych lat tłumaczymy im, kiedy myjemy ręce albo ubieramy się w piżamy. Jeśli już od najmłodszych lat wprowadzamy dzieci w zasady związane z higieną, jedzeniem itd., to tak samo powinno się dziać z kwestiami wiary. Jeśli idziemy z dzieckiem do kościoła, to nie musimy czekać, aż skończy dziesięć lat. Przecież tak naprawdę już dwulatkowi możemy wytłumaczyć, co tam się dzieje. Nie musimy mu od razu robić wykładu z teologii, ale wystarczy powiedzieć, że idziemy się tam spotkać z Panem Bogiem, bo On jest wszędzie i wszędzie nas słucha, ale to właśnie w kościele jest szczególnie obecny. Proste słowa, proste tłumaczenia moim zdaniem są potrzebne już od najmłodszych lat, już od pierwszych miesięcy. Bo myślę, że jest jakaś prawda w tym przysłowiu – czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci.

>>> Co robi ropucha na ostatniej wieczerzy?

W takim razie książkę „Małe opowieści na wielkie dni” możemy czytać dzieciom już od najmłodszych lat?

– Zdecydowanie tak. Często pytano mnie o dolną granicę wieku czytelników mojej książki. Zawsze jednak odpowiadałam, że jej nie ma. Każde dziecko jest inne. Każde ma inną Wrażliwość, czas skupienia uwagi na czytanym tekście i to rodzic rozeznaje, czy mój kilkulatek jest gotowy słuchać opowiadań o Wielkim Tygodniu – czy mogę mu przeczytać cały rozdział, czy tylko jego fragment. Myślę też, że jeśli rodzice znają swoje dzieci, podążają za ich pytaniami i są na nie otwarte, to będą wiedzieli, jak rozmawiać z dzieckiem. Dzieci same poprzez swoje pytania i swoją otwartość podprowadzają nas, dorosłych, do tego, co potrzebują.

Fot. archiwum prywatne

Wspomniała Pani, że dzieci nie materializują się cudownie w kościele w czasie przygotowań do pierwszej Komunii. Sama znam jednak rodziców, którzy zostawiają dzieci w domu, kiedy sami idą do kościoła, bo „są niegrzeczne”.

– Nie chciałabym tutaj osądzać, bo wszystko zależy od rodziny i od dziecka. Są na przykład maluszki, które mają kolki. Wtedy rzeczywiście rodzice chcą ograniczać ilość bodźców i trudności. Mogę się natomiast podzielić moim osobistym doświadczeniem – moje dzieci w zasadzie od urodzenia są w kościele. Pierwszy syn urodził się w niedzielę i już tydzień później wszyscy razem poszliśmy na mszę z tygodniowym noworodkiem zawiniętym w chustę. Moje dzieci nie idą na mszę tylko wtedy, kiedy są chore. Wtedy wymieniamy się z mężem. Poza tym nie widzę powodu, dla którego moi synowie mieliby nie chodzić z nami do kościoła. Jeżeli zachowują się nieodpowiednio i przeszkadzają innym, to im tłumaczymy, że nie pozwalamy na takie zachowanie w tym miejscu. Dokładnie tak samo, jak tłumaczymy im, że nie mogą jeść brudnymi rękami. Dla mnie zupełnie akceptowalne jest to, że kilkulatki chodzą po kościele. Nie oczekuję, że takie dziecko przesiedzi prawie godzinę w ławce bez ruchu. To by było wbrew naturze i fizycznym możliwościom takiego malucha. Zupełnie więc to rozumiem, o ile oczywiście dziecko nie krzyczy, nie biega i nie skacze. Zabieramy do kościoła już noworodki i dostosowujemy nasze zachowanie do wieku tego dziecka. Kiedy jest małe, możemy przecież stanąć z chustą za ławkami i je kołysać. Ale jeżeli już idziemy na mszę z kilkulatkami, czyli z takimi dziećmi, które mam teraz, siadamy z przodu, bo widzimy, że są spokojniejsze, gdy widzą ołtarz, ministrantów i świece. Wtedy łatwo jest zwrócić ich uwagę na to, co się dzieje. Zwłaszcza podczas Triduum Paschalnego można ich tym zainteresować – jest przecież obmycie nóg, leżenie krzyżem księdza i adoracja, zdejmowanie obrusa z ołtarza. Jeżeli więc dzieci są z przodu i to widzą, to nie ma sensu stawać gdzieś z tyłu w kościele. Bo dzieci z tyłu potrafią narobić takiego samego rabanu, jak te będące z przodu, ale dodatkowo nie widzą ołtarza, tylko plecy innych ludzi. Jeżeli wiara jest czymś naturalnym w naszym życiu, to myślę, że powinna być też czymś naturalnym w życiu naszych dzieci. Powinniśmy je tak samo naturalnie wprowadzić w rytm wiary, jak wprowadzamy je chociażby w cykl dnia i nocy, zabawy, pracy, odpoczynku czy posiłków. Życie wiarą nie jest czymś wypreparowanym z „normalnego” życia, czymś, do czego musimy się przygotować. Nie musimy do tego osiągnąć jakiegoś wieku. Z tą dziedziną naszego życia, tak samo jak z innymi, możemy dzieci zapoznawać i tłumaczyć, jak robimy, jak nie robimy i dlaczego robimy tak, a nie inaczej.

Przeglądając „Małe opowieści na wielkie dni” nietrudno zauważyć, że są dopracowane w najmniejszym szczególe – jest wiele ilustracji, fragmenty z Biblii i treści je objaśniające. Tym bardziej byłam więc pod wrażeniem, kiedy dowiedziałam się, że samodzielnie wydała Pani tę książkę.

– Książka „Małe opowieści na wielkie dni” jest wydana w tzw. self-publishingu, czyli autor jest rzeczywiście swoim własnym wydawcą. Napisałam teksty do tej książki, czuwałam nad przygotowaniem ilustracji, koordynowałam proces przygotowania jej do druku. Byłam więc autorem, pisarzem oraz menadżerem projektu. Zajmowałam się tym oczywiście nie sama, w projekt zaangażowany był także mój mąż. Ale rzeczywiście to bardzo dużo pracy, to nie tylko praca koncepcyjna i twórcza. Długo zastanawiałam się też, jak rozpracować tematy Triduum Paschalnego i Wielkanocy te tematy, żeby je odpowiednio wyjaśnić dzieciom, bo przecież to najważniejsze kwestie naszej wiary. Ostatecznie zdecydowałam się na motyw drogi. Już małe dzieci wiedzą, co to znaczy chodzić. Tłumaczę w tekstach więc, że wy chodzicie, Jezus też chodzi – wjeżdża do Jerozolimy, idzie do wieczernika, do ogrodu oliwnego, idzie do więzienia, na Golgotę, a potem idzie znowu – wychodzi z grobu, spotyka się już po zmartwychwstaniu z uczniami. I my w liturgii też dużo chodzimy, bo są różne procesje – z palmami, do ciemnicy, z krzyżem aż po procesję rezurekcyjną. Dlatego zdecydowałam, że motyw chodzenia i drogi złączy wszystkie te opowieści.

>>> Czy Jezus istniał naprawdę?

W Wielkim Tygodniu na Pani Instagramie często pojawiały się relacje udostępnione przez czytelników. Spodziewała się Pani aż takiego zainteresowania książką?

– Zainteresowanie przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Opinie pierwszych czytelników były bardzo pozytywne. Rozpoczęłam sprzedaż książki na początku Wielkiego Postu i po dwóch tygodniach wyprzedał się już cały nakład dwóch tysięcy egzemplarzy. W ostatnich dniach Wielkiego Postu zdecydowałam się na dodruk i ogromna część dodruku też już jest sprzedana. Ciągle też spływają zamówienia. Piszą do mnie różne osoby, które na przykład chcą dać tę książkę komuś na pierwszą Komunię świętą. Dużo osób do mnie pisało i pisze, że czekali na taką książkę i jej potrzebowali. Rodzice mają więc takie doświadczenie, jakie miałam i ja – dużo książek o Bożym Narodzeniu, a żadnej o Wielkanocy. Zainteresowanie książką jest bardzo duże. Pracując nad książką, miałam nadzieję, że tak będzie, ale nie spodziewałam się, że wszystko potoczy się aż tak dobrze. I przyznam, że bardzo mnie cieszyło, kiedy w Wielkim Tygodniu kolejne osoby oznaczały mnie na zdjęciach i pokazywały, że przechodzą przez te wyjątkowe wydarzenia z „Małymi opowieściami na wielkie dni”. I jestem szczerze wzruszona, że ta opowieść zawędrowała aż do tylu domów. Wiem też, że w wielu z nich ta opowieść jest przedstawiona po raz pierwszy – wcześniej rodzice nie mieli czasu lub też nie mieli śmiałości, a ta książka im w tym pomaga.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze