Chodzenie po kruchym lodzie [MISYJNE DROGI]
Misja w Turkmenistanie to najpiękniejszy czas w moim życiu. Był to nowy początek ewangelizacji tego kraju i Pan Bóg działał tu szczególnie mocno. Doświadczenie tej misji to doświadczenie chodzenia po kruchym lodzie, kiedy nogi ci drżą i Ktoś ciebie podtrzymuje.
Misjonarz oblat Daniel Szwarc był diakonem w dalekiej Kanadzie Północnej i poprosił mnie o kazanie prymicyjne na mszy świętej w jego rodzinnej parafii na Kujawach. Gdy szliśmy do kościoła, to spytałem go: „Danielu, co jest najpiękniejsze na dalekiej Północy?”. Odpowiedział: „Pan Bóg”. Gdy przybyliśmy z ojcem Andrzejem do Turkmenistanu, to nie było miejscowych katolików i taka sytuacja zachęcała nas do modlitwy, do adoracji Najświętszego Sakramentu i to był ten najpiękniejszy czas. Ale namaszczenie Pana towarzyszyło nam cały czas i dzięki temu mogliśmy iść do przodu.
>>> Po prostu Kościół [MISYJNE DROGI]
Nie wiemy jak będzie
Jak to się stało, że misja w Turkmenistanie przyniosła owoce, że po trzech latach kilkadziesiąt osób przystąpiło do pierwszej spowiedzi, a osiem osób dorosłych przyjęło chrzest? Znany w świecie oblackim i w środowisku współczesnych filozofów profesor oblat George McLean – który swego czasu współpracował z Karolem Wojtyłą w Krakowie, a później miał wykłady w Iranie, Chinach, Pakistanie, Egipcie i był twórcą Instytutu Poszukiwań i Wartości – przebywał przez jakiś czas na misji w Turkmenistanie. Gdy przyjechał pierwszy raz – nie było jeszcze Kościoła, wspólnoty wierzących, była tylko grupa sympatyków. Oni przychodzili, my mówiliśmy, śpiewaliśmy pieśni, ale to jeszcze nie był Kościół. Ojciec George przekonywał nas, że mamy otworzyć centrum kultury i należy ograniczyć się do dialogu kulturowego. My odpowiadaliśmy: „Ojcze, my nie wiemy, jak będzie. My wiemy, że jesteśmy misjonarzami i że mamy głosić Ewangelię”. Pamiętam, jakie było jego zdziwienie, gdy przyjechał po roku i zobaczył już Kościół. Wtedy była to wspólnota katechumenów.
Ewangelizacja działa się
Na synodzie poświęconym ewangelizacji w Azji jeden z biskupów z Indii zapytał ojca Andrzeja: „Czy wy robicie cuda? Bo na początku ewangelizacji powinny być cuda”. My próbowaliśmy „robić cuda”, modliliśmy się nad chorymi, ale Pan Bóg nie podtrzymał naszej modlitwy i nie uczynił cudu. Niemniej, ewangelizacja mimo to działa się i narodził się Kościół – i to był cud. Stało się tak dzięki temu, że za naszą misję modliło się wielu ludzi. Pan również przez cierpienie i krzyże przygotował ludzi, których wybrał, aby byli tu pierwocinami Kościoła. Owocowanie misji wynikało też z cierpienia, które nam tu towarzyszyło i które, jak umieliśmy, przeżywaliśmy z Panem.
Pamiętam pierwsze spotkania z turkmeńską Polonią, która była społecznością ludzi mających polskie korzenie lub sympatyzujących z liderami Polonii. Nikt z nich nie miał żadnego doświadczenia wiary i gdy mówiliśmy o Jezusie Chrystusie, to odczuwaliśmy, że oni nas nie słuchają. Jednego razu ktoś z nich powiedział: „W taki sposób nie powstanie tutaj Kościół. Aby ludzi przyciągnąć, trzeba dać im jakiegoś «cukierka»”.
Ojcze mów nam o Bogu
Byli jednak ludzie, których Pan przygotował do przyjęcia Ewangelii. To było środowisko Raisy. Ona nas zaprosiła do swego domu i przyjęła w nim też swoich znajomych Tatarów, Tadżyków, Turkmenów, Rosjan… Pierwsze spotkanie w jej domu trwało siedem godzin i mówiliśmy o Bogu, o wierze, o sensie życia. Z tego środowiska ludzi oraz niektórych osób z Polonii turkmeńskiej narodził się Kościół. Właśnie w domu Raisy usłyszałem prośbę pewnej kobiety: „Ojcze, mów nam o Bogu”. Tylko raz w życiu ktoś mnie o to poprosił.
>>> Z przymusu i z wyboru. Ponad 20 mln Polaków żyje za granicą [MISYJNE DROGI]
Należy dodać, że środowisko Raisy zapoczątkowała obecność księdza Henryka Sroki, marianina z Kazachstanu, który swego czasu był posłany do dwóch katoliczek z Niemiec w Krasnowodzku. Jest to miasto na brzegu Morza Kaspijskiego, gdzie kończy się powieść Herlinga-Grudzińskiego „Inny świat”. Kończy się właśnie w Krasnowodzku, ponieważ z portu w tym mieście armia generała Władysława Andersa odpływała do Persji. Warto dodać, że ówczesny nuncjusz apostolski w Kazachstanie arcybiskup Marian Oleś jako dziecko wychodził z wygnania do Rosji razem z armią Andersa i ostatni raz widział swojego ojca właśnie w Krasnowodzku. Widzimy, jak się przeplatają historie osobiste z historią zbawienia i historią Kościoła. Wracając do księdza Henryka, to on po wizycie w Krasnowodzku chciał jeszcze odwiedzić stolicę kraju, Aszchabad. Ludzie z Krasnowodzka dali mu adres do Raisy, aby mógł się u niej zatrzymać. Tak pięknie, wspaniale pokazał wtedy Ewangelię, że wszyscy czekali na przyjazd misjonarzy, którzy są związani z księdzem Henrykiem.
Pan Bóg na początek misji w Turkmenistanie posłał ojca Andrzeja z jego darem nawiązywania relacji z ludźmi i zdobywania serc ludzkich. Posłał także mnie – z darem rozumienia konieczności i ważności katechumenatu. Dzięki temu „dusze nieśmiertelne”, które Bóg wybrał na pustyni Kara-Kum mogły być „uwiedzione” i otrzymały podstawowe wtajemniczenie w wiarę chrześcijańską.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |