foto: Krzysztof Zieliński

Czas z misjami. Misje czas niestracony [MISYJNE DROGI]

W ciągu roku pracują, studiują. Podczas wakacji wyjeżdżają na misje. Tam chcą robić wiele dobra, ale przede wszystkim głosić Chrystusa. I jest ich coraz więcej.

Współczesny sposób patrzenia i przeżywania życia zaprotestowałby: to nieprawda. Czas na misjach jest stracony. Bo ani się na nich pieniędzy nie zarobi (przeciwnie, trzeba do tego dołożyć), ani misje nie są salonem odnowy biologicznej, bo już sam pakiet szczepień i możliwych komplikacji zdrowotnych niektórych może przerazić. Samo spędzanie czasu też może nie zachęcać, jeśli usłyszy się, że codzienna modlitwa i czas „stracony” na budowanie relacji z Bogiem jest najważniejszy. A jednak coraz więcej młodych osób pyta o możliwość konkretnego zaangażowania misyjnego, czasem nawet kilkutygodniowego. Młodzi nie chcą pusto żyć.

Coraz więcej osób

Rozmawiając z s. Jolą, klawerianką pracującą w Turynie, dowiedziałam się, że w tym roku 700 młodych Włochów z tejże diecezji udało się na różne wolontariaty czy doświadczenia misyjne. Sama od kilku lat także obserwuję wzrost zainteresowania taką formą zaangażowania misyjnego w Polsce. Maile, telefony, rozmowy – chcę pojechać na wolontariat. Chcę zrobić coś dobrego. I nie przeraża młodych ludzi to, że tak naprawdę stracą wakacje i oszczędności, bo muszą najczęściej sami zapłacić za bilet lotniczy. Jest jednak druga strona medalu: pytam, dlaczego coraz więcej osób chętnie angażuje się w działalność misyjną „na chwilę”, dlaczego bezinteresowny wolontariat jest tak popularny, a decyzja, by zostać misjonarzem na stałe, już nie? Nie wiem.

>>>Biskupi Brazylii: trzeba zadomowić się w świecie wirtualnym

Przed, teraz i później

Zaangażowanie młodych w różnego rodzaju wolontariaty czy też doświadczenia misyjne jest rzeczywistością złożoną. Kilka miesięcy czy tygodni spędzonych u boku misjonarza pozwala poznać niewielki wycinek tej rzeczywistości. Fundamentalny jest czas przed wyjazdem, kiedy to nie tyle poznaje się miejsce, kulturę i realia, do których zostaje się posłanym, ale oczyszcza własne motywacje. Przeważnie oczekiwania i plany „co będziemy robić” są weryfikowane i zmieniane już na miejscu. Ważna jest elastyczność i otwartość grupy. To trochę jak z obuwiem w Indiach: wchodząc do kościoła czy kaplicy, zostawiamy sandały przed wejściem. Wolontariusz musi zostawić na lotnisku swoje oczekiwania, spojrzenia, by z szacunkiem zbliżyć się do tych, wśród których ma nade wszystko być świadkiem wiary, a dopiero potem pracownikiem socjalnym czy animatorem grup dziecięcych. Dobrze przeżyte doświadczenie misyjne prowadzi do spontanicznej chęci podzielenia się bogactwem, jakie zostało podarowane wolontariuszowi.

foto: Krzysztof Zieliński

Nasze ręce muszą dotknąć

Dziś nikogo nie dziwą tłumy osób na lotniskach, wyjazd zagraniczny przestał być luksusem zarezerwowanym dla nielicznych, przy odrobinie sprytu można znaleźć całkiem niskie ceny biletów, które pozwalają podróżować w egzotyczne strony świata. Studenci, którzy mają trzy miesiące wakacji, planując czas wolny, często sięgają wzrokiem daleko za ocean. Świat stał się globalną wioską, Daleki Wschód stał się bliski a niedostępna, dzika Afryka to już często tylko parki safari z ścisłym programem ochrony zwierząt. Szybko rozwijająca się technika i komunikacja ułatwia sięganie krańców ziemi, ale równocześnie spycha na margines to, co jest najistotniejsze – relacje z drugą osobą. Własne doświadczenie, pobyt w innej kulturze, w innych warunkach klimatycznych, gdzie trzeba dostosować się do zwyczajów i rytmu życia misjonarzy staje się formą zaangażowania misyjnego coraz większej liczby chrześcijan.

Misje są sprawą wiary

Spotykając się z młodzieżą, często powtarzam, że wyjechać do ośrodka zdrowia, by pomagać potrzebującym, może każdy, kto chce zrobić coś wartościowego, nie trzeba być wcale ochrzczonym. Jest wiele organizacji charytatywnych niosących pomoc w krajach dotkniętych wojną, głodem, ubóstwem. Ale aby wyjechać jako misjonarz, na pierwszym miejscu trzeba postawić wiarę. Relacja z Jezusem i życie sakramentalne stają się fundamentem. Trzeba bez żalu „tracić czas”, by to Jezus był w centrum działalności wolontaryjnej. Trzeba „tracić siebie”, dostosowując się do miejscowego Kościoła, ucząc się od „miejscowych” innego przeżywania wiary. Nic tak nie uczy, jak własne doświadczenie.

>>>Podano datę pogrzebu ks. Artura Godnarskiego, koordynatora Przystanku Jezus

Ważna motywacja

Od kilku lat przygotowuję młodzież do uczestnictwa w doświadczeniu misyjnym. Bez względu na indywidualne cechy każdej z grup, której mogłam towarzyszyć, jest coś, co łączy młodych ludzi chcących ofiarować część swojego wolnego czasu misjom. Prawie zawsze jedną z pierwszych motywacji jest chęć zrobienia czegoś dobrego. Przed oczami wolontariuszy przesuwają się obrazy ubogich wiosek i potrzebujących dzieci. Misje są także taką rzeczywistością i motywacja humanitarna jest jak najbardziej potrzebna. Zdarza się, że na moje słowa, iż tak naprawdę więcej otrzymamy niż damy, młodzi reagują z niedowierzaniem: możemy coś otrzymać od tych, którzy tak wiele potrzebują?

foto: Krzysztof Zieliński

Zaskakujący scenariusz

A jednak scenariusz niezmiennie jest taki sam: to my dostajemy. Zostajemy obdarowani życzliwością, uśmiechem, zaufaniem, radością widoczną w oczach dzieci, przyjaźnią; to nasza wiara zostaje umocniona, a jej horyzonty się poszerzają. Nabieramy dystansu do własnego życia, naszych problemów, doceniamy to, co posiadamy i uczymy się tym dzielić. Czas stracony na misjach staje się w ten sposób bogactwem, cennym darem pieczołowicie przechowywanym w sercu, wartością, której nie można zdobyć dzięki własnej przedsiębiorczości czy zapisać w najlepszym biznesplanie.

Strata, która nie jest stratą

Tak to już jest, iż ludzka logika nie zawsze sprawdza się na drogach wiary. Może więc warto stracić trochę siebie, swojego czasu i zdolności, zdrowia i własnych planów, by tak naprawdę zyskać? Nie tylko piękne wspomnienia i ładne zdjęcia, choć i one stają się darem, jaki otrzymujemy, ale przede wszystkim to, co w życiu najistotniejsze a równocześnie niewymierne i trudne do opisania. Bliskość Boga spotkanego w drugim człowieku, który niekoniecznie musi być chrześcijaninem.

>>>Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę<<<

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze