Fot. wikipedia / Jean-Baptiste Debret – J.B. Derbet, “Overseers punishing slaves on a rural estate”. (3 vols., Paris, 1834,1835, 1839), Voyage Pittoresque et historique au Bresil. Conrad, Robert. The Destruction of Brazilian Slavery 1850-1888. London, England: University of California Press, Ltd, 1972. Photography Own work, Public Domain, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=128390437

Garść faktów i refleksji [MISYJNE DROGI]

Niewolnictwo było znane od starożytności. Niewolnicy – w świetle prawa – stanowili część świata rzeczy, inwentarza, który dzielono na niemy (zwierzęta) i mówiący (niewolnicy). Średniowieczny rozkwit niewolnictwa związany był z zapotrzebowaniem na cukier. Przeciwko niewolnictwu opowiadali się papieże i liczni święci.

Słowo stało się Ciałem w bardzo zróżnicowanym świecie śródziemnomorskim, zdominowanym przez kulturę grecką i rzymską. To z pozoru oczywiste zdanie niesie w sobie jednak bardzo wielki ładunek kulturowy i historyczny. Wiąże się także z ludzką pracą oraz związanymi z nią odwiecznie regułami, tworzonymi przez społeczność o charakterze państwowym, politycznym. W Cesarstwie Rzymskim, które politycznie dominowało w tej części świata w czasach wcielenia Chrystusa i rodzenia się chrześcijaństwa, pracowało ok. 60 milionów niewolników. Można w uproszczeniu powiedzieć, że z latami rodowitych Rzymian opanowało wprost lenistwo, a pracę zaczęto postrzegać jako coś, co znajduje się poniżej godności obywatela rzymskiego. Jednak praca była konieczna, więc pozostawiono ją licznym niewolnikom, pozyskiwanym podczas wypraw wojennych i na drodze handlu. Niewolnikami byli nawet lekarze i nauczyciele. W świetle prawa stanowili część świata rzeczy, inwentarza, który dzielono na niemy (zwierzęta) i mówiący (niewolnicy). A z inwentarzem można było robić to, co się żywnie właścicielowi podobało. Według prawa bowiem niewolnik nie był osobą, lecz rzeczą. Niewolnictwo istniało także w świecie żydowskim.

Nie bunt, a zmiana serca

Chrześcijaństwo, wkraczając w ówczesny świat społeczno- polityczny, nie nawoływało do buntu, lecz do zmiany serca. I chociaż ten świat był wrogi chrześcijanom (wybuchające wciąż prześladowania ze strony władz), starali się oni być lojalnymi obywatelami, modląc się nawet obowiązkowo za prześladujące ich władze. Formalnie nie zmieniali też porządku prawnego, ale zmieniali porządek serca. Mówi o tym chociażby historia Onezyma, niewolnika Filemona, zamożnego mieszkańca Kolosów. Zbiegł on z niewoli i na swej drodze spotkał uwięzionego Pawła Apostoła, który udzielił mu pomocy i doprowadził do jego nawrócenia. Następnie odesłał go do Filemona – chrześcijanina – prosząc, by nie nakładał na niego dopuszczonych prawem kar, ale przyjął go „już nie jako niewolnika, lecz […] jako brata umiłowanego” (FLM 1,16). O tym, że zmiana relacji serca – bez zmiany prawa – w społeczności chrześcijańskiej jest możliwa, świadczy także wybór św. Kaliksta, który był niewolnikiem. On to zresztą uznawał ważność małżeństwa między wolną kobietą a niewolnikiem, czego zabraniało prawo państwowe.

>>> Niewolnica za 10 euro [MISYJNE DROGI]

Bardzo powolny proces

Niewolnictwo było tak mocno zrośnięte z rzymskim systemem ekonomicznym, że nawet po ustaniu prześladowań i tzw. edykcie mediolańskim (315 r.), niewolnictwo trwało jeszcze długo, chociaż cesarstwo stawało się chrześcijańskie. Ważnym krokiem w jego znoszeniu była śmierć św. Telemachiusza, który przybył do Rzymu, wszedł na cyrkową arenę i zdumiony walkami gladiatorów wtargnął tam, by ich rozdzielać. Został przez nich zabity na rozkaz prefekta miasta, prawdopodobnie w 404 r. Na tę decyzję zareagował cesarz i zakazał walk gladiatorów. Ale znoszenie niewolnictwa odbyło się mimo to powoli,
zwłaszcza w świecie śródziemnomorskim. W średniowieczu, w rodzącej się Europie Północnej, niewolnictwo ustąpiło miejsca różnym formom poddaństwa, związanego z pracą na roli. Handlem niewolnikami zajmowali się głownie Arabowie i Żydzi (Ibrahim ibn Jakub – w Czechach i państwie Mieszka).

Słodycz cukru i gorzki los niewolników

Można obrazowo powiedzieć, że na gorzki los niewolników wpłynęła także znacznie słodycz cukru, wytwarzanego z trzciny cukrowej. Spopularyzowali go Arabowie już w VII w. W XI w. przeniknął on do świata zachodniego chrześcijaństwa. A w 1493 r. Krzysztof Kolumb zabrał w swoją kolejną podróż do Ameryki kilka sadzonek trzciny cukrowej. Zaczęto tam zakładać jej plantacje, a cukier trafiał do Europy, która coraz bardziej się w nim lubowała. Jednak jego produkcja potrzebowała wielu rąk do pracy, tak przy samej uprawie trzciny cukrowej, jak i w późniejszej fazie wyciskania soku i rafinacji cukru. Tradycyjne społeczności rolnicze, zajmujące z reguły tereny słabo zaludnione, nie mogły dostarczyć dostatecznej liczby rąk do pracy. Ponadto plantacje wymagały bardziej bezpośredniego nadzoru, gdyż robotnicy znali tylko część swojej pracy. System ten wymagał ponadto terminowości produkcji i dostaw. Gdziekolwiek więc powstawały plantacje trzciny cukrowej, tam pojawiało się wielkie zapotrzebowanie na pracę przymusową. Zapewniali ją niewolnicy, w świecie śródziemnomorskim rekrutujący się głównie z jeńców wojennych. W Nowym Świecie mieli ją zapewnić Indianie.

To nie chrześcijańskie

Ale w ich obronie stanęli misjonarze. Już w 1510 r. dominikanie wystąpili przeciw krzywdzie Indian. Ich przełożony, Antonio de Montesino, z apostolską odwagą mówił o nadużyciach wobec Indian w kazaniach głoszonych przed gubernatorem i urzędnikami. Chlubą misjonarzy w Ameryce Południowej był także system „redukcji”, czyli osad zamieszkałych wyłącznie przez Indian, a (współ) rządzonych przez misjonarzy. W ten sposób chciano ich uchronić od negatywnych wpływów, wyzysku i niewolnictwa grożącego im ze strony kolonistów. W „redukcjach” pielęgnowano języki rodzime i rodzimą kulturę. „Redukcje” te upadły pod wpływem czynników politycznych, a „czarna legenda hiszpańska” przytłumiła osiągnięcia misjonarzy, ukazując tylko jedną stronę – zamknięcie się na kultury indiańskie. Jako największy obrońca Indian zasłynął Bartłomiej de las Casas OP, który do dzisiaj ma swoich i wielbicieli, i wrogów.

Dziewczynka na targu niewolników w Zanzibarze, ok. 1890 r. Było to centrum handlu niewolnikami Afryki Wschodniej i Indii. Misjonarze dokumentowali ten okrutny proceder, by dostarczyć dowodów i nagłośnić go w prasie europejskiej. Fot. ROYAL MUSEUMS GREENWICH/WIKIPEDIA

Haniebny czas historii

Zamknięcie drogi rekrutacji niewolników wśród Indian zwróciło uwagę nowego pokolenia przedsiębiorców na Afrykę, gdzie już w latach 80. XV w. Portugalczycy zajęli niezamieszkaną Wyspę Świętego Tomasza w Zatoce Gwinejskiej i na niej założyli plantacje trzciny cukrowej. Niewolnicy byli na „wyciągnięcie ręki” na pobliskich wybrzeżach. Doświadczenia z tej wyspy przeniesiono m.in. do Brazylii, a następnie na Karaiby. Za tym transferem szedł transatlantycki handel niewolnikami, który stał się w dziejach ludzkości symbolem najbardziej haniebnej i zarazem największej migracji ludności. Na jego prowadzeniu bogacili się nie tylko kupcy portugalscy i hiszpańscy. W 1517 r. cesarz Karol V dał przywilej kupcom flamandzkim, którzy mogli rocznie wywieźć 4 tys. niewolników z Afryki do Ameryki. Podobne przywileje otrzymali też niektórzy kupcy angielscy. W latach 1601–1640 monopol na handel niewolnikami z Afryki należał do Portugalczyków. Monopol w Afryce Zachodniej w latach 1650–1662 należał do Holandii. W 1631 r. król Karol I zezwolił na handel niewolnikami Anglikom, a na mocy układu w Utrechcie monopol w latach 1713–1750 należał już tylko do Anglii, która w tym czasie miała wyspecjalizowane towarzystwa handlowe. W tym okresie Anglia wywiozła z Afryki ok. 3,5 mln niewolników. Do Anglii dołączyła się Francja. Z tych zysków powstały m.in. największe banki Anglii i Francji. Na ten proceder papieże reagowali różnie. Warto jednak przypomnieć chociażby bullę Piusa II Pastor bonus z 1462 r., w której papież grozi karami kościelnymi za handel niewolnikami w Zatoce Gwinejskiej. Niedługo później, bo w 1476 r., papież Sykstus IV ekskomunikował handlarzy niewolnikami. Znanym ich obrońcą i apostołem był także św. Piotr Klawer (1580–1654), jezuita hiszpański, który w pierwszej fazie ekspansji Kościoła na obszarze Karaibów zyskał tytuł „Apostoła Afrykańskich Niewolników”.

Mówiąc o czerpaniu zysków z pracy niewolniczej i o handlu niewolnikami zwykle przywołuje się szlak transatlantycki i wykorzystanie niewolników do pracy w Nowym Świecie. Jednak transsaharyjski (arabski) handel niewolnikami rozpoczął się o wiele wcześniej i przez to był porównywalny do szlaku transatlantyckiego. Także w liczebności transportowanych niewolników. Nie przebił się on jednak do rangi symbolu.

Rozwój przemysłowy i koniec niewolnictwa

Wielki wpływ na zmianę relacji handlowych w Afryce miała rewolucja przemysłowa, zapoczątkowana jeszcze w XVIII w. – w Anglii i Szkocji. Polegała ona na przejściu od gospodarki bazującej na rolnictwie oraz produkcji manufakturowo-rzemieślniczej do opierającej się głównie na mechanicznej produkcji fabrycznej na skalę przemysłową. Praca niewolnicza stawała się zbyteczna, a w wypadku Wielkiej Brytanii zniesienie niewolnictwa było sposobem ukarania zbuntowanej kolonii – Stanów Zjednoczonych. Sprzyjał temu także powstający w kręgach intelektualnych i religijnych ruch moralny, który opowiadał się coraz bardziej zdecydowanie za zniesieniem niewolnictwa. W ten ruch włączeni byli także m.in. kard. Charles Lavigerie MAfr z Algierii, założyciel zgromadzenia misyjnego ojców białych (Zgromadzenie Misjonarzy Afryki) oraz bł. Maria Teresa Ledóchowska SSPC, założycielka klawerianek (m.in. stworzyła czasopismo misyjne „Echo z Afryki”). W 1807 r. Wielka Brytania zakazała handlu niewolnikami, a w 1833 r. uchwaliła zniesienie niewolnictwa w imperium brytyjskim. Po Wielkiej Brytanii to samo zrobiła Francja w 1848 r. Po zakazie handlu niewolnikami marynarki brytyjska i francuska rozpoczęły polowanie na statki handlarzy niewolnikami u wybrzeży Afryki.

>>> Różnice zamiast równości [MISYJNE DROGI]

Symbolem, że proces odchodzenia od niewolnictwa jeszcze trwał, może być niewolnica pochodząca z Sudanu, św. Józefina Bakhita, kanosjanka. W 1877 r., gdy miała 7-8 lat, została porwana przez arabskich handlarzy niewolnikami, którzy dwa lata wcześniej porwali jej starszą siostrę. Zmuszona była przejść boso około 960 kilometrów do El-Obeid i została dwukrotnie sprzedana, zanim tam dotarła. W ciągu dwunastu lat (1877–1889) była jeszcze trzy razy sprzedawana, a w końcu otrzymała wolność we Włoszech.

Za tymi lapidarnie podanymi faktami i spostrzeżeniami kryje się ogrom ludzkiego cierpienia milionów, a może i miliardów ludzi, o których nie można zapomnieć. „Jak można zapomnieć o tych niezliczonych cierpieniach, jakie wyrządzono prześladowanym narodom kontynentu afrykańskiego z pogwałceniem najbardziej podstawowych praw człowieka? Jak można zapomnieć o tylu istnieniach ludzkich, które pochłonęło niewolnictwo?” – pytał retorycznie św. Jan Paweł II na wyspie Gorée u wybrzeży Senegalu (22 stycznia 1992 r.). Ta wyspa bowiem stała się jednym z symboli cierpienia niewolników afrykańskich. „Gorée, symbol zwiastowania Ewangelii wolności, stała się niestety również symbolem strasznego obłędu tych, którzy z tylu naszych braci i sióstr, którym miała być głoszona Ewangelia wolności, uczynili niewolników. Papież, który głęboko przeżywa radości i nadzieje, jak również smutki i trwogi człowieka, nie może pozostać obojętnym wobec tego wszystkiego, czego wyrazem jest wyspa Gorée” – mówił.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze