Łączył ludzi. Kolejna rocznica urodzin założyciela „Misyjnych Dróg” Alfonsa Kupki OMI

Architekt, poliglota, założyciel „Misyjnych Dróg”. Prowincjał w czasach trudnych nie tylko dla Kościoła. Wysyłał oblatów na nowe misje do Kamerunu i Madagaskaru. Wymagał od siebie i innych.

Trochę zabierałem się do tego tekstu. Obiecałem go jakiś czas temu, ale trudno jest ogarnąć takiego człowieka na dwóch stronach czasopisma. Jego czasopisma. Spotkałem go po raz pierwszy z 20 lat temu. Niewysoka postać z siwymi włosami i małym uśmiechem na twarzy. W czasie mszy św. wdrapywał się na stołek-ryczkę, aby zrobić porządne zdjęcie. Nie przejmował się, że niektórym się
to nie podobało – w tym czasie nie było tak dobrych aparatów i nie można było inaczej. Silna, charyzmatyczna osobowość, charakterystyczna dla pokoleń wojennych i dojrzewających w czasie wczesnego PRL-u. Dla nas, ówczesnych kleryków, był człowiekiem legendą. Kiedy przeglądam archiwum, to widzę ślady potyczek z ówczesnymi władzami o powstanie „Misyjnych Dróg”, był w nich nieugięty. Kiedy nie pozwalano na wydawanie tytułu, bo brakowało w kraju papieru, on odpisywał, że władze komunistyczne nie muszą się o to martwić, bo współbracia z Niemiec go zakupią.
Kiedy kolejną przeszkodą był brak miejsca w planie wydawniczym Poznańskich Zakładów Drukarskich, odpisywał, że po rozmowie z dyrektorem się jednak znalazło. I tak przez kilka lat.

Łączył ludzi

Z czasem poznałem go jako współbrata z jednego domu. Był w kaplicy przed wszystkimi. Z wiekiem powłóczył nogami, lekko zgarbiony – z daleka można było poznać, że idzie. Siedział do późna w nocy przy swoim biurku, z zapaloną lampką. Tworzył czasopismo, albo projekt kolejnego domu oblackiego, kościoła. Cierpliwie uczył rzemiosła dziennikarskiego pokolenia młodych współbraci.
Pytał o kolejne zdane egzaminy, gdyż wysłał kilku członków redakcji na studia polonistyczne, czy dziennikarskie, mając słuszną intuicję, że sama teologia to dziś za mało. Także dzięki niemu powstała oblacka szkoła polskich misjologów-religioznawców, na czele z prof. Jarosławem Różańskim OMI i prof. Wojciechem Klujem OMI. Chwalił bardzo rzadko. Jednak gdy to robił, to tak, że do tej pory to pamiętamy.

Foto: Błażej Mielcarek OMI

Ciekawy świata

Był ciekawy świata, technologii. Mając ponad 70 lat opanował e-maile i Internet. Przymierzał się do Facebooka. Z jego inicjatywy od 2004 r. br. Wiesław Ratajczak OMI prowadził stronę internetową pisma, jedną z trzech pierwszych misyjnych w Polsce. Dużo czytał. Na jego biurku był „Nasz Dziennik” i „Tygodnik Powszechny” i pozakreślane niemieckie wydawnictwa. Na łamy pisma zapraszał religioznawców, misjologów, ekumenistów – był tym, który pierwszy sięgał do nauczania papieży i je analizował, a potem się dziwił, że my jeszcze nie doczytaliśmy. Nie bał się na łamach takich autorów jak: Kurek, Hryniewicz, Tischner, Boniecki, a potem Bortkiewicz, czy Draguła. Pisał z szacunkiem o ludziach innej kultury, religii, konfesji chrześcijańskiej. Prowadził czytelników do Kościoła uniwersalnego, do Chrystusa z otwartymi ramionami czekającego na wszystkich. W tym duchu wychowywał współpracowników. Brakuje go bardzo. Odszedł do domu Ojca 8 listopada. Rok temu. Takim dowodem, że łączył i myślowo był ponad podziałami, były depesze po śmierci od księży redaktorów z Torunia i Krakowa. Kto wie, może by się kiedyś zatrzymali w połowie drogi w Poznaniu? Na pewno by ich przyjął.

Ślązak w Wielkopolsce

Urodził się 12 października 1931 r. w Ciasnej koło Lublińca na Śląsku. W 1938 r. rozpoczął naukę w szkole podstawowej w rodzinnej wiosce. W 1945 r. wstąpił do niższego seminarium oblackiego w Lublińcu, a w 1949 r. do nowicjatu w Markowicach. Rozpoczął studia filozoficzno-teologiczne w seminarium w Obrze. 23 października 1955 r. otrzymał tam święcenia kapłańskie z rąk bp. Herberta Bednorza, a po roku pastoralnym w Lublińcu został skierowany do Gdańska. Tam w trudnych latach studiował architekturę. Przez długie lata nie mógł wyjawić, że jest księdzem. Doskonale mówił po niemiecku, płynnie po francusku i angielsku – nas młodych przekonywał do nauki języków. I miał rację. Od 1964 r. pracował w Poznaniu Uczestniczył w pracach projektowych i budowlanych w Polsce i na misjach, równolegle głosząc rekolekcje, prowadząc wykłady z historii sztuki i konserwacji zabytków w oblackim seminarium. Używał do nich slajdów, pokazywał zdjęcia – korzystał z nowatorskich, jak na tamte czasy, metod. – Znał się na robocie, więc niektórzy architekci nie lubili z nim rozmawiać. Proboszczów poznańskich łatwo wprowadzali w błąd proponując łatwiejsze i gorsze rozwiązania, ale o. Kupki się nie dało – mówił o ojcu Alfonsie bp Zdzisław Fortuniak.

Foto: Błażej Mielcarek OMI

Misyjne serce

W 1974 r. wybrano go na prowincjała. Wspomagał personalnie zapoczątkowane na przełomie 1969 i 1970 roku misje w Kamerunie, a także wysyłał pierwszych misjonarzy na Madagaskar. Podjął starania, o możliwość wydawania „Misyjnych Dróg” i – po licznych perturbacjach związanych z uzyskaniem niezbędnych wtedy pozwoleń – w 1983 r. został redaktorem naczelnym kwartalnika,
a później dwumiesięcznika. Było dla niego jasne, że trzeba mieć w ręku narzędzie, za pomocą którego można budować świadomość misyjną wśród katolików w Polsce i przekazywać im informacje o tym, co dzieje się na misjach. Dodać trzeba, że działo się to w czasach, w których kontakty Polaków ze światem zewnętrznym były bardzo ograniczone przez komunistyczną władzę. O. prof. Antoni Kurek OMI lubił wspominać te czasy w warszawskim domu oblackim: „Pierwsze wydania pisma, w specjalnych plastikowych obwolutach, były przytwierdzane w czytelniach do blatów łańcuszkiem, gdyż były jednym z nielicznych, niezależnych pism mówiących o świecie zewnętrznym – a studenci, jak to studenci, lubili je brać ze sobą do domu na prywatną lekturę”.

Do 2013 r. był czynnym członkiem redakcji, pomimo, że dwa lata wcześniej przekazał stery młodszym. We wrześniu zdiagnozowano demencję starczą oraz chorobę Alzheimera, pojawiły się też problemy z poruszaniem. Został przeniesiony do klasztoru w Lublińcu, przygotowanego do pomocy chorym współbraciom. W chwilach powrotu świadomości powtarzał, że bardzo cierpi, ale tę chorobę i cierpienie ofiaruje za misje i misjonarzy.

>>>Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę<<<

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze