Misyjna sztuka [MISYJNE DROGI]
Jezus tylko z obrazka do pierwszej Komunii, albo ten z dzieł wielkich mistrzów. Maryja tylko częstochowska. Przewidywalność daje poczucie bezpieczeństwa, usypia, rozleniwia, daje złudne wrażenie, że wszystko jest takie jak było i że to dobrze. Nie dopuszcza do głosu wątpliwości. Czyni ślepym. Uodparnia. W końcu nudzi. Prawdziwe życie, jak i dobra kultura, pełne jest pytań bez odpowiedzi, wątpliwości i problemów, których nie da się rozwiązać radosnym okrzykiem „Jezus Cię kocha”.
Gdyby ktoś mnie zapytał, ja- kie dzieło sztuki współczesnej uważam w tej chwili za najbardziej misyjne, to odpowiedź znalazłabym szybko: „Nielegalny” Tomasza Biłki. To chyba najczęściej udostępniana grafika w kontekście aktualnej sytuacji na granicy polsko-białoruskiej. Dominikanin i grafik wykonał ją w technice mezzotinty, dzieło przedstawia umęczonego Chrystusa opierającego się o polski słup graniczny, za którym w ciemności można dojrzeć drut żyletkowy. Ta praca, owszem, jest komentarzem artysty odnośnie do tego, co dzieje się z mi- grantami, poddawanymi torturom na granicy, nielegalnie wypychanymi, cierpiącymi zimno i głód w polskich lasach, do których niedopuszczane są organizacje humanitarne i medycy. Ale to coś więcej niż komentarz, to komentarz misyjny. Idealnie misyjny, bo trafia do przeróżnych środowisk, także tych, które z chrześcijaństwem nie chcą mieć nic wspólnego, lecz wychowani w kulturze europejskiej znają jego symbolikę. Trafia też do tych, których wydawałoby się nie potrzeba ewangelizować: ochrzczonych i pobożnych. W obu przypadkach nakłania do pogłębienia relacji z Bogiem lub jej utworzenia. Wytrąca z myślenia schematami i stereotypami, prowokuje do zadawania pytań, o podjęcie jakiejś decyzji, wreszcie do zrozumienia na nowo Słowa (Boga) jako żywego przekazu tu i teraz.
Nie do końca chodzi o rodzaj re-akcji, bo te są różne. I nawet nie tak ważne jest medium. Potrzebny jest za to wstrząs, który wytrąci odbiorcę z tak zwanego świętego spokoju, z tej nieznośnej przewidywalności. Jezus tylko z obrazka do pierwszej Komunii, albo ten z dzieł wielkich mistrzów. Maryja tylko częstochowska. Ewentualnie mogą być tradycyjne ikony, choć i tutaj wielu powie, że ikona jest zbyt prawosławna. Przewidywalność daje poczucie bezpieczeństwa, usypia, rozleniwia, daje złudne wrażenie, że wszystko jest takie jak było i że to dobrze. Nie dopuszcza do głosu wątpliwości. Czyni ślepym. Uodparnia. W końcu nudzi. Wystarczy jednak drobna zmiana, żeby zacząć krzyczeć o profanacji wizerunku: Chrystus w nowej sytuacji jak u o. Biłki, Maryja z Dzieciątkiem przeniesiona do współczesności – jak u Fiodorowicza, Maryja na osiołku z Józefem przed murem w Izraelu – jak u Banksy’ego
>>> Sfotografować stęsknione wnętrze duszy. Wystawa Laury Makabresku „Ciemno płonie”
Ikonografia chrześcijańska nie tylko dla wierzących
Przedziwne wydaje się to, co dzieje się teraz, w czasie trwającego kryzysu humanitarnego. Po ikonografię chrześcijańską sięgają ci, którzy bywają wobec Kościoła bardzo krytyczni, nawet ludzie uważający się za niewierzących. Pojawiają się projektowane przez nich ulotki, na których widnieją grafiki odnoszące się do ucieczki Świętej Rodziny do Egiptu, do pustego miejsca przy stole wigilijnym, wreszcie wprost do cytatu z Ewangelii św. Mateusza: „Byłem przybyszem a nie przyjęliście mnie”. Czasem można odnieść wrażenie, że łatwiej przychodzi im przyjąć tę trudną naukę Chrystusa, która dla wielu katolików okazuje się skandalem (po opublikowaniu grafiki „Nielegalny. Chrystus u słupa” na moim profilu w mediach społecznościowych odezwały się głosy ludzi, dla których była ona obraźliwa i manipulująca słowem Bożym i rzeczywistością). A jednak i wtedy pełni swoją misję, prowokując do refleksji, do poważniejszego spojrzenia na nauczanie Chrystusa.
Bez łatwych odpowiedzi
Sztuka, żeby była misyjna, nie może dawać łatwych podpowiedzi. Powinna raczej je nasuwać, tak, by odbiorca nie czuł się atakowany. Nachalność przegrywa z misją. Nasuwa mi się przykład z figurą Jana Pawła II. Rzeźba Mauritzio Cattelana przedstawiającą upadającego pod ciężarem głazu papieża wzbudziła kontrowersje wśród katolików, niektórzy poczuli się obrażeni. A jednak był to wizerunek wywołujący wiele pytań, wiele intuicji, wiele możliwości odczytań. Wystarczyło otworzyć się na myślenie symboliczne i zastanowić się, czego znakiem może być głaz. Co jest tym, co papieża przygniata – i dlaczego. Co go boli, czym się martwi, czy jest coś, co uniemożliwia mu ruch? Skojarzeń jest mnóstwo – począwszy od tej pod- stawowej: Piotr czyli Skała. Zostaje nam pytanie, dlaczego ta instalacja wzbudziła tyle zamieszania? Może dlatego, że nie potrafimy czytać sztuki współczesnej i tak bardzo jesteśmy zamknięci w schematach. Postać uwielbianego papieża ukazana nie w pozycji triumfującej, do której zostaliśmy przyzwyczajeni, budzi sprzeciw. Niedawno polski artysta Jerzy Kalina postanowił przywrócić należne miejsce Janowi Pawłowi II i postawił jego figurę w sadzawce z zabarwioną na czerwono wodą. Papież trzyma teraz skałę nad głową, a do tego zamierza nią rzucić.
Co sprawiło, że ta instalacja okazała się nieudana, nieczytelna i niemisyjna? Nagromadzenie symboliki, to na pewno. Wyjaśnienie twórcy w komentarzu. Daje tam odpowiedź „kawa na ławę”. Praca owszem, wywiera wrażenie, ale zażenowania i komizmu. To przykład sztuki złej, słabej, a taka nigdy misyjną nie będzie. Ostatecznie bowiem najważniejsze jest to, żeby sztuka była dobra, taka trafi do odbiorcy z każdego środowiska, poruszy, wstrząśnie.
Seriale trybuną ewangelizacji?
Oczywiście dzisiejsza kultura ma wiele innych, atrakcyjniejszych i łatwiejszych w odbiorze środków przekazywania informacji i wartości niż sztuka współczesna. Książek już się praktycznie nie czyta, więc sposób Tolkiena czy Lewisa nie zdałby pewnie egzaminu, choć może jestem za dużą pesymistką. Obecnie najżywszym nurtem w popkulturze jest nawet nie muzyka i film, a serial. Seriale mogą być dziś trybuną dla masowej ewangelizacji, pod warunkiem, że nie będą korzy-stać ze wzorców wypracowanych przez tzw. christianmovie. Grzechami filmów chrześcijańskich są: zbytnia dosłowność, czarno-biały świat przedstawiony, uproszczona fabuła i najczęściej fatalne aktorstwo. Prawdziwe życie pełne jest pytań bez odpowiedzi, wątpliwości i problemów, których nie da się rozwiązać radosnym okrzykiem „Jezus Cię kocha”.
Wolę „Idiotę” Dostojewskiego
Dlatego też, choć opowieść Tolkiena jest bardzo piękna i ewangeliczna, mimo że ani razu nie pada w niej słowo Jezus – to ja wolę „Idiotę” Fiodora Dostojewskiego, w którym figurą Chrystusa jest książę Myszkin, naiwniak, głupiec, frajer. W oczach ludzi idiota, ale nie w oczach Boga. Cóż on takiego robi? Wybacza, walczy o czystość duszy, która jest zagrożona. Czym walczy? Miłosierdziem. To ustami Myszkina Dostojewski powiedział, że „piękno zbawi świat”. Ale czym jest to piękno? O jakie piękno chodzi? Przecież nie o to estetyczne, nie to „ładne”. Chrystus ubiczowany nie jest estetyczny! Estetyka mistrzów renesansu nie zbawi świata. Ale jest jeszcze prawda, więc może prawda, która nie zawsze jest wygodna i „ładna”, którą trudno przyjąć. No ale jeśli w niej jest piękno, to z pewnością zbawi świat.
>>> Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę <<<
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |