S. Hieronima: na ulicach Lwowa widzi się wiele smutnych obrazków
Anna Rasińska (KAI): Od lat niesie Siostra pomoc najbardziej potrzebującym mieszkańcom Lwowa. Jak na co dzień wygląda ta posługa?
S. Hieronima Dorota Kondracka: Często bierzemy rano ciepłą herbatę w termosie i po prostu ruszamy na ulice Lwowa. Szukamy potrzebujących, staramy się dowiedzieć, jak możemy pomóc. Np. głodnych kierujemy do naszej koleżanki pracującej w kuchni Caritas, która wydaje dziennie ok. 100 posiłków.
Najgorzej jest zimą, kiedy na ulicach Lwowa widzi się wiele smutnych obrazków, np. zziębnięte kobiety siedzące z jedną torbą, często w towarzystwie dzieci. To bardzo przykry widok. Myślę sobie wtedy: „ja dziś spałam w ciepłym domu, a oni nawet nie mają na to nadziei”. Bardzo to przeżywam, chciałabym pomóc, ale czasem nie jesteśmy w stanie. Same żyjemy w wynajętym domu i nie możemy sprowadzać tam biednych, bo zostaniemy wyeksmitowane.
Pewnego dnia musiałyśmy z siostrami doprowadzić do porządku schorowaną, bezdomną kobietę, bardzo zaniedbaną. Było ciężko, ale dostrzegłam, że pod tymi łachmanami i brudem, jest rzeczywiście człowiek. Ta pani była bardzo wdzięczna za naszą posługę. Oddałam jej swoją koszulę i dezodorant, to wywołało u niej ogromną radość i poczucie, że komuś na niej zależy.
Towarzyszymy też ludziom na oddziałach psychiatrycznych. Pacjenci są tam często niedożywieni. W naszym domu przygotowujemy dla nich posiłki i rozdajemy je w szpitalu. Gotujemy z tego co nam dadzą ludzie, co przywozimy z Polski.
Zazwyczaj wychodzimy z domu po 6 rano, a wracamy ok. 17. Nigdy nie wiemy jakich ludzi spotkamy, z jakimi problemami przyjdzie nam się zmierzyć.
Widzę, że ludzie bardzo cenią naszą posługę. Staram się pamiętać słowa Jezusa, który mówi „ubogich zawsze będziesz mieć u siebie”. Widzimy że opatrzność Boża nad nami czuwa.
Czy konflikt w Donbasie odcisnął swoje piętno na tamtejszej ludności?
Tak, bardzo. Na ławkach w parku, na dworcach, można spotkać ludzi, którzy opuścili tamte tereny. Są zastraszeni, boją się mówić skąd przybyli, często przedstawią się nieprawdziwym imieniem. Dopiero po bliższym poznaniu opowiadają swoją historię. Mówią nam o swoich bliskich, którzy nawet nie mają grobów.
Na wielu ludziach odcisnęło się piętno nienawiści. Widać to zwłaszcza u najmłodszych. Przecież dziecko, które urodziło się 5 lat temu, nie wie nawet czym jest pokój, żyje tym konfliktem. Bardzo często dorastając pielęgnują w sobie chęć zemsty. Te maluchy nie potrafią sobie poradzić z traumą, mówią nam: „jak dorosnę to pomszczę rodziców”.
Temat wojny jest w Polsce uśpiony, natomiast mnie on bardzo dotyczy. Na wojnie są moi ukochani wychowankowie, moje dzieci, które przygotowałam do Pierwszej Komunii Świętej, do sakramentu małżeństwa. Niektórzy zginęli, a inni wracają z niej z zachwianą psychiką, są zupełnie nie do poznania. Cierpi na tym cała ich rodzina.
Nie możemy być obojętni na ten konflikt! Tam ginie jakiś ojciec, jakaś matka, brat, małżonek… Codziennie giną młodzi ludzie w kwiecie wieku, przed którymi dopiero otwierało się życie.
W kościele garnizonowym we Lwowie można zobaczyć zdjęcia dzieci, których ojcowie zaginęli na tej wojnie. Jest ich naprawdę dużo. Jeden chłopiec, którego spotkałam, pokazując na gwiazdy tłumaczył mi: „Tam jest mój tatuś, chciałbym zbudować taki most, żeby być z nim. Kiedy dorosnę chcę, żeby cały świat wiedział, że on zginął za ojczyznę, że ona była dla niego droższa niż my. My też byliśmy drodzy, ale chciał żebyśmy żyli w wolnym kraju”. Znam wiele podobnych historii. Ogarniamy modlitwą te rodziny, staramy się podtrzymać je na duchu, wyjaśnić, że ta rozłąka jest tymczasowa.
Jak to się stało, że siostry znalazły się właśnie we Lwowie?
Wszystko zaczęło się od tego, że założyciel Zgromadzenia Sióstr Albertynek – Św. Brat Albert, posłał swoje duchowe córki i synów do Lwowa i na jego tereny. Do 1945 roku nasz zakon miał tam 14 domów. Siostry pracowały w przytułkach dla ubogich, w sierocińcach, w domu dla chłopców trudnych… Po zamknięciu granic wschodnich w 1945 roku siostry musiały opuścić te tereny. Zgodnie z ideą zakonu zostawiły cały swój dobytek. Chociaż po ich działalności nic nie zostało, we Lwowie czuć „powiew albertyńskiego ducha”, pewnie dlatego, że sam Brat Albert tam mieszkał. My przyjechałyśmy tam w 2017 roku, dokładnie po 125 latach od przybycia pierwszych sióstr, aby kontynuować ich dzieło.
Co jest obecnie głównym celem Sióstr?
Naszym celem od początku było wybudowanie przytuliska dla bezdomnych kobiet.
Czasy się zmienią, świat w różnych sferach życia postąpił do przodu, a jednak wciąż jest mnóstwo biedy. Samotni, opuszczeni, chorzy, bezdomni, bezrobotni są nadal. Bieda pozostała ta sama, tylko czasem ma zmienione oblicze, ujawnia się w inny sposób. Jest wielu ludzi, którzy zagubili swoją godność. Młodzież, która jest niezrozumiana, pozostawiona sama sobie. Są dzieci, które cierpią z powodu rozstania rodziców lub ich śmierci.
Chcemy stworzyć godne warunki dla takich ludzi. By kobiety z dziećmi, bez dachu nad głową, mogły znaleźć schronienie i godne warunki życia. Kontynuujemy charyzmat naszego założyciela, który mówił, że trzeba być „dobrym jak chleb”. Właśnie w tym duchu wychodzimy na przeciw potrzebującym.
Na jakim etapie są prace związane z budową placówki?
Póki co mamy plac, który otrzymałyśmy w darze od abp. Stanisława Mokrzyckiego. Mamy też projekt budowy. Zaczęły się prace przygotowawcze, ale myślę, że już wkrótce zalejemy fundament.
Oprócz schroniska, jaka pomoc jest jeszcze potrzebna?
Bardzo potrzebna jest pomoc psychologiczna, trzeba tych ludzi jakoś podtrzymać na duchu. Oczywiście niezbędna jest pomoc materialna. We Lwowie panuje bezrobocie. Wielu ludzi wyjeżdża pracować do innego kraju. Dużą pomocą jest otwarcie granic Polski czy Moskwy. Na rynku pracy najciężej jest właśnie ludziom z wojenną przeszłością, bo nie potrafią się odnaleźć w nowej rzeczywistości.
Czy pomoc z Polski jest duża?
Tak, jest duża i nieoceniona! Kiedy tu jestem, jeżdżę po wielu parafiach i otrzymuję naprawdę dużo pomocy. Są to nie tylko pieniądze, ale i ubrania, produkty spożywcze, środki czystości, opatrunki. Dzięki temu wsparciu mam z czym iść do ludzi. Bardzo dziękuję. Dziękuję też za modlitwę.
W Boże Narodzenie przy jednaj z parafii organizujemy święta dla bezdomnych i potrzebujących. Przygotowujemy też mikołajkowe paczki dla dzieci, przebywających na oddziale psychiatrycznym. Dzięki mojej wizycie w Polsce mam dla nich zabawki, rękawiczki, skarpetki, ubrania, słodycze.
W jaki sposób można wesprzeć waszą działalność?
Na stronie naszego zgromadzenia (www.albertynki.pl – przyp. red.) znajduje się nr konta. W tytule przelewu należy wpisać „Przytulisko Lwów”. Dziękuję za każdy wdowi grosz.
Czy mieszkańcy Lwowa wiedzą, że pomoc pochodzi z Polski? Czy czują wsparcie Polaków?
Tak, ja mówię im wprost, że pomoc pochodzi z Polski, że jesteśmy Polakami. Poza tym pomagamy wielu Polakom, którzy czują ogromną radość słysząc swój ojczysty język, to zazwyczaj ludzie w podeszłym wieku.
Jedna 93-letnia Polka wyznała, że jej największym marzeniem było spotkać kogoś, kto mówi po Polsku. Jak się potem okazało, ta bardzo schorowana kobieta przeżyła obóz koncentracyjny. Teraz zmaga się ze starością i chorobą, codziennie uczę się od niej wiary.
Ludzie cenią ofiarodawców. A Pan Jezus wynagrodzi im stukrotnie! To jest nasze wspólne dzieło, ja dziś jestem, a jutro mnie nie ma, a to Boże dzieło tu zostanie i będzie służyć wielu zagubionym ludziom.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |