Fot. Krzysztof Błażyca

To historie trzech afrykańskich „Józefów”. Bez rozgłosu zmienią swój świat. Na szczęście jest ich wielu [MI …

Isaac, Peter, Rosemary… Trzy osoby, trzy kraje, trzy afrykańskie historie. Każda z nich pisana oddaniem dla drugiego człowieka. To tacy misyjni „Józefowie”.

Z Jackiem znamy się od dwudziestu lat, przecieraliśmy wspólnie zambijskie drogi. Petera spotkałem w maju w szkole w Pwani w centralnej Kenii. Doktor Rosemary podzieliła się wspomnieniami o polskiej lekarce w Ugandzie.

Każdy ma swoje duchy

Jacek Rakowski jest bratem u ojców białych. Zabrał mnie na Devil Street (ul. Diabła – tł.) przy jednym z targowisk zambijskiej stolicy. To tam mieszkały dzieciaki, które uciekły z domów. Jacek zaglądał do nich codziennie. Nazwali go tu Isaac. Zaczynał od szóstej rano. Rozmowy, opatrywanie ran, pomoc doraźna. Była między nimi dwuletnia dziewczynka i jej piętnastoletnia mama. Tak, piętnastoletnia – to nie pomyłka. Dziewczynka zmarła rok później. Mama żyła niecałe trzy lata dłużej. Dziś już tej ulicy nie ma, ale w ośrodku prowadzonym przez Jacka, dzieci cały czas znajdują schronienie i tymczasowy dom. Jego samego nazywają już „grandpa” Isaac.

Kilkanaście lat misji na ulicy. Brat Jacek Rakowski z dziećmi ze slumsów na ulicy Diabła (rok 2010) Fot. Krzysztof Błażyca

– Wielu z tych, których wtedy spotkałeś to już dorosłe chłopy. Mają rodziny, odwiedzają nas ze swymi dziećmi. A mi sprawia radość, gdy widzę, że ta praca ma sens. Bo ja wiem, przez co oni przeszli. Każdy ma swoje duchy… – mówi dziś Jacek. Gdy ich wyciągał z ulicy wdychali chemikalia, kradli, komuś podpalono plecy lub podano zatrute frytki. – Dziś Richard jest elektrykiem, Danny wykańcza mieszkania, Namonda został nauczycielem, a Joseph kierowcą autobusu. Nie chcą pamiętać przeszłości, gdy znajdywałem ich naćpanych – opowiada. I choć nie wszystkie historie kończą się happyendem (jak wykorzystywanego w dzieciństwie P., który wiele razy lądował w więzieniu) to Dom Nadziei jest miejscem, w którym wszyscy znajdują troskę o poprawny rozwój, pomoc i edukację. Dziś w ośrodku jest 55 łóżek, a dzieci dwa razy tyle. W tym roku przyjęli kolejne 90 dzieci. Jest pogotowie dla pilnych przypadków. – Przemoc domowa, sprawy sądowe, wykorzystywanie, dziecięce ofiary przemytu – wymienia. – Obecnie ruszyliśmy z programem, który ma na celu to, aby dzieci skazane za przestępstwa nie trafiały do więzienia dla dorosłych, jak to ma miejsce w Zambii. U nas spędzają czas wyroku, połączony z rehabilitacją. Bo przecież to dzieci. I same są ofiarami sytuacji, w których się znalazły.

Jacek z wychowankami Domu Nadziei, który jest schronieniem dla ponad stu chłopców Fot. Krzysztof Błażyca

Bóg każdego z nas obdarował

Do Pwani, godzinę jazdy od Nakuru, dotrzeć trudno. W tutejszej Keriko Secondary School uczy Peter Mokaya Tabichi. Peter jest bratem w jednej z młodych gałęzi franciszkańskiej rodziny, która swe korzenie ma w Irlandii (Franciszkańscy Bracia z Mountbellew).W 2019 r. zdobył nagrodę Global Teacher Prize – statuetkę i milion dolarów – jako najlepszy nauczyciel świata. Został wybrany spośród 10 tys. kandydatur, jakie napłynęły na konkurs. – Zgłosił mnie przyjaciel. Zachęcił mnie, bym opisał swoją pracę. Kiedy odczytano moje nazwisko i szedłem na scenę, czułem się jak w młodości, jak w dniu inicjacji plemiennej. Nie wiedziałem „co teraz będzie?” – opowiada ze śmiechem. Peter ujmuje prostotą, pogodnym usposobieniem i pasją do tego, co robi. – Rodzina mnie ukształtowała. Byli ludźmi głębokiej wiary. Uwrażliwiali na potrzeby innych. Mama zmarła młodo. Ojciec był nauczycielem, zaangażowanym w życie wspólnoty. Z chęcią pomagał innym. Do dziś przychodzą do niego po rady – mówi. Pochodzi z Kissisi w południowo-zachodniej części Kenii, niedaleko Jeziora Wiktorii.

Peter Mokaya Tabichi, na co dzień brat zakonny i pełen pasji nauczyciel fizyki, w 2019 r. został wybrany najlepszym nauczycielem świata, był lepszy od 10 tys. innych nauczycieli Fot. Krzysztof Błażyca

– Jeśli masz ufność, przekonanie do tego, co chcesz robić, możesz wiele osiągnąć. Oczywiście dziecko samo sobie nie poradzi bez pomocy dorosłych, którzy pozwolą mu uwierzyć w siebie. Tak rozumiem rolę nauczyciela – dodaje Peter. W Keriko uczy matematyki i fizyki. Nauka jest jego pasją. A bycie bratem – już od ponad dziesięciu lat – wyborem serca. – Musiałem być wierny temu, co kiedyś poczułem. Każdy to w sobie odkrywa w pewnym momencie życia. I to daje szczęście. A gdy jesteś szczęśliwy, wtedy możesz innych czynić szczęśliwszymi – mówi. Prestiżowa nagroda, po odbiór której zaproszono go na galę do Abu Dhabi, była dla niego zaskoczeniem. – Bo kim ja jestem? Zwykłym nauczycielem z małej kenijskiej wsi – opowiada. W uczniach chce rozbudzać pasję do nauki i ciekawość świata. – Jesteśmy odpowiedzialni, by wypełnić swoje życie. Chcę ich inspirować, motywować, by podejmowali wyzwania. Bóg każdego z nas obdarował możliwościami. Prestiżowa nagroda jest dla niego narzędziem w misji pośród młodego pokolenia Kenijczyków. – Nie mogę spocząć na laurach ani dać się zwieść. Muszę skupić się na tym, co robię, aby być jak najlepszym nauczycielem dla mych uczniów – mówi prosto.

Keriko Secondary School, położona niedaleko Nakuru, daje młodym dobre przygotowanie do kontynuowania nauki na studiach Fot. Krzysztof Błażyca
Bóg każdego z nas obdarował talentami. Wyzwania zawsze będą najważniejsze, gdy my stawiamy im czoła – motywuje Peter Fot. Krzysztof Błażyca

Kochajcie ich

Wizyta w Bulubie nie obyła się bez wzruszenia… Ponad 40 lat służyła tu ludziom poznanianka – doktor Wanda Błeńska. Trafiam tu z Wojtkiem „Mmale”, przełożonym franciszkanów w Ugandzie – chwilę przed tym, jak franciszkanie otworzyli Szpital im. doktor Błeńskiej w Matudze. Pierwsza urodzona w nim dziewczynka otrzymała imię Wanda Klara. Po szpitalu w Bulubie oprowadza nas kapelan tego miejsca, ks. Joseph Kalinaki. O polskiej lekarce przypominają liczne archiwalne zdjęcia, przedmioty, dom, w którym mieszkała i stacja benzynowa, na której „Dokta” tankowała motocykl. Jest stary kościół, w którym każdy dzień rozpoczynała mszą św., a obok konwent Zgromadzenia Sióstr Misjonarek św. Franciszka, z którymi pracowała. Na jednym z budynków funkcjonującego na terenie ośrodka collegu medycznego wisi tablica z wygrawerowanymi w języku luganda słowami Dokty: „Okwagala kwe kwewayo ku lwa’balala”, czyli „Kochać, to dawać siebie”. Spotykam tu doktor Rosemary, która była uczennicą Wandy Błeńskiej. – Rodzice pracowali z doktor Wandą, potem ja. Kochała tych ludzi – chorych na trąd. Mówiła nam: „Jeśli zdarzy się sytuacja, że szpital będzie pełen chorych i nie starczy łóżek dla wszystkich, to dajcie innym pacjentom materace na podłodze, a trędowatych połóżcie na łóżkach”. Bo trędowaci byli marginalizowani społecznie. A doktor Wanda uwrażliwiała społeczeństwo, by traktować ich godnie – opowiada ugandyjska lekarka. Wspomina też pożegnanie doktor Błeńskiej z Ugandą. – Powiedziała nam: „Ja odjeżdżam, ale wy troszczcie się o moich trędowatych pacjentów. Kochajcie ich”.

Doktor Rosemary wspomina czas, gdy była uczennicą doktor Wandy Błeńskiej Fot. Krzysztof Błażyca
Uczennice college’u medycznego na terenie szpitala Fot. Krzysztof Błażyca
Przy bramie wjazdowej do szpitala w Bulubie Fot. Krzysztof Błażyca

To historie tylko trzech misyjnych „Józefów”. A jest ich naprawdę wielu.

>>> Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę <<<

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze