To historie trzech afrykańskich „Józefów”. Bez rozgłosu zmienią swój świat. Na szczęście jest ich wielu [MI …
Isaac, Peter, Rosemary… Trzy osoby, trzy kraje, trzy afrykańskie historie. Każda z nich pisana oddaniem dla drugiego człowieka. To tacy misyjni „Józefowie”.
Z Jackiem znamy się od dwudziestu lat, przecieraliśmy wspólnie zambijskie drogi. Petera spotkałem w maju w szkole w Pwani w centralnej Kenii. Doktor Rosemary podzieliła się wspomnieniami o polskiej lekarce w Ugandzie.
Każdy ma swoje duchy
Jacek Rakowski jest bratem u ojców białych. Zabrał mnie na Devil Street (ul. Diabła – tł.) przy jednym z targowisk zambijskiej stolicy. To tam mieszkały dzieciaki, które uciekły z domów. Jacek zaglądał do nich codziennie. Nazwali go tu Isaac. Zaczynał od szóstej rano. Rozmowy, opatrywanie ran, pomoc doraźna. Była między nimi dwuletnia dziewczynka i jej piętnastoletnia mama. Tak, piętnastoletnia – to nie pomyłka. Dziewczynka zmarła rok później. Mama żyła niecałe trzy lata dłużej. Dziś już tej ulicy nie ma, ale w ośrodku prowadzonym przez Jacka, dzieci cały czas znajdują schronienie i tymczasowy dom. Jego samego nazywają już „grandpa” Isaac.
– Wielu z tych, których wtedy spotkałeś to już dorosłe chłopy. Mają rodziny, odwiedzają nas ze swymi dziećmi. A mi sprawia radość, gdy widzę, że ta praca ma sens. Bo ja wiem, przez co oni przeszli. Każdy ma swoje duchy… – mówi dziś Jacek. Gdy ich wyciągał z ulicy wdychali chemikalia, kradli, komuś podpalono plecy lub podano zatrute frytki. – Dziś Richard jest elektrykiem, Danny wykańcza mieszkania, Namonda został nauczycielem, a Joseph kierowcą autobusu. Nie chcą pamiętać przeszłości, gdy znajdywałem ich naćpanych – opowiada. I choć nie wszystkie historie kończą się happyendem (jak wykorzystywanego w dzieciństwie P., który wiele razy lądował w więzieniu) to Dom Nadziei jest miejscem, w którym wszyscy znajdują troskę o poprawny rozwój, pomoc i edukację. Dziś w ośrodku jest 55 łóżek, a dzieci dwa razy tyle. W tym roku przyjęli kolejne 90 dzieci. Jest pogotowie dla pilnych przypadków. – Przemoc domowa, sprawy sądowe, wykorzystywanie, dziecięce ofiary przemytu – wymienia. – Obecnie ruszyliśmy z programem, który ma na celu to, aby dzieci skazane za przestępstwa nie trafiały do więzienia dla dorosłych, jak to ma miejsce w Zambii. U nas spędzają czas wyroku, połączony z rehabilitacją. Bo przecież to dzieci. I same są ofiarami sytuacji, w których się znalazły.
Bóg każdego z nas obdarował
Do Pwani, godzinę jazdy od Nakuru, dotrzeć trudno. W tutejszej Keriko Secondary School uczy Peter Mokaya Tabichi. Peter jest bratem w jednej z młodych gałęzi franciszkańskiej rodziny, która swe korzenie ma w Irlandii (Franciszkańscy Bracia z Mountbellew).W 2019 r. zdobył nagrodę Global Teacher Prize – statuetkę i milion dolarów – jako najlepszy nauczyciel świata. Został wybrany spośród 10 tys. kandydatur, jakie napłynęły na konkurs. – Zgłosił mnie przyjaciel. Zachęcił mnie, bym opisał swoją pracę. Kiedy odczytano moje nazwisko i szedłem na scenę, czułem się jak w młodości, jak w dniu inicjacji plemiennej. Nie wiedziałem „co teraz będzie?” – opowiada ze śmiechem. Peter ujmuje prostotą, pogodnym usposobieniem i pasją do tego, co robi. – Rodzina mnie ukształtowała. Byli ludźmi głębokiej wiary. Uwrażliwiali na potrzeby innych. Mama zmarła młodo. Ojciec był nauczycielem, zaangażowanym w życie wspólnoty. Z chęcią pomagał innym. Do dziś przychodzą do niego po rady – mówi. Pochodzi z Kissisi w południowo-zachodniej części Kenii, niedaleko Jeziora Wiktorii.
– Jeśli masz ufność, przekonanie do tego, co chcesz robić, możesz wiele osiągnąć. Oczywiście dziecko samo sobie nie poradzi bez pomocy dorosłych, którzy pozwolą mu uwierzyć w siebie. Tak rozumiem rolę nauczyciela – dodaje Peter. W Keriko uczy matematyki i fizyki. Nauka jest jego pasją. A bycie bratem – już od ponad dziesięciu lat – wyborem serca. – Musiałem być wierny temu, co kiedyś poczułem. Każdy to w sobie odkrywa w pewnym momencie życia. I to daje szczęście. A gdy jesteś szczęśliwy, wtedy możesz innych czynić szczęśliwszymi – mówi. Prestiżowa nagroda, po odbiór której zaproszono go na galę do Abu Dhabi, była dla niego zaskoczeniem. – Bo kim ja jestem? Zwykłym nauczycielem z małej kenijskiej wsi – opowiada. W uczniach chce rozbudzać pasję do nauki i ciekawość świata. – Jesteśmy odpowiedzialni, by wypełnić swoje życie. Chcę ich inspirować, motywować, by podejmowali wyzwania. Bóg każdego z nas obdarował możliwościami. Prestiżowa nagroda jest dla niego narzędziem w misji pośród młodego pokolenia Kenijczyków. – Nie mogę spocząć na laurach ani dać się zwieść. Muszę skupić się na tym, co robię, aby być jak najlepszym nauczycielem dla mych uczniów – mówi prosto.
Kochajcie ich
Wizyta w Bulubie nie obyła się bez wzruszenia… Ponad 40 lat służyła tu ludziom poznanianka – doktor Wanda Błeńska. Trafiam tu z Wojtkiem „Mmale”, przełożonym franciszkanów w Ugandzie – chwilę przed tym, jak franciszkanie otworzyli Szpital im. doktor Błeńskiej w Matudze. Pierwsza urodzona w nim dziewczynka otrzymała imię Wanda Klara. Po szpitalu w Bulubie oprowadza nas kapelan tego miejsca, ks. Joseph Kalinaki. O polskiej lekarce przypominają liczne archiwalne zdjęcia, przedmioty, dom, w którym mieszkała i stacja benzynowa, na której „Dokta” tankowała motocykl. Jest stary kościół, w którym każdy dzień rozpoczynała mszą św., a obok konwent Zgromadzenia Sióstr Misjonarek św. Franciszka, z którymi pracowała. Na jednym z budynków funkcjonującego na terenie ośrodka collegu medycznego wisi tablica z wygrawerowanymi w języku luganda słowami Dokty: „Okwagala kwe kwewayo ku lwa’balala”, czyli „Kochać, to dawać siebie”. Spotykam tu doktor Rosemary, która była uczennicą Wandy Błeńskiej. – Rodzice pracowali z doktor Wandą, potem ja. Kochała tych ludzi – chorych na trąd. Mówiła nam: „Jeśli zdarzy się sytuacja, że szpital będzie pełen chorych i nie starczy łóżek dla wszystkich, to dajcie innym pacjentom materace na podłodze, a trędowatych połóżcie na łóżkach”. Bo trędowaci byli marginalizowani społecznie. A doktor Wanda uwrażliwiała społeczeństwo, by traktować ich godnie – opowiada ugandyjska lekarka. Wspomina też pożegnanie doktor Błeńskiej z Ugandą. – Powiedziała nam: „Ja odjeżdżam, ale wy troszczcie się o moich trędowatych pacjentów. Kochajcie ich”.
To historie tylko trzech misyjnych „Józefów”. A jest ich naprawdę wielu.
>>> Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę <<<
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |