Oblat i filipin. A prywatnie – bracia bliźniacy
Jesteśmy przykładem tego, że Pan Bóg ma dla każdego człowieka swój wyjątkowy plan na jego życie, na jego powołanie. Mogłoby się wydawać, że wszystko w życiu jest już poukładane i zaplanowane, wszystko idzie zgodnie z twoim zamysłem, i wtedy w sercu słyszysz cichy szept: „Tomaszu, Krzysztofie «czy miłujecie Mnie więcej aniżeli ci?» (J 21, 15). A może nie idziecie swoją drogą? Mam dla was coś piękniejszego!
Jesteśmy braćmi, dzielą nas… dwie minuty. Właśnie taki szept usłyszeliśmy w swoim życiu i zdecydowaliśmy się na niego odpowiedzieć, jednak wybierając dwie różne drogi.
Wychowaliśmy się wspólnie z siostrą w rodzinie, w której wartości chrześcijańskie zajmują bardzo istotne miejsce. Jak pamiętamy, zawsze Pan Bóg był bardzo ważny w codziennym życiu. To z pewnością wielka zasługa naszych rodziców, którzy nam tę wiarę przekazali. – Już w dzieciństwie pamiętam, jak z bratem kłóciliśmy się o to, który z nas będzie księdzem – Pan Bóg chyba wziął to na poważnie! – wspomina Tomasz. Od zawsze byliśmy bardzo ze sobą związani. Ta sama szkoła podstawowa, to samo gimnazjum, to samo liceum. Po maturze przyszedł czas decyzji – co dalej? Wybraliśmy tę samą uczelnię i ten sam kierunek. Wszystko robiliśmy razem – te same hobby, podobne zainteresowania.
>>> Powołaniowiec – czyli specjalista od czego?
Dwie duchowości
Od dzieciństwa byliśmy związani z księżmi z Oratorium św. Filipa Neri – filipinami. To właśnie w parafii prowadzonej przez filipinów nasza wiara się rozwijała – choć nie byliśmy ministrantami, to zawsze interesowało nas to, co działo się przy ołtarzu. Dopiero w wieku 15 lat wstąpiliśmy do liturgicznej służby ołtarza, jako lektorzy. Później zaangażowaliśmy się w grupy młodzieżowe i wyjazdy rekolekcyjne, oczywiście wszystko robiliśmy razem. Potem poznaliśmy kilku oblatów Mary Niepokalanej, którzy odwiedzali nas podczas wizyt kolędowych, a także przez posługę w sanktuarium Bł. Edmunda Bojanowskiego w Luboniu. Przenikały się w nas dwie duchowości, pracowały w nas. Przyszedł wreszcie czas, kiedy Pan Bóg zaczął powoli podsuwać myśli o kapłaństwie – przez lekturę Pisma Świętego, rekolekcje na Świętej Górze i ludzi, których stawiał na naszych drogach. Oczywiście, żeby nie wypaść ze schematu – jednemu i drugiemu. To był proces, może nawet długotrwały, kiedy w każdym z nas coś zaczynało się rodzić. Tak naprawdę nigdy o tym nie rozmawialiśmy, każdy zastanawiał się, czy to mu się wydaje, czy to są tylko jakieś zwyczajne ludzkie pragnienia, chęci, a może to głos Boży? Ale jak się tego dowiedzieć?
Co zrobić?
W międzyczasie często odwiedzaliśmy Świętą Górę – miejsce, w którym króluje Matka Boża Świętogórska, a którego stróżami są księża filipini. Byliśmy w stanie pokonać prawie 70 km, żeby tam uczestniczyć we mszy świętej, modlić się przed cudownym wizerunkiem naszej Matki, a po skończonej modlitwie wrócić do domu. Tam często mogliśmy usłyszeć pytania księży o to, kiedy wreszcie wstąpimy do filipinów. My oczywiście, jak zwykle, zgodnie odpowiadaliśmy, że nie przyjdziemy, ,,no bo gdzie’’ – przecież nic się nie dzieje, nikt z nas nawet nie ma takich myśli! Podobne stwierdzenia pojawiały się lubońskim sanktuarium bł. Edmunda. Te same pytania i te same odpowiedzi. Kapłaństwo? Nie, na pewno nie! Ale to był tylko zewnętrzny kamuflaż. W środku, w sercu, było coś zupełnie innego…
W Luboniu, u sióstr, pojawiła się inicjatywa poświęcenia się Jezusowi przez ręce Maryi na podstawie „Traktatu o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny” św. Ludwika Marii Grignion de Montfort. Każdy z nas zdecydował się na ten akt bez wahania. – Wiedziałem, że Ona – Maryja – pomoże mi odpowiedzieć na to, czego chce ode mnie Bóg. Dokonałem tego aktu z wielką ufnością i nadzieją, że Maryja wyprosi mi łaskę odwagi do zostawienia dotychczasowego życia i rozpoczęcia czegoś nowego pod Jej płaszczem – mówi Krzysztof.
W miejscu, w którym pracowaliśmy, pojawiła się szansa podniesienia kwalifikacji zawodowych. Po otrzymaniu takiej propozycji (jak się później okazało), każdy z nas zaczął myśleć już poważnie nad tym, w którą stronę iść. Czy rozwijać się zawodowo, czy zostawić to wszystko i iść za tym cichym głosem Pana? „Nie bój się i nie drżyj, bo z tobą jest Pan, Bóg twój, wszędzie, gdziekolwiek pójdziesz” (Joz 1,8). Trzeba byłoby podjąć radykalne kroki, jednak jeszcze wszystko w tajemnicy, nawet przed sobą nawzajem.
>>> Siostra Agnieszka Szulc CCN: chrześcijaństwo w Czadzie jeszcze nie jest ugruntowane [ROZMOWA]
Te same myśli
– Od jakiegoś czasu Krzysztof korzystał z kierownictwa duchowego jednego z oblatów. Szczerze mówiąc – to był dla mnie znak, przeczucie, czy nawet przekonanie, że coś się dzieje, że on chyba słyszy to samo co ja. Nic mu nie mówiąc, czekałem na dalszy rozwój sytuacji – wspomina Tomasz. – Na rekolekcje powołaniowe pojechałem do Obry, do seminarium oblackiego. Właściwie minęło 8 lat od pierwszego zaproszenia na takie rekolekcje. Teraz pojechałem już bez zaproszenia, ale z pragnieniem odnalezienia odpowiedzi na najważniejsze pytanie. Chwytając przypadkową książkę w kaplicy seminaryjnej, otworzyłem ją i przeczytałem słowa, które skierował Jezus do pewnego kapłana: ,,Nic, mnie tak nie boli, jak brak ufności w sercu, które pragnie Mnie bardziej kochać” – wspomina Krzysztof. – Ja też w tym czasie szukałem w sobie choć cienia odwagi, aby zdecydować się na ten pierwszy krok, lecz moje poszukiwania nie przynosiły rezultatu. Zdaje się, że momentem przełomowym był powrót z Gostynia, od Matki Bożej Świetogórskiej, kiedy to Krzysztof powiedział mi, że myśli o wstąpieniu do seminarium. Odpowiedziałem mu wtedy, że w takim razie jest nas dwóch. Znowu okazało się, że Pan Bóg chce, abyśmy robili to samo, ale nie do końca…To było nie do uwierzenia, że Jezus zaprasza każdego z nas do pójścia za Sobą i to w jednym czasie. Jednak wtedy również pojawił się pierwszy sygnał, że coś zaczyna nas różnić. Krzysztof myśli o oblatach, a ja o filipinach – mówi Tomasz. W zasadzie nasza rozmowa na ten temat szybko się skończyła i w milczeniu kontynuowaliśmy drogę powrotną do domu. Po ludzku – brakowało słów.
Pójść za głosem
Każdy z nas zaczął działać na własną rękę, aby dobrze to rozeznać. Wielką pomocą okazało się kierownictwo duchowe i stały spowiednik. Ale przede wszystkim Boże słowo. To w nim szukaliśmy odpowiedzi, umocnienia i odwagi. To słowo faktycznie potrafi przemieniać serce. Jak się później okazało, było ono kluczowe. Bo, pytając Pana na modlitwie, jaka jest moja droga, On odpowiada: „Nie bój się, bo z tobą jest Pan, twój Bóg” (Joz 1,8); „Ukochałem cię miłością odwieczną” (Jr 31,3); „I poślubię cię sobie na wieki, poślubię przez sprawiedliwość i prawo, przez miłość i miłosierdzie” (Oz 2,21); „Ty więc, synu człowieczy, słuchaj tego, co ci powiem. Nie opieraj się, jak ten lud zbuntowany” (Ez 2,8); ,,Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił” (Łk 5, 10). Nie pamiętam już, po jakim czasie byliśmy pewni swojej drogi i tego, co chcemy uczynić. To nie była łatwa decyzja, ponieważ życie mieliśmy już jakoś poukładane. Zaczynać, w wieku 29 lat, coś od zera – to niosło za sobą wiele pytań. Pozostało tylko powiedzieć to rodzinie. Okazało się, że oni tyko czekali, kiedy ten moment nastąpi – myślę, że ,,wiele kamieni spadło wtedy z wielu serc’’. Droga wolna – możemy zostawić nasze ,,sieci’’ i iść za Panem!
>>> Ekokatechezy i gry planszowe o liturgii. Te zakonnice nie boją się nowych form [REPORTAŻ]
– Obecnie jesteśmy w trakcie formacji, Krzysztof jest na 3 roku studiów, a ja jestem na 4 (różnica wynika z tego, że oblaci mają roczny nowicjat przed rozpoczęciem studiów, a filipini nowicjat odbywają równocześnie z pierwszym rokiem studiów) – pisze Tomasz. Co ciekawe, nie jesteśmy jedynymi braćmi ,,oblacko-filipińskimi’’, jest jeszcze jedno rodzeństwo, które wybrało również te dwa chryzmaty. Dwa różne charyzmaty, można powiedzieć, że dwie różne drogi, jednak Wołający jest jeden. Podstawowa różnica jest taka, że oblaci – jako zgromadzenie – składają śluby zakonne, a filipini – jako Stowarzyszenie Życia Apostolskiego – nie. Oblaci w trakcie swojej posługi zmieniają placówki, są zgromadzeniem misyjnym, a filipini prowadzą ,,osiadły tryb życia’’ i zachowują stabilitas loci, czyli stałość miejsca. Zdecydowanie tym, co nas łączy, jest miłość do Maryi! Oblaci mają to nawet w nazwie: oblaci Maryi Niepokalanej, natomiast kongregacja, do której wstąpiłem – na Świętej Górze – opiekuje się głównym sanktuarium maryjnym archidiecezji poznańskiej, gdzie czczona jest Maryja w łaskami słynącym obrazie Matki Bożej Świętogórskiej.
Dzieli nas 90 km
Jak wygląda nasza więź, gdy teraz dzieli nas 90 km? Dłużej rozmawiamy ze sobą co najmniej raz w tygodniu, jednak codziennie jesteśmy w kontakcie. Staramy się wykorzystywać wszystkie okazje, żeby się zobaczyć, porozmawiać , wymienić spostrzeżenia i po prostu być ze sobą. Kiedy się nawzajem odwiedzamy w naszych domach zakonnych, nierzadko siejemy zamęt, bowiem przez podobieństwo zewnętrzne nasi współbracia mają zagadkę pt. „który jest nasz”. Była nawet sytuacja, kiedy jeden z nas podmienił habit i, przechodząc korytarzem swojego klasztoru, spotkał starszego kapłana, z którym przywitał się tak, jakby się nie znali (mimo że mieszkali w jednym domu już od 2 lat). Ów kapłan powiedział: „Dobrze, że odwiedzasz brata”. Sytuacja została wyjaśniona dopiero kolejnego dnia.
Nasz przykład jest dowodem na to, że święty Paweł nie pomylił się w swoim liście, kiedy pisał: „różne też są rodzaje posługiwania, ale jeden Pan” (1Kor 12,5), bo to właśnie Jezus jest tym, który cicho szepnął nam do ucha: ,,Pójdź za mną’’, a myśmy odpowiedzieli na to wezwanie. Co przyniesie przyszłość i jakie plany ma jeszcze względem nas Jezus – to się dopiero okażę. Lecz wierzymy w to, że jeszcze nieraz będziemy mogli współpracować ze sobą na większą chwałę Bożą i cześć Niepokalanej Dziewicy!
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |