fot. PAP/Wojtek Jargiło

Oddaj krew. Od tego nie ma wakacji [FELIETON] 

Podczas oddawania krwi od dawcy bierze się 450 ml krwi. To niewiele, mniej niż 10% krwi płynącej w organizmie. Tego ubytku sami praktycznie nie odczujemy – a możemy za to pomóc drugiemu. 

Miniona sobota była bardzo upalnym dniem. Żar lał się z nieba. Ja tego dnia byłem oddać krew w krwiobusie, który pojawił się przed jedną z poznańskich galerii handlowych. Mimo niezbyt sprzyjających warunków atmosferycznych – zainteresowanie oddawaniem krwi było spore. I dobrze – bo krwi nigdy za wiele, a w wakacje często jej nawet brakuje. 

>>> Co sztuczna inteligencja zrobi z naszą wiarą? [FELIETON] 

Krew wciąż potrzebna 

Wcale nie chodzi o to, że zapotrzebowanie na krew jakoś gwałtownie wzrasta w sezonie wakacyjnym. Nie, chodzi głównie o to, że w wakacje wielu z nas wyjeżdża i zwyczajnie rzadziej zaglądamy do stacji krwiodawstwa czy odwiedzamy krwiobusy. Na letnie miesiące często do swoich domów rodzinnych wyjeżdżają też studenci – którzy w ciągu roku są jedną z grup licznie i chętnie oddających krew. Krwiodawców może być więc mniej – a choroby i zapotrzebowanie na krew nie maleje. Nie da się przecież wziąć dwóch miesięcy urlopu od leczenia. Dlatego – jeśli tylko spełniamy warunki – to warto, byśmy krew oddawali. Od czego jak od czego – ale od dobra nie ma wakacji. Oddanie krwi nic nie kosztuje – może poza godziną spędzoną na pobraniu krwi, kwalifikacji i potem na samym oddaniu – a może bardzo realnie zmienić czyjąś rzeczywistość.  

Dla innych, i dla siebie 

Osobiście oddaję krew od wielu lat. I spotkałem też na swojej drodze wielu ludzi, którzy bardzo regularnie oddają krew. I bardzo dobrze. Możemy sobie nie zdawać z tego sprawy, ale krew jest lekarstwem, dzięki któremu codziennie na całym świecie ratowane jest życie milionów ludzi. A jednocześnie – płynie w nas, nie da się jej wyprodukować w laboratorium. Dlatego tak warto zachęcać innych do oddawania krwi – żeby tego leku było jak najwięcej. Żeby nie było sytuacji, że dla kogoś zabraknie krwi (czy też preparatów, które się z niej robi). Zresztą, warto pomyśleć o tym, że sytuacja może w każdej chwili się odwrócić. Dziś ja oddaję krew, a jutro może się okazać, że sam będę jej potrzebował. Nie chciałbym, żeby wtedy zabrakło dla mnie tego cennego lekarstwa. Dziele się więc tym, co mam – z myślą o innych, ale też trochę z myślą o sobie. Chciałbym, by i dla mnie w sytuacji zagrożenia zdrowia lub życia była krew.  

Lubelscy miłośnicy morsowania oddają krew podczas akcji „Lodowata Krew z Gorących Serc”. fot. PAP/Wojtek Jargiło

Ponad podziałami 

Nikt nie pyta krwiodawców o to, czy są wierzący, a jeśli tak – to jaka religia towarzyszy ich życiu. Nikt ich o to nie pyta, bo nie miałoby to żadnego znaczenia. Odpowiedzieć muszą za to na szereg innych pytań – związanych ze stanem zdrowia, przebytymi chorobami itd. – bo odpowiedzi na te pytania związane są z tym, czy ktoś może zostać krwiodawcą, czy nie. Deklaracja religijna nie ma na to wpływu, i bardzo dobrze. Mimo to trzeba przyznać, że oddawanie krwi jest bardzo ewangelicznym działaniem – bo jest myśleniem o drugim człowieku, jest wyrazem troski o niego. Dobrze, że takie myślenie jest ponadreligijne, że łączy ludzi reprezentujących różne systemy wartości – przynajmniej tych religijnych wartości. Oddanie krwi stawia w centrum naszego myślenia człowieka i jego potrzeby, jest bardzo humanistyczne. Krwiodawca nie zastanawia się – przynajmniej nie powinien się zastanawiać – nad tym, komu pomaga. On po prostu pomaga – bezinteresownie. Pomaga temu, komu akurat jego krew się przyda. 

(Nie)wrażliwe społeczeństwo 

Ostatnio starłem się z jednym kolegą, który jest kierowcą. Pracuje w firmie zajmującej się komunikacja publiczną. Opowiadałem mu o tym, jak to motorniczy tramwaju zamknął przed nosem drzwi mi i jeszcze jednej pasażerce z walizkami i zwyczajnie odjechał – choć my od początku byliśmy na przystanku, po prostu nie zdążyliśmy wsiąść do pojazdu. „Ja też nie biorę ślamazar” – odpisał mój kolega. Wspominałem, że mogło paść przecież na kogoś starszego lub na osobę z niepełnosprawnością – takie osoby poruszają się wolniej. „Ja jestem po politechnice. Nie pisz takich pierdół. Biegiem i tylko fizyka się liczy” – odparł. Zasmuciły mnie te słowa. Żyłem w bańce, wśród ludzi zasadniczo wrażliwych na potrzeby drugiego człowieka. Tymczasem ktoś mi wprost pokazał, że myśli inaczej, że nie czuje potrzeby troski o drugiego. Trochę to mnie wtedy zabolało. A kilka dni później przyszła ta sobota z oddaniem krwi – i wróciła we mnie wiara w drugiego człowieka. Bo to wcale nie od tego, czy ktoś skończył studia politechniczne, czy humanistyczne zależy to, czy zatroszczy się o drugiego. To zależy tylko od tego, jakim się jest człowiekiem. Tu nawet względy religijne mają niewielkie znaczenie – bo przecież każdy z nas zna dobrych ludzi – i wierzących, i nie, ale i tych gorszych – też wierzących i nie.  

>>> Restart. Każdy z nas czasem go potrzebuje [FELIETON]

Jakie to proste! 

Do czego zatem zachęcam? Do tego prostego gestu – by pójść do stacji krwiodawstwa albo znaleźć krwiobus – i oddać krew. Wiadomo – musisz czuć się zdrowy i być pełnoletni (i maksymalnie możesz mieć 65 lat). Resztę oceni lekarz – po wywiadzie z tobą i wynikach badań wstępnych. Jak chcesz oddać krew – pamiętaj o tym, by w przeddzień wieczorem i od rana w dniu oddania krwi sporo pić. Nawodnienie jest bardzo ważne. Zaleca się wypicie przed oddaniem krwi nawet dwóch litrów wody. I musisz też coś zjeść. Może niekoniecznie schabowego na smalcu (twoja krew mogłaby wtedy być zbyt przetłuszczona), ale na pewno nie powinieneś oddawać krwi na czczo. To proste kroki, które mogą uratować komuś życie lub zdrowie. Nie warto się zastanawiać. Jeśli możesz pomóc – to to zrób. Zwłaszcza w czasie, gdy wielu regularnych krwiodawców jest w rozjazdach. To dobry moment, by dołączyć do tej – całkiem niemałej już – społeczności. 

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze