Co przyniesie jutro? Rozstanie jako nauka cierpienia
Musimy mówić o tym, co czujemy. I o tym, czego już nie czujemy. Inaczej wszystkie relacje, jakie mamy, nawet jeśli jest to małżeństwo, prędzej czy później się rozpadną. „Co przyniesie jutro” to poetycki film o rozstaniu, które jest trudnym przystankiem na drodze życia wielu ludzi.
Żadna walka w naszym życiu nie jest stoczona na próżno. Wszystkie cierpienia, upokorzenia, upadki są po coś. Nawet, jeśli wydają się ostateczne. Tematyce rozstania czy rozpadu jakichś więzi poświęcono w kinie światowym dużo miejsca. O tym jest też dzieło Williama Nicholsona. Na myśl przychodzą mi ostatnie produkcje, takie jak „Historia małżeńska”, filmowe studium psychologiczne Sama Mendesa („Droga do szczęścia”), „Kraina wielkiego nieba” czy dzieło Asghara Farhadiego (irańskie „Rozstanie”). O tak trudnym momencie, jakim jest utrata relacji, a przez to i części swojego życia, powinno powstawać coraz więcej filmów. Kino jest jednym z tych narzędzi, które może nas ostrzec przed przykrymi skutkami rozstania. Jesteśmy w subtelnych szczegółach przeprowadzani przez historię dwójki ludzi, których życie rozpada się na kawałki.
>>> 8 filmów, które mówią o znaczeniu życia więcej, niż plakaty pro-life
Niełatwa historia
Edward i Grace są małżeństwem z długoletnim stażem. Szybko okazuje się jednak, że rozkład sił jest nieproporcjonalny. Grace pragnie od Edwarda siły i zaangażowania, jego obecności w jej życiu, a Edward nie może jej tego zapewnić. Nie dlatego jednak, że jest na nią zły. Jest zmęczony graniem swojej roli i głębokim niezrozumieniem. „29 lat temu wszedłem do niewłaściwego pociągu” – mówił w rozmowie z synem o tym, jak płacząc w pociągu z powodu śmierci ojca, spotkał swoją przyszłą żonę.
W pewien piątek przyjeżdża do nich syn, który studiuje w mieście. To miał być tylko jeden wieczór, kolacja. Okazuje się jednak, że to dzień, w którym rozpadnie się małżeństwo Grace i Edwarda. Nikt nie jest na to przygotowany, prawie nikt się tego nie spodziewa, a jednak ta najcięższa chwila nadchodzi.
>>> Niewiarygodne. Czy wiara w Boga pomaga w rozwiązywaniu zagadek?
Co przyniesie jutro? To pytanie, które teraz, w czasie pandemii, zaczęliśmy zadawać sobie częściej nie zwykle. Czy można jednak przygotować się na cierpienie? A może na pewne rzeczy nie można się w ogóle przygotować? Czy w takim razie kryzysy można w ogóle… przetrwać?
Emocjonalny slow-food
„Jeśli ty pokażesz, że można przejść przez to cierpienie, ja będę wiedział, że można iść tą drogą dalej, że ona się nie kończy” – można sparafrazować jeden z bardziej wzruszających dialogów pomiędzy synem a matką. Oboje chcą wytłumaczyć sobie sens cierpienia, jednak żadne z nich nie wie, dlaczego cierpi. To nie jest film o tym, jak zapomnieć o mężu, z którym było się prawie 30 lat, poprzez szalony wieczór z przyjaciółkami czy przypadkową randkę. Tutaj nie ma miejsca na filmowe zapychacze. Mamy do czynienia z rzetelnym przedstawieniem etapów rozstania, cierpienia, akceptacji kryzysu, a nawet humoru, który ratuje niezwykle ciężkie chwile.
>>> Maria Magdalena. Apostołka apostołów – a nie prostytutka
Sama nie wiem, jak zachowałabym się w takiej sytuacji. Nikt z nas nie wie. Na pewne pęknięcia nie można się przygotować. Można jednak wyciągnąć wnioski z historii, która, choć z pewnością jest tylko filmową opowieścią, jest wynikiem dojrzałej twórczości. To film, który zrobiono z pełną świadomością tego, co chce się przedstawić. Właśnie takie kino cenię najbardziej.
Zobacz pozostałe #RecenzjeZofii
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |