Anna Beam, fot. Netflix

Czy na każdy dzień patrzysz jak na cud?

To film idealny na sobotni wieczór lub niedzielne popołudnie z rodziną. To jeden z tych filmów familijnych, który wzrusza, podnosi na duchu i w którym coś dla siebie znajdzie zarówno dziecko, jak i dorosły widz. To obraz „Cuda z nieba”, który swoją kinową premierę miał kilka lat temu, ale teraz – do końca marca – można go oglądać na platformie Netflix 

Nie wiadomo, czy ten film, dotykający spraw wiary, został udostępniony przez internetowego giganta ze względu na trwający Wielki Post, ale myślę, że warto właśnie w tym czasie go obejrzeć. Skłania on bowiem do odpowiedzi na podstawowe pytanie: „Czy dostrzegam, że życie jest cudem?”.  

Nienowa to prawidłowość, że wartość życia odkrywamy dopiero wtedy, gdy zaczynamy je tracić, szczególnie przez chorobę. Film w reżyserii Patricii Riggen można zaliczyć do chrześcijańskich, choć myślę, że spodoba się też tym, którzy nie przepadają za tym gatunkiem. Trudno nie polubić głównych bohaterów filmu. To rodzina Beamów; rodzice to piękna para, są w sile wieku, mają też trzy urocze dziewczynki, które mają swój charakterek, ale  ujmują też inteligencją. Rodzina mieszka na wsi w Teksasie. Ojciec zajmuje się końmi, jest też weterynarzem, pomaga bezdomnym psom. Cała rodzina co niedzielę jest w kościele. Nie jest to wprost w filmie nazwane, ale można przypuszczać, że to kościół zielonoświątkowców. Przy wszystkich różnicach, jakie są między katolikami a tym nurtem chrześcijaństwa, warto jednak zobaczyć „Cuda z nieba”. Obraz odpowiada na pytania uniwersalne, które dotyczą wszystkich, bez względu na wyznanie, pochodzenie czy światopogląd. To chociażby pytanie o wiarę w Opatrzność w sytuacji, gdy nieszczęście goni nieszczęście.

>>> Film „Lourdes”: zobacz cuda, które tam się dzieją

fot. Netflix

Sytuacja, której lekarze nie potrafią wytłumaczyć 

Film ma momenty, które doprowadzają do łez. Trudno nie wzruszyć się, gdy widzimy młodą dziewczynkę wyznającą na szpitalnym łóżku mamie, że chciałaby już umrzeć, bo wierzy, że pójdzie do nieba, a tu czeka ją tylko ból, którego nie jest w stanie już dłużej znieść. Anna Beam – której cierpienia niezwykle autentycznie zagrała Kylie Rogers – cierpiała na rzadką i jednocześnie nieuleczaną chorobę jelit. Anna Beam to prawdziwa nastolatka (będzie ją zresztą można zobaczyć w filmie), miała sparaliżowaną część układu pokarmowego, jej jelita nie funkcjonowały. Jedzenie, które do nich trafiało, po prostu tam leżało i gniło, wywołując straszliwe cierpienie. Dziewczynka była pod opieką lekarzy, ale na wyzdrowienie nie było szans. Chodziło raczej o uśmierzenie bólu i poprawę komfortu życia.

>>> Kard. Schönborn: nie ma opozycji między rozumem a wiarą

Pewnego razu – w czasie zabawy z siostrami wpadła do środka spróchniałego drzewa. Jej matka przez całą akcję ratunkową modliła się pod drzewem, by jej córka przeżyła. Jak się później okazało, upadek z wysokości trzech pięter na głowę nie zakończył się śmiercią lub paraliżem, lecz… doprowadził do jej uzdrowienia. Jak to wyjaśnić? Czy jest to dowód na istnienie Boga? Lekarze opisali to jako „spontaniczną remisję”. Tak nazywamy sytuację, których nie potrafimy wytłumaczyć – mówi w filmie doktor, który prowadził leczenie dziewczynki. I dodał: „Z medycznego punktu widzenia nie mogę powiedzieć, że jest wyleczona, bo na jej chorobę nie ma lekarstwa. Film pokazuje, jak niezwykła jest wola walki matki o zdrowie swojego dziecka. Nie liczą się wtedy żadne przeszkody, liczy się tylko dziecko i jego życie oraz zdrowie. 

Rodzina Beamów, fot. Netflix

Dojrzeć do wiary  

Czy to faktycznie cud? Cała rodzina Beamów w to wierzy. Dziewczynka wyznała później rodzicom, że gdy leżała na dnie spróchniałego drzewa, to widziała Jezusa, który obiecał jej wyleczenie. Ale nie wszyscy uwierzą. Trudno, tak ma być. Do wiary trzeba dojrzeć – mówiła w filmie, jak zawsze rezolutna, Anna. W tych słowach zawiera się istota tego obrazu. Bo choć jest to film o jasnym przesłaniu chrześcijańskim, to nie odstraszy zarówno ateistów, jak i wyznawców innych religii. Twórcy zrezygnowali z natrętnej ewangelizacji. „Cuda z nieba” pokazują też to, co najlepsze w chrześcijaństwie: wspólnotę, która pomaga, pociesza, z którą można dzielić radości i smutki. Znalazło się też miejsce na wyjaśnienie kwestii „kary za grzechy”. Niektórzy parafianie zaczęli uważać, że choroba niewinnego dziecka to zapewne kara Boga za grzechy, które pojawiły się w rodzinie. Pastor szybko wyprostował to myślenie.

>>> Bł. Józef Gérard OMI – po jego śmierci na misjach zaczęły dziać się cuda

fot. Netflix

>>> Wiara to nie magia. Gromnica bez magicznych „mocy”

Film przypomina i podpowiada kilka istotnych kwestii, które warto zapamiętać na dłużej, już po napisach końcowych. Wiara i pobożność nie receptą na życie bez problemów, chorób i trudnych wyzwań. Wspólnota parafialna, której członkowie nie są dla siebie anonimowi, daje szansę na zauważanie cierpienia bliźniego. Choć wspólnota, w której od razu widać, że kogoś nie było na nabożeństwie i w której każdy o każdym prawie wszystko wie, dla mnie osobiście nie byłaby idealnym miejscem na przeżywanie swojej duchowości. To jednak temat na inną dyskusję. „Cuda z nieba” przypominają też, że w czasie największych życiowych burz to rodzina jest najważniejsza, ale także przyjaciele, a niekiedy też dobrzy nieznajomi, których Bóg stawia na naszej drodze. Takie tytułowe „Cuda z nieba”. Czy aby na pewno dostrzegamy – szczególnie my, ludzie wiary – że każdy dzień naszego życia jest cudem? Trudno nie dostrzec cudu, gdy ktoś pokonuje nieuleczalną chorobę. Sztuka w tym – i nie mówię teraz o sztuce filmowej, ale życiowej – by cud dostrzec w każdym kolejnym poranku. To prawdziwy cud z nieba.  

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze