Sławomir Zbierański OMI: chcę ofiarować się Jezusowi już na zawsze
Oblatów poznał dzięki swojemu koledze i braciom, którzy jeździli na rekolekcje do Markowic. Gdy kolega był na trzecim roku seminarium – odszedł ze zgromadzenia. Podobnie jeden z jego braci. “Sam więc bałem się tego, co będzie ze mną w przyszłości” – opowiada Sławomir Zbierański OMI, który dzisiaj w domu generalnym misjonarzy oblatów w Rzymie złożył śluby wieczyste. I – jak podkreśla – jest to dla niego znak przylgnięcia do Pana Jezusa już na stałe.
Sławek poznał oblatów przez swojego brata Sebastiana, który z kolei dowiedział się o tym zgromadzeniu za sprawą swojego kolegi Łukasza, który był ministrantem w rodzinnej parafii chłopaków.
– Łukasz był bardzo cichym, spokojnym i pobożnym chłopakiem. Kiedyś przejeżdżał drogą obok kościoła w Markowicach, wstąpił do niego i tam poznał oblatów. Znajdowało się w tym miejscu również Niższe Seminarium Duchowne. Łukasz postanowił pojechać tam na rekolekcje i zaprosił na nie mojego brata. Pamiętam, że żegnaliśmy przed tym wyjazdem Sebastiana jakby wyjeżdżał na jakieś misje. Ale wrócił, poznał tam oblatów i spodobało mu się tak bardzo, że pojechał do Markowic jeszcze kilka razy, a po pewnym czasie wraz z nim zaczął jeździć również Szymon, mój drugi brat. Pewnego razu zabrali na rekolekcje także mnie. Byłem wtedy w piątej klasie szkoły podstawowej. Na rekolekcje można było jeździć dopiero od gimnazjum. Ale dyrektor sekretariatu powołań ojciec Krzysztof Jurewicz OMI sam zaproponował, żebym dołączył do braci. Jednocześnie też był on pierwszym oblatem, którego poznałem – opowiada Sławek.
>>> Czy istnieją dowody na istnienie Boga? [ROZMOWA]
Na trzecim roku
Łukasz z czasem wstąpił do nowicjatu, a Sebastian, który był od niego o trzy lata młodszy, postanowił wstąpić do Niższego Seminarium Duchownego Misjonarzy Oblatów w Markowicach. Został nawet do niego wstępnie przyjęty. Okazało się jednak, że szkoła ta została zamknięta i Sebastian dołączył do zgromadzenia dopiero od nowicjatu. Sławek z kolei za poleceniem oblatów zdecydował się pójść do NSD w Częstochowie.
– Gdy Sebastian był w nowicjacie, a Łukasz na trzecim roku w seminarium, to z niego odszedł. To był dla mnie szok. A kiedy ja wstąpiłem do nowicjatu, to Sebastian był na trzecim roku. I Sebastian też odszedł. Sam więc bałem się tego, co będzie ze mną w przyszłości – mówi mój rozmówa.
Sławek długo zastanawiał się też, czy aby na pewno wstąpić do oblackiego seminarium czy też zdecydować się na seminarium diecezjalne. Ze względu na działania misyjne oraz na wspólnotę zdecydował się jednak na pierwszą z tych opcji.
Naturalna kolej rzeczy
Nadszedł wreszcie ten wyczekany dzień wstąpienia do nowicjatu na Świętym Krzyżu. Tam Sławka zawieźli rodzice, którzy po drodze postanowili jeszcze kupić meble ogrodowe. Ich podróż tak się przedłużyła, że pojawili się na miejscu dopiero po godzinie 22, choć mieli być tam najpóźniej o 18.
– Mimo że było tak późno, to wspólnota i tak dobrze i bardzo miło nas przyjęła. Pamiętam też taką sytuację, że pomagałem mistrzowi nowicjatu w przynoszeniu wszystkiego do stołu i zaproponowałem, że pomogę mu zrobić kawę. Na co on odpowiedział: Synku, siadaj. Od jutra się zacznie dla ciebie praca. Atmosfera dzięki temu też jeszcze bardziej się rozluźniła. Chociaż miałem okazję poznać mistrza nowicjatu już wcześniej na rekolekcjach i był u mnie w domu kilka razy, jak z resztą rzesza oblatów. Poza tym ja bardzo często jeździłem odwiedzać Sebastiana, gdy był w zgromadzeniu. Znałem wielu oblatów i wysłanie papierów do nich było dla mnie już wręcz naturalną koleją rzeczy, gdy już zdecydowałem się na nasze zgromadzenie – dodaje Sławek.
Jeden wieczór pełen momentów
Jeden z momentów życia oblackiego, który jest dla Sławomira bardzo ważny to misje ludowe w San Ferdinando di Puglia, o których opowiada tak: „Jestem osobą bardzo nieśmiałą. Ale bardzo chciałem pojechać na misje ludowe i zobaczyć, jak to wygląda oraz poznać misjonarskie życie od podszewki. Podczas tej misji chodziliśmy do różnych szkół i zaczepialiśmy ludzi na ulicy. Opowiadałem tam swoją historię. W ramach misji odbywało się też wydarzenie, które w wolnym tłumaczeniu oznacza „Światełko w nocy”. Zaczynało się ono o godzinie dwudziestej w sobotę. Podczas niego trwała adoracja. Tam też osoby, które przyszły, dostawały świeczkę i kartkę, na której miały napisać to, co chcą powiedzieć Panu Bogu i co miało pozostać tylko pomiędzy daną osobą a Nim. Poza tym był też przygotowany fragment Pisma Świętego, który z kolei miał stanowić odpowiedź Pana Boga dla ludzi. Nim to nastało, poszedłem w piątkowe popołudnie wraz z jednym ojców, kandydatem do zgromadzenia oraz z dziewczyną z oblackiej parafii do szkoły. Wchodzę do tej szkoły, patrzę na uczniów, którzy wyglądają jakby nie chcieli tam być, podobnie też nauczycielka i zastanawiam się, jaki jest sens mojej obecności w tym miejscu. Zagadujemy do nich, a po drugiej stronie dosłownie ściana. Moja historia nie zrobiła na nich żadnego wrażenia. Później przyszedł czas na pytania. I jeden z uczniów, Francesco powiedział, że księża są źli i dziwni. Na to ojciec, który z nami był, zapytał go, ilu zna księży,tak osobiście, a on odpowiedział, że jednego. Wspomnieliśmy więc o tym, że nie warto nikogo oceniać, że jeśli ktoś miał złe doświadczenia z jedną osobą, to nie znaczy, że będzie tak z innymi i poszliśmy z poczuciem, że nie bardzo się udało. Tymczasem później zauważyłem Francesco, który wchodzi do kościoła na „Światełko nocy”. Dopiero co mówiłem do siebie, że nie ma sensu być w jego klasie, bo to nic nie da. To było dla mnie niesamowite doświadczenie, Powiedziałem mu „Super, że jesteś” i okazało się, że nie dość że był sam, to później jeszcze namówił do przyjścia do kościoła nawet swojego kolegę. Drugi z momentów tej nocy jest związany z tym, że wraz z jednym chłopakiem chodziliśmy cały wieczór po mieście namawiając ludzi, by wstapili na adoracje do Kościoła i przez cały czas nikt nie zdecydował się wstąpić. Dopiero w ostatnich minutach rozmawiałem z trzema dziewczyami, które nie chodziły do kościoła na co dzień, by teraz akurat wstąpiły, a jedyny argument jaki użyłem, to zaproszenie, by spotkać Pana Jezusa obecnego w tym czasie na ołtarzu. Później towarzyszyłem tym dziewczynom i widać było że było to dla nich rzeczywiście spotkanie z Nim. Po ich wizycie w kościele odprowadziłem je na plac i wróciłem do kościoła, by samemu się pomodlić, wcześniej byłem przejęty tymi dziewczynami. Wróciłem więc i ujrzałem Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie i tak jakoś wzruszenie mnie dopadło z powodu tego co się chwilę wcześniej stało. Wzruszenia dopełnił widok, jak Francesco, ten który mówił tak źle o księżach idzie do jednego z ojców i prosi o możliwość, by się wyspowiadać. Wtedy dotarło do mnie, że ja nic nie wiem a Pan Bóg jest wielki”.
Misja Włochy
Misja, o której zostało wspomniane miała miejsce we Włoszech, gdyż właśnie tam od trzech lat na Uniwersytecie Gregoriańskim studiuje Sławek. Propozycję tę złożył mu superior w Obrze. Najpierw zapytał go o to, jak czuje się ze swoim powołaniem i czy jest go pewny. Kleryk odpowiedział, że jest zachwycony życiem oblackim, ale co do pewności – nie wie, co odpowiedzieć, bo jego brat miał te same odczucia, był świetnym klerykiem i odszedł na trzecim roku. Następnie usłyszał pytanie, czy chciałby złożyć śluby czasowe na przyszły rok, na co odparł bez wahania, że tak.
>>> Mówili mi, że dzisiaj już odchodzi się od Kościoła, a ja do niego dołączyłem [ROZMOWA]
– I właśnie wtedy superior powiedział, że ma dla mnie propozycję i że chce, żebym pojechał na studia do Rzymu. Byłem w szoku. Nie wiedziałem, co myśleć. Ale przemodliłem to wszystko i przegadałem ze swoim kierownikiem duchowym. Porozmawiałem też z Mateuszem, który był na szóstym roku i niedługo wcześniej wrócił z Rzymu. Namówiony przez niego, przez Sebastiana, rodzinę i po przemodleniu tej decyzji, zgodziłem się. Później jeszcze dowiedziałem się, że razem ze mną wyjedzie inny kleryk – Światosław, z czego też bardzo się ucieszyłem – przyznaje oblat.
Ofiarować na zawsze
1 maja 2024 roku Sławomir złożył w Rzymie śluby wieczyste, które – jak podkreśla – są dla niego przede wszystkim potwierdzeniem tego, co od lat w głębi serca pragnie.
Choć nie zawsze było dla niego oczywiste, że ten moment będzie miał miejsce. Po pierwszym roku spędzonym w Rzymie oblat przeżył bowiem kryzys. Wrócił akurat z praktyk w Hiszpanii i poczuł, jak wszystko zaczyna w nim gasnąć. Skupił się wtedy przede wszystkim na nauce, na tym, żeby być dobrym studentem i na graniu w piłkę nożną. Porzucił wspólnotę, spędzał czas głównie samemu. Wtedy też Sławkowi zmienił się kierownik duchowy. Minęło trochę czasu, zanim z nowym kierownikiem się dopasowali. Czuł się bardzo samotny we wspólnocie i miał wrażenie, że właściwie nikt go nie rozumie. Tęsknił bardzo do domu. Chciał odejść ze zgromadzenia. Ale sam sobie powtarzał, żeby jeszcze trochę poczekać, że nie po to przeszedł już tak wiele, by teraz rezygnować. Niedługo później wydarzyły się wspomniane już misje. I Sławek powoli zaczął znów czuć, że jest na swoim miejscu.
– Odczytuję to jako łaskę Bożą, że nie odszedłem ze zgromadzenia. Dlatego złożenie ślubów to tym bardziej dla mnie duża radość. Po wielu rozterkach, przejściach i mimo niepewności, przylgnę do Pana Jezusa już na stałe. Chcę mu się ofiarować na zawsze – mówi Sławomir Zbierański.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |