TikTok to współczesna ambona, gdzie głosi się Słowo Boże [ROZMOWA]
Ksiądz Andrzej Witek znany na TikToku jako @ksiadzjezus jeździ na motocyklu, skacze ze spadochronem, organizuje akcje modlitewne, w które angażuje się kilkaset osób, a w 2018 roku ewangelizował na Przystanku Jezus z irokezem na głowie. Swoim życiem oraz treściami prezentowanymi w sieci udowadnia, że życie księdza wcale nie jest nudne.
Karolina Binek (misyjne.pl): Niedługo minie rok odkąd wstawił Ksiądz pierwszy filmik na TikToka. Skąd pomysł, by w ogóle założyć konto na tej platformie?
Ks. Andrzej Witek: Pomysł zrodził się spontanicznie na wieczorze kapłańskim podczas rekolekcji asystentów diecezjalnych Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży. Pełniłem tę funkcję przez siedem lat. Wtedy chciałem trochę się wyciszyć, schować, pójść na parafię na uboczu Częstochowy i modlić się w ciszy, bo w KSM-ie dużo działaliśmy medialnie, cały czas było o nas głośno. Ale tak się złożyło, że jeden z księży podczas tego spotkania powiedział, że teraz TikTok to jest taka ambona, gdzie głosi się Słowo Boże, gdzie ma konto dużo ludzi, którzy mają pytania i w związku z tym jest wielkie zapotrzebowanie na księży w tym miejscu. A jeśli my – księża – tam nie będziemy, to wręcz mamy grzech, bo to jest nasz obowiązek, żeby iść do miejsc, w których są ludzie. Pomyślałem więc, że spróbuję. Wymyśliłem dość spontanicznie nazwę Ksiądz Jezus i dodałem pierwszy filmik.
Szybko pojawiła się popularność na TikToku czy też musiał Ksiądz trochę na nią poczekać?
– Właśnie bardzo szybko przyszła popularność i pewnie dlatego jeszcze prowadzę to konto. Nie minęło wiele czasu, a zauważyłem, że bardzo mocno przełożyło się to na środowisko, w którym pracuję. Wcześniej myślałem, że obserwują mnie przypadkowe osoby z Polski, a okazało się, że są to konkretni ludzie z miejsca, w którym żyję. Pracowałem wtedy w szkole w Częstochowie i TikToka oglądali uczniowie, nauczycielki, ich dzieci, pani woźna i szatniarki. Często nawet ktoś do mnie przychodził i mówił, że go nie uczę, ale że bardzo mi kibicuje i ogląda. A później okazało się, że ludzie znają mnie też w innych częściach Polski. Gdy pojechałem na Lednicę, to przychodzili do mnie młodzi z różnych miejscowości i chcieli zrobić sobie zdjęcie z „księdzem celebrytą”, choć bardzo nie lubię tego określenia.
Księdza działalność medialna zawsze spotykała i wciąż spotyka się z pozytywnym odzewem?
– Na żywo nie spotkałem się z negatywnymi komentarzami. Co prawda, wynika to też z tego, że świat się zmienił i dużo tłumaczono też księżom, że trzeba wchodzić w media. Jednak jeszcze kilka lat temu, kiedy zaczynałem pracę jako asystent KSM-u i zaczęliśmy działać na YouTubie, często słyszeliśmy, że tak nie można, że ksiądz powinien ewangelizować tylko na żywo, a najlepiej to w kościele. Próbowaliśmy to myślenie zmienić, ale nie było tak łatwo… Później przyszła pandemia, rozpoczął się Synod o Synodalności i okazało się, że Kościół już jasno zmierza w tym kierunku, a wręcz mówi, że media to miejsce, w którym żyją młodzi ludzie i że to świat, w który powinniśmy wejść. Nie możemy przecież cały czas żyć w przekonaniu, że on nie istnieje, że mamy tylko kościół jako budynek i mamy zapraszać tam ludzi i czekać aż przyjdą.
>>> Eucharystyczny Ruch Młodych to poznawanie istoty Eucharystii i budowanie relacji [ROZMOWA]
Ciekawi mnie jeszcze Księdza nazwa na TikToku. ksiedzjezus to nawiązanie do fryzury?
– Tak, wyszło tak przez moją fryzurę. Zresztą, miałem różne fryzury w swoim życiu, dzięki czemu zaczął się mój rozgłos. Dziewięć razy byłem na Przystanku Jezus. Jeździłem tam jeszcze jako kleryk, a później już jako ksiądz. Przed jednym z wyjazdów na Przystanek miałem takie pragnienie w sercu, a wręcz czułem, że to jest od Pana Boga, żeby zmienić fryzurę na czas tej ewangelizacji na… irokeza. Miałem znajomego fryzjera, który zrobił mi taką fryzurę, zapuściłem brodę i wyglądałem jak filmowy Pitbull. Kiedy więc założyłem sutannę, miałem dwa metry wzrostu i irokeza, to był szok. Niesamowicie ułatwiło mi to kontakt z ludźmi na Wodstock i pamiętam wiele wartościowych rozmów z tamtego czasu. Po tym wszystkim zaraz na końcu urlopu zgoliłem irokeza praktycznie na łyso i powiedziałem, że od teraz zapuszczam włosy i nie obcinam ich przez cztery lata. Ostatecznie wyszło trochę dłużej i kiedy pierwszy raz rozpuściłem włosy na mszy w Wielkanoc, to zauważyłem, że panie siedzące w pierwszej ławce bardzo się śmieją. Zapytałem więc, co się dzieje, a one na to, że byłem bardzo podobny do zmartwychwstałego Jezusa, którego miałem na ornacie. Później też parafianie się śmiali, że Jezus chodzi po kolędzie. A teraz za to jest ksiadzjezus na TikToku, bo skoro jestem tak bardzo do Niego podobny, to dlaczego nie?
Skoro fryzura była inspiracją, to skąd w takim razie Ksiądz czerpie inspiracje do filmików?
– Mam nadzieję, że z Ducha Świętego. Ale trochę też z mojego szaleństwa. Poza tym nic sobie nie narzucam, nie twierdzę, że cały czas muszę coś wymyślać i nie obawiam się, że może zabraknąć mi pomysłów. Na początku miałem takie obawy, ale ks. Piotr Jarosiewicz powiedział mi: „Słuchaj, Duch Święty jest tak bogaty i twórczy, że pomysłów na pewno ci nie braknie”. I rzeczywiście – zupełnie nie mam jakiegoś typowego rysu, jak mają niektórzy, że albo nagrywają tylko zabawne filmiki albo coś wyjaśniają. Moim jedynym celem jest to, żeby pokazać kapłaństwo z trochę innej strony – że można być księdzem, cieszyć się życiem, mieć pasję i być zadowolonym z tego, co się robi. Bo ludzie, którzy mają konto na TikToku często nie mają też żadnego pojęcia, jak może wyglądać życie księdza. Wiedzą tylko to, co usłyszą w mediach, a najczęściej w mediach usłyszą samo zło na temat księży. Nie wiedzą więc, co ksiądz robi w domu. Myślą raczej, że odprawi mszę, a następnie przez cały dzień leży i śpi albo robi coś złego. Dlatego staram się treści publikowane na moim koncie urozmaicać – dodaję trochę filmików z pracy charytatywnej, trochę związanych z moją pasją, trochę odpowiadam na jakieś trendy. Rzadko to robię, ale najczęściej po to, by je przełamywać.
Skoro pojawił się temat pasji, to nie sposób zapytać, co było pierwsze – kapłaństwo czy motocykl?
– Pierwsze zdecydowanie było kapłaństwo. Bo prawo jazdy na motocykl zrobiłem dopiero jak byłem diakonem. Dlaczego się na to zdecydowałem? Bo wydaje mi się, że jak Pan Bóg powołuje, to daje dużo łaski, a życie z Nim jest życiem, które przekracza pewne granice, co niejednokrotnie udowodnił mi i moim znajomym. Założyłem więc sobie, że co jakiś czas przekroczę jakąś swoją granicę, zrobię coś nowego, a wcześniej oczywiście rozeznam, czy posłuży mi to duszpastersko. Zawsze podobały mi się motocykle, ale bałem się nawet na nie usiąść, szczególnie na te najszybsze. I tak się to łączyło – strach, ale też i fascynacja motoryzacją. Pewnego roku pomyślałem więc, że przekroczę tę granicę i zobaczę, co Pan Bóg z tego zrobi. Pierwszy raz prowadziłem motocykl na kursie, a później pierwszy motocykl, jaki kupiłem, to był najmocniejszy ścigacz.
I ta pasja posłużyła też duszpastersko?
– Tak, zaczęliśmy robić festyny dla dzieci, jeździliśmy z nimi dookoła kościoła. Na początku niektórzy parafianie bardzo się dziwili, ale później, gdy zobaczyli, że służymy dzieciom, to ich zdanie było zupełnie inne. Następnie zaczęliśmy również organizować rozpoczęcia sezonu motocyklowego, w trakcie których gromadziliśmy ludzi, ewangelizowaliśmy i spowiadaliśmy. Dołączyłem też do Kapłańskiego Klubu Motocyklowego God’s Guards. Z czasem rozeszło się to w mediach oraz nagrałem taki cykl „Synowie Króla”, który jest dostępny na YouTubie. Dzięki temu młodzi ludzie mogą zobaczyć, że ksiądz może być normalny i może cieszyć się życiem w taki sposób. I że można być pobożnym, odprawiać mszę i skakać ze spadochronem – nic się tu nie wyklucza.
>>> Siostra Paula: TikTok pozwala mi pokazać moje poczucie humoru [ROZMOWA]
Co na te wszystkie działania mówią inni księża?
– Starsi księża na początku byli w szoku, dziwili się, pewnie wielu to przekreślało. Natomiast zawsze była jedna rzecz, która sprawiała, że nie mogli mnie do końca przekreślić i wsadzić do worka z dziwakami, bo miałem bardzo dużo owoców duszpasterskich, a akcje, które zaczęliśmy podejmować z młodzieżą niektórym wręcz nie mieściły się w głowie. Zrobiliśmy chociażby z młodymi taką inicjatywę, którą nazwaliśmy „Egertheti” (powstań) nawiązującą do fragmentu Ewangelii: „Młodzieńcze, mówię tobie: wstań”. Polegała na tym, że codziennie przez rok jakaś inna osoba wstawała o 3 w nocy i modliła się Koronką do Bożego Miłosierdzia. Najciekawsze było jednak to, że po tym roku papież Franciszek ogłosił list na Światowe Dni Młodzieży, w którym polecił rozważanie Ewangelii o tym, jak młodzieniec wstał ze śmierci do życia. Poza tym zorganizowaliśmy również 40-dniową sztafetę o chlebie i wodzie, w którą zaangażowało się 200 osób, w tym dwóch biskupów i prezydent miasta. Kilkanaście osób dziennie piło więc tylko wodę i jadło chleb. Takie akcje przynosiły konkretne, porządne owoce, więc inni księża nie mieli podstaw do mówienia, że jestem szalony.
Ksiądz od razu chciał związać swoje kapłaństwo z młodzieżą? Taki był plan?
– Nie miałem takich planów. Dużo zawdzięczam KSM-owi, oddałem tej wspólnocie całe moje serce. Jako diakon byłem w parafii, gdzie Ruch Światło Życie podzielił się na połowę. Połowa młodzieży chciała być Katolickim Stowarzyszeniem Młodzieży, a połowa oazą. Wtedy jeden ksiądz został przydzielony do KSM-u, jeden do oazy i ja, jako diakon, na praktyce zostałem wysłany do pomocy księdzu od KSM-u. Tak mi się spodobało, że gdy już poszedłem na pierwszą swoją parafię, gdzie nie było żadnej wspólnoty, to założyłem Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży. A później zostałem asystentem diecezjalnym.
>>> Facetka od religii: warto dać młodym przestrzeń do działania w Kościele [ROZMOWA]
Ma Ksiądz swój przepis na dobrze prowadzone lekcje religii?
– Powiem szczerze, że jestem dość wymagający, chociaż może to tak nie wygląda. Na pewno trzeba prowadzić je w taki sposób, żeby zaciekawić. Czasami włączam młodzieży filmik albo jakieś świadectwo i zapraszam dużo ludzi do tego, żeby dawali swoje świadectwo. Wydaje mi się, że bardzo ważne są relacje, które nawiązuje się z tymi ludźmi, są nawet ważniejsze niż wiedza. Gdy uczyłem w jednym z częstochowskich liceów, przeprowadzałem anonimową ankietę na koniec, bo lubię mieć feedback, żeby zobaczyć, co uczniowie sądzą – czy lekcje były ciekawe i jak mnie oceniają jako katechetę. I muszę powiedzieć, że wyszło na to, że 80% uczniów ocenia mnie bardzo dobrze, a kolejne 10 % uważało, że lekcje ze mną były super. Wiadomo, są tacy, którym się coś nie spodobało, ale to głównie osoby, które spotkały się z jakimś konfliktem wartości. Najczęściej spotykałem się z oporem, kiedy rozmawialiśmy o sprawach, w których Kościół ma jasne stanowisko, a świat inne. Tłumaczyłem więc, dlaczego chrześcijanie muszą przyjąć tę wersję, jeśli nazywają się chrześcijanami – i nie zawsze te słowa spotykały się z pozytywnym odbiorem.
>>> Dość już katolipy, czas na dobrą muzykę [PODKAST]
Czyli warto być otwartym, a jednocześnie wymagającym?
– Tak, ale trzeba powiedzieć jasno, że ja jako katecheta będę fajny dla was i wy bądźcie fajni dla mnie, bo wymagam dla waszego dobra. Jeśli będziemy przestrzegać tych ustaleń, a nasza współpraca będzie opierać się na wzajemnym zaufaniu, to może wyjść z tego coś dobrego. Stąd podoba mi się Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży – ma bardzo konkretne zasady, każdy wie, co ma robić, każdy ma swoją funkcję, jest niesamowity porządek tego wszystkiego i plan działania. Po roku formacyjnym, robiąc sprawozdania, okazało się że podjęliśmy w sumie 100 działań w internecie i w parafii. To daje więc jedno dzieło na trzy dni, czyli niesamowicie dużo. Niektórzy zastanawiają się, jak to jest możliwe, że tyle zrobiliśmy, a to wszystko jest wynikiem dobrej organizacji i rozdzielania zadań. Warto więc wprowadzać pewne zasady, interesować się uczniami oraz młodzieżą we wspólnotach, być otwartym i rozmawiać z nimi. I to na pewno przyniesie owoce.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |