Uważaj! Możesz nie zauważyć Jego przyjścia
„Wierzysz, że Bóg zrodził się w Betlejemskim żłobie? Lecz biada Ci, jeżeli nie zrodził się w tobie” – pisał Adam Mickiewicz. Adwent to bardzo ważny czas. Dlaczego? Bo oczekujemy przyjścia Boga, wspominamy Jego przyjście na świat, przyjście jako jednego z nas, jako człowieka. To na pewno odpowiedź, która najczęściej pojawia się, gdy ktoś pyta nas o rozpoczęty wczoraj okres liturgiczny.
To czas, który rozpoczyna nowy rok liturgiczny i przygotowuje nas na 25 dzień grudnia. Czy jednak to na pewno wszystko? Czy to zwykłe przygotowanie? Jak matki na narodziny dziecka? Jak narzeczonych do ślubu? Można tak Adwent rozumieć, jednak ciąg zdarzeń: przygotowanie – oczekiwanie – przyjście jest dość…jednopoziomowy. Wejdźmy na inne poziomy, poprowadzi nas w tym oczywiście Pismo Święte. Myśląc o Bożym Narodzeniu przywodzimy na myśl przede wszystkim wydarzenia sprzed 2 tysięcy lat. Adwent traktujemy jako podjęcie starań o to, by czas świąteczny przeżyć w stanie łaski uświęcającej, by Słowo i Siało Jezusa rodziło się w nas, w naszych rodzinach, w naszym życiu. To oczywiście piękne podejście i pozwalające dotknąć istoty świąt. Pójdźmy jednak dalej…
Apokalipsa – nie bez przyczyny
Myśląc o Adwencie (i o świętach) nie powinniśmy skupiać się wyłącznie na ewangelicznym opisie historii narodzenia Jezusa. Powinniśmy sięgnąć także do… Apokalipsy. To u niektórych może wywołać zaskoczenie i zdumienie. Miłe, rodzinne święta, a tu nagle Apokalipsa? Przecież to księga Pisma, która opisuje wizje dotyczące końca istnienia obecnego świata oraz Sąd Ostateczny. Śpiew kolęd, żłóbek z małym Dzieciątkiem i zapach wigilijnego stołu jakoś z tym klimatem nie korespondują… Jednak to właśnie powtórne przyjście Jezusa (paruzja) powinno być w naszym życiu bardzo ważnym wyznacznikiem. Przy okazji Świąt Bożego Narodzenia nie skupiajmy się na wydarzeniach z Betlejem. A na pewno nie wyłącznie na nich.
Jeśli czekasz, to musisz mieć na co i na kogo
Adwent nieodłącznie związany jest z nadzieją. Ktoś, kto nie ma nadziei, nie ma bowiem na co czekać. No właśnie… ale jak można czekać na coś, co się już wydarzyło? Z drugiej strony – gdy człowiek już na nic nie czeka, to wegetuje, dochodzi do wniosku, że wszystko, co miało go spotkać, już go spotkało. Adwent ma więc budzić nadzieję i wybudzać nas z rutyny religijnej i letargu. Warto przypomnieć sobie „jak to robili” pierwsi chrześcijanie. W 2. Liście do Tesaloniczan widzimy jak wręcz przebierali nogami wyczekując ponownego przyjścia Chrystusa.
Od pierwszych wieków Kościoła
Adwent – jako konkretny czas w liturgicznym kalendarzu – jest obecny w Kościele od praktycznie samego początku. Święto Bożego Narodzenia upowszechniło się w pierwszej połowie IV wieku i już wtedy również obchodzono Adwent (może nie był tak nazywany, ale istota tego czasu była ta sama). Już pierwszy biskup Turynu (św. Maksym) organizował ten czas, już wtedy wśród wiernych istniała silna potrzeba przygotowania się na obchody Bożego Narodzenia. Na początku Adwent miał silniejszy rys postny, był praktycznie lustrzanym odbiciem Wielkiego Postu. Co ciekawe, trwał również 40 dni (był obchodzony od wspomnienia świętego Marcina, od 11 listopada). Dziś Adwent odbieramy bardziej jak radosne oczekiwanie, by niejako skontrastować go z pokutnym Wielkim Postem. Może jednak warto nieco tego postnego charakteru zaczerpnąć? Dlaczego? Za chwile się przekonamy.
>>> Adwentowy wieniec powstał, by rozświetlić smutki
Rys surowości
Geneza tego czasu podpowiada nam, że powinien być on okresem pokuty, oczyszczenia i przybierać jakiś rodzaj umartwienia. Można to porównać do prania i płukania tkanin. Tak, jak woda zmywa brud a płyn zmiękcza tkaniny, tak w czasie okresu pokutnego nasze łzy mają zmyć grzechy, a zmiękczaczem do tkaniny (naszej duszy) mają być podejmowane przez nas postne wyrzeczenia. Ale po co to wszystko? Nie tylko po to, by było ładnie i zgodnie z tradycją. Cel główny to przygotowane miejsce dla Niego, dla Tego, który przychodzi (tak, jak sprzątamy i robimy miejsce w domu dla gościa). Ten rys surowości wkomponowany w radosne oczekiwanie jest więc bardzo praktyczny, przydatny. Adwent to więc połączenie obu nurtów. Pierwszego symbolem jest Matka Boża; to matka z nadzieją i radością oczekująca na Syna. Same roraty to przecież msze wotywne o Najświętszej Maryi Pannie. Drugi nurt to postać Jana Chrzciciela, który wzywa do pokuty. Jeden i drugi nurt jest potrzebny, oba nie są sobie przeciwstawne.
>>> Maryja niesie Jezusa tam, gdzie On sam ma trudność z dotarciem
Latać jak orzeł
Oczekiwanie i przygotowanie to pewien wysiłek, który w duchowej drodze przez Adwent podejmuje człowiek. Jak podkreślają znawcy tematu, w tym czasie powinniśmy pomyśleć o sobie, jak o suchej ziemi, która czeka na deszcz. Potrzebujemy odnowy, Adwent to na to dobry czas. Do tego uzdrowienia potrzeba ciszy, trzeba odrzucić to, co niepotrzebne, rzeczy, sprawy, które mogą zagłuszać nasze wewnętrzne potrzeby, pragnienia i tęsknoty. Gdy się w nie wsłuchamy uważnie, usłyszymy pragnienie Boga. Adwent ma nas skłaniać jeszcze do jednego – do tego, żeby nie zadowalać się byle czym. Pewnie wielu z nas pamięta przypowieść o orle, który jada razem z kurami. Dziobie w ziemi i w sumie jest ze swojego życia zadowolony. Tak się dzieje, dopóki nie rozpozna swojej prawdziwej natury. Dopiero wtedy dowiaduje się, że może latać wysoko, bo do wyższych celów został stworzony. Ten czas jest też po to, byśmy sobie to uświadomili, byśmy odkryli w sobie orła.
Czas kopania
Wróćmy do Apokalipsy. W jej trzecim rozdziale słyszmy Jezusa, który do jednego z kościołów mówi: „Iż mówisz: Bogaty jestem, i zbogaciłem, a nie potrzebuję niczego. A nie znasz iżeś ty nędzny, i zmiłowania potrzebujący, i ubogi, i ślepy, i nagi..”. Co to nam pokazuje? Cokolwiek byśmy mieli, to jest to śmieszne wobec tego, za czym tak naprawdę tęsknimy i czego tak naprawdę potrzebujemy. Adwent jest od tego, byśmy znaleźli czas i przestrzeń na dokopanie się do tych pragnień i potrzeb, do tego głodu, do poziomu suchej ziemi. Dzięki temu nie będzie mowy, by święta były tylko ckliwym (choć miłym) wspomnieniem, ale realnym narodzeniem się Boga w naszym życiu.
>>> 3, 2, 1… Start! Adwent czas zacząć! Ale po co?
Tu i teraz
Według kościelnych dokumentów Adwent powinien mieć dwa etapy. Pierwszy (do 16 grudnia) to skupienie się na oczekiwaniu na powtórne przyjście Chrystusa na końcu czasów (paruzja). Drugi (od 17 do 24 grudnia) to z kolei bezpośrednie przygotowanie do świętowania pamiątki pierwszego przyjścia Jezusa na świat w ludzkiej postaci. Jak jednak podkreślają teolodzy, to podział nieco sztuczny. Jako ludzie wiary powinniśmy bowiem pamiętać i wierzyć, że to, co się stało w Betlejem oraz to, co się stanie w przyszłości (czyli paruzja) łączą się ze sobą i co więcej – mają bezpośredni związek z naszym życiem: tu i teraz. Betlejem to nie jest jakieś mgliste wspomnienie, wydarzenie przeszłe i dokonane. Z drugiej strony na paruzję nie powinniśmy patrzeć, jako na wydarzenie przyszłe, odległe i pewnie „nie za naszego życia”. To dzieje się tu i teraz.
Jan Paweł II, w czasie swojej pielgrzymki do Ziemi Świętej i wizyty w Nazarecie, powiedział, że aż do końca czasów poczęcie Chrystusa będzie miało miejsce w każdym człowieku, którzy przyjmuje Słowo Boże, zachowuje je i wypełnia w swoim życiu – na wzór Matki Bożej. Wtedy Bóg „odnosi sukces”, nie samym przyjściem na świat, nawet nie samym przyjściem do konkretnego człowieka, ale wtedy gdy On i Jego słowo zmieniają owego człowieka. To jest prawdziwe Boże Narodzenie!
Jego można przegapić…
Na koniec wróćmy jeszcze raz do paruzji. Za sprawą Apokalipsy widzimy ten moment jako coś, co będzie wielki wydarzeniem, takim, którego nikt na pewno nie zdoła przegapić. Pamiętajmy jednak, że przyjście Boga do naszego świata może wyglądać zupełnie inaczej. Naszą „indywidualną” paruzją może być po prostu moment śmierci – przejście do tamtego świata. Można jednak pokusić się o małe duchowe ćwiczenie i pobudzić wyobraźnię, choć nie bez podstaw w historii. Jezus – 2000 lat temu – przybrał postać dziecka: bezbronnego, małego, zależnego od człowieka. Wielu Go nie przyjęło, jeszcze więcej Go nawet nie poznało. Powinniśmy wytworzyć w sobie taką czujność i takie pobudzenie, które nie pozwoli nam powtórzyć tej historii. Miejmy świadomość, że dla Boga przecież wszystko jest możliwe i nie raz potrafił człowieka zaskoczyć. Bóg przecież może przyjść w swej wielkości, ale w małej, ledwo dostrzegalnej formie. Trzeba więc – szczególnie w Adwencie – wyostrzyć słuch i wzrok.
Niebezpieczeństwo, na które powinniśmy zwrócić uwagę, polega na tym, że grozić nam może nie surowy sąd Boga w dniach ostatecznych, ale na tym, że tego Boga i Jego przyjścia w ogóle nie zauważymy. Jest przecież nie jedna opowieść o tym (m.in. dramat Zofii Kossak-Szczuckiej „Gość oczekiwany”), jak Bóg przychodził do ludzi w postaci żebraka czy wędrowca, a ludzie tak usilnie czekali na Boga, że nie zauważyli, że to właśnie On! Bóg w końcu może przyjść jak robak, którego można nie tyle co przeoczyć, co nawet zdeptać!
Strach przed Jego przyjściem
Wyczekując Wigilii i świąt Bożego Narodzenia, widząc przygotowania do tego czasu, trudno sobie wyobrazić, że można by się tego bać, a wręcz od tego momentu uciekać. Sama Apokalipsa przynosi nam jednak obraz, który powinien zadać nam pytanie: czy tak, jak na Chrystusa leżącego w żłóbku pod choinką cieszylibyśmy się z powtórnego przyjścia Boga na Ziemię?
>>> Pytanie na Adwent: czy naprawdę chcemy spotkać Boga?
„I mówili do gór i skał: Padnijcie na nas i zakryjcie nas przed obliczem tego, który siedzi na tronie, I przed gniewem Baranka, albowiem nastał ów wielki dzień ich gniewu, i któż się może ostać?” – czytamy w 6. rozdziale Apokalipsy. „Mieszkańcy Ziemi” tak bardzo umiłowali swoje dotychczasowe życie, że wolą zginąć niż stanąć przez Jezusem i przejść do życia wyzwolonego, do wiecznej radości. Warto zwrócić uwagę na to niebezpieczeństwo. Nasze nieszczęście może więc polegać nie na tym, że stanę u bram nieba i od św. Piotra stojącego z kluczami usłyszę, że nie wejdę do środka. Naszym nieszczęściem może być to, że pojawi się w nas bunt, lęk przed Chrystusem, że wybierzemy unicestwienie, a nie życie wieczne i wyzwolenie.
Obudź się! Nie tylko na roraty
Co więc zrobić, by takiego błędu uniknąć? Obudzić się! Dokopywać się do głębi siebie, być czujnym. Dlatego między innymi wstajemy rano na roraty, by pobudzić swoje życie duchowe, wypaść z pewnej rutyny. A ta – co ważne – grozi każdemu; tym letnim katolikom i tym pobożnym, osobom świeckim i duchownym. Adwentowe praktyki (roraty, nieszpory czy rekolekcje) mają i mogą nam pomóc być w gotowości. To może być też codzienna modlitwa „Anioł Pański”, która przecież tak pięknie streszcza historię Boskiego wcielenia. Pomogą nam też akty strzeliste. Pan blisko jest!
* Artykuł przygotowałem dzięki wysłuchaniu katechezy ks. Jarosława Januszewskiego „Wprowadzenie w Adwent” w kościele Matki Bożej z Lourdes w Warszawie.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |